Thylane
Skutki odstawienia niebotycznych ilości specyfików i swoistych środków odurzających były okropne. Od rana miewała wahania nastroju, zawroty w głowie. Zgrozą w tym wszystkim był brak jakiejkolwiek kontroli nad sobą, oraz swoimi mocami. Przeklinała w swoim umyśle działania swojej prawej ręki, która nie zamierzała jej przez czas działania w pojedynkę dostarczyć odpowiednich wyrobów. Pewnej rozmowy przez telefon stwierdził tylko, że założyli nowe formy terapii z jej specjalistą od ułożenia w głowie. Kurwa! Jednym słowem musiała przeżyć potężny odwyk, którego następnym filarem miał być solidny detoks i oczyszczenie się z tych potężnych ilości szprycowania się medykamentami. Większość z nich była z dość ciemnych i nieznanych nikomu źródeł, a sami jej bliscy podwładni czuli, że ich szefowa jest potężnym królikiem doświadczalnym. Sama jednak była powodem swoich problemów, wielu członków jej rodu i szlachetnej odnogi z jakiej się wywodzi, potrafili kontrolować skrywane mroczne instynkty. Jakim to cudem omijali newralgiczne miejsca w umyśle i podświadomości, nie dając przejmować kontroli niszczycielskiej sile. Więc czemu ją to spotkało w takim stopniu? Jej drogi kuzyn żył jak najzwyklejszy człowiek, mając multum dzieci z innymi kobietami. Niektóre z nich przejawiały predyspozycje do manipulacji ciemnością, jednak po pojawieniu się takowych oznak, ginęli w tajemniczych okolicznościach wraz z matkami.
Warknęła cