Coral

- Nie ma co, pomocna jest – burknąłem pod nosem, kiedy przemierzałem miasto już którąś godzinę. – Ja jej ciągle szukam, a ta do roboty się wymknęła – kopnąłem kamień który znalazł się obok mojej stopy i niefortunnie uderzył w udo jakiegoś dzieciaka.
- Au! – jęknęło, na co tylko przewróciłem oczami i szedłem dalej, rozmyślając nad swoim losem. Miałem wrażenie, że przeszukałem już całe miasto od góry do dołu i kiedy moja „współpracownica” zniknęła w klubie nocnym, by, jak to stwierdziła, zarobić na życie swoje i ten małej kreatury, ja kontynuowałem poszukiwania (pominąłem fakt, że nie miałem nic lepszego do roboty, ale tu chodziło o moją dolę). Najgorsze było to, że nie mogłem podjąć żadnego tropu. Nie miałem żadnego przedmiotu do niej należącego, a stare śmierdzące syfem z kosza ubrania na nic by się nie przydało, bo mała zdążyła się już wykąpać. Zostało mi błądzenie po świecie.
Chociaż nie do końca. Nie mogłem podjąć tropu, ale mogłem ją wyczuć, gdy była wystarczająco blisko, a zdarzyło się to po kolejnych dwóch godzinach, kiedy zamierzałem się poddać i zostawić ją w odmętach szalonego miasta wypełnionego morderczymi dłońmi przyćpanych zboczeńców.
Zaczęła piszczeć, kiedy zakapturzony dryblas złapał ją za nadgarstek i mocno przyszpilił do ściany. Potem z jej ust wylała się fala przeprosin, która została łatwo zagłuszona krzykami pozostałej dwójki stojącej obok. Nie obchodziło mnie co się stało, czego chcieli, czy ta mała rzuciła w któregoś szkatułką z biżuterią. Potrzebowałem tylko tego dzieciaka, żywego i najlepiej bez uszczerbku na zdrowiu fizycznym (bo jej zdrowie psychiczne powinno już przejść jakieś załamanie), dlatego w mgnieniu oka znalazłem się przy grubasie, trzymającym jej nadgarstek. Bez słowa uderzyłem go pięścią w policzek i korzystając z chwilowego oszołomienia ich wszystkich, złapałem dzieciaka za ramię i mocno do siebie przyciągnąłem. Wtedy pojęli co się stało.
Mężczyzna z prawej strony rzucił się na mnie z pięściami. Odsunąłem twarz od pierwszego ciosu, po czym pchnąłem dziewczynkę za siebie i uniknąłem kolejnego. Kobieta z drugiej strony zamachnęła się czymś długim, co trzymała w rękach i uderzyła mnie w tors. Na moment zabrakło mi tchu, jednak się nie zatrzymałem. Podniosłem się, złapałem dzieciaka i zacząłem uciekać.
Nagle pojawił się przede mną ten największy. Zatrzymałem się, znowu odepchnąłem dziewczynkę na bok, a sam przeszedłem przemianę. Była ona szybka, tak samo jak moje następne ruchy. Zrobiłem unik i zaszedłem mężczyznę od tyłu, po czym drapnąłem go pazurami po garbie, przecinając ubranie i skórę. Gdy krzyknął, pojawili się pozostali. Kobieta znowu zamachnęła się – teraz już widziałem czym – metalowym kijem bejsbolowym, ale chybiła. Jej kolega dalej walczył pięściami, na których teraz pojawiły się kastety. Gdy uderzył, złapałem go za nadgarstek, drugą ręką jego przed ramię, odwróciłem się, pociągnąłem do przodu i przerzuciłem go przez plecy w stronę jego koleżanki.
Garbaty goryl podniósł się z ziemi, trzymając się za krwawiący kark.
- Oddawaj, pierwsi znaleźliśmy tą sierotę. Znajdź sobie inną na sprzedaż – mówił niskim głosem.
- Ja nie jestem na sprzedaż! – pisnęła Adi z mokrymi oczami. Stanąłem przed nią.
- Ma rację – przyznałem.
- Nasz rewir, nasze zasady – usłyszałem z tyłu odgłos kroków. Odwróciłem głowę i zrozumiałem, że ten mały smarkacz pojawił się na terenie zarządzanym przez całkiem spory gang. – I nasz towar – dodał po chwili.
- Dobra, nie chce mi się bawić – kobieta wygrzebała się spod ciała kolegi. Teraz stała niedaleko mnie z wyciągniętym pistoletem skierowanym prosto na mnie.
- Serio?! – zapytałem trochę zestresowany. Nim kobieta nacisnęła spust, zdążyłem przykryć Adi swoim ciałem. Jej pociski trafiły w moje plecy, odbijając się od grubej skóry ratela. Nie chcąc jednak ryzykować, że trafi w coś innego (jak na przykład nogi lub głowa) zrobiłem coś bardzo ryzykownego; złapałem dziewczynkę za ręce i machnąłem nią niczym kobieta swoim metalowy kijem. Puściłem ją i dziecko poleciało w stronę kobiety, która widząc nieoczekiwaną akcje przestała strzelać. Usłyszałem tylko pisk dziewczynki, kiedy znajdowała się przez te cztery metry w powietrzu, a gdy uderzyła w przeciwnika, skoczyłem do niej, chwyciłem za ubranie na plecach i po raz drugi spróbowałem ucieczki.
- Jak mogłeś mną rzucić?! – dziewczynka krzyczała mi do ucha.
- Jak mogłaś uciec z domu?! – też zacząłem krzyczeć. – Thylane, ja tu oszaleje! – powiedziałem do telefonu.
- Zaraz będę! Gwarantuje to – odparła kobieta po drugiej stronie.
- No ja mam nadzieje, bo ten smarkacz się buntuje! – nie mogłem opanować emocji.
- Nigdzie nie idę z tym potworem! – głos małej dziewczynki odbił się w mojej głowie na tyle mocno, że poczułem nieprzyjemne spięcie w okolicach skroni.
- Jak się nie zjawisz do godziny, to rozszarpię to małe coś i nie będzie nawet co zbierać!
- Spokojnie, nie musisz krzyczeć – po tych słowach Thylane się rozłączyła. Spojrzałem na dziewczynkę, która stała nade mną, mając łzy w oczach i zaciśnięte pięści. Nie przeszedłem przemiany, na lewej ręce miałem zakrzepłą krew i czułem ogromną ochotę rozszarpania jej brzucha i wyciągnięcia na wierzch wszystkich wnętrzności: najpierw jednak zatkałbym czymś jej usta, aby nie mogła wydusić z siebie już żadnego dźwięku.
- Jesteś okropny! – tupnęła nogą. Jej głos był piskliwy.
- Posłuchaj mnie – wstałem na równe nogi i złapałem ją za fraki. – Jeszcze jedno słowo, a normalnie… cię… - przysunąłem do jej twarzy moje zakrwawiony pazury i zacisnąłem zęby. Nie mogłem dać się ponieść emocjom, musiałem się opanować.
Puściłem dzieciaka, nie zdając sobie sprawy, że uniosłem go do góry na kilka centymetrów, przez co upadła na cztery litery. By dać upust złości rzuciłem tym, co miałem pod ręką, czyli telefonem. Przedmiot roztrzaskał się o ścianę. Miałem najeżoną na grzbiecie i ogonie sierść. Teraz o tym nie myślałem, że potem mogłem żałować, że pozwoliłem tej małej mnie widzieć w takim stanie. Jeśli będzie się mnie bała, może znowu uciec.
Jednak wszystko ma swoje plusy. Do przybycia Thylane nie odezwała się ani słowem, a ja w spokoju mogłem wrócić do ludzkiej postaci, siedząc jakieś pięć metrów od tej małej kreatury. Obserwowałem ją kątem oka, aby znowu nie dała nogi, ale nie wyglądała, jakby tego właśnie chciała. Teraz siedziała skulona przy ścianie i patrzyła pustymi oczami na podłogę. Gdy pomyślałem przez co musiała przejść, zrobiło mi się jej żal. Przeczesałem włosy ręką i głęboko odetchnąłem. Powinienem jej to jakoś wynagrodzić.
W powietrzu poczułem zapach zbliżającej się kobiety. Śmierdziała potem. Podniosłem się więc powoli i podszedłem do dziewczynki, która lekko drgnęła.
- Chodź, idziemy do domu – Adi rzuciła mi przelotne spojrzenie i o dziwo się mnie posłuchała niczego nie komentując.
Gdy spotkaliśmy Thylane na zewnątrz wyglądała na bardzo zmęczoną. W mojej głowie pojawiły się już piękne komentarze na temat jej wyglądu bądź kondycji, ale byłem na tyle zmęczony, że dałem sobie z tym spokój.
- Czemu nie odbierasz? Dzwoniłam z sześć razy – powiedziała na przywitanie.
- Musze kupić nowy telefon – powiedziałem już spokojnie. Kobieta posłała mi pytające spojrzenie, a potem skierowała je na Adi. Znowu spojrzała na mnie tym samym wzrokiem, ale ja tylko machnąłem ręką. – Trafiła na handlarzy ludźmi – wyjaśniłem krótko.
Cała nasza trójka wróciła w ciszy do lokum Thylane za pomocą taksówki. Nikt nie miał siły by iść na piechotę, co było widać u obu kobiet: i starsza i młodsza ucięły sobie drzemkę w aucie.
Gdy dotarliśmy na miejsce obudziłem Leniwca, a Adi wziąłem na ręce. Zaniosłem ją do środka i położyłem na kanapie, a Thylane opłaciła kierowcę. Gdy weszła do środka, odezwałem się.
- Wyglądasz jakby cię wykończyli w tym klubie – mówiłem spokojniej i mnie sarkastycznie niż zawsze.
- Chyba myślałeś nad tym całą drogę – ona również mówiła bez energii.
- Chyba ta.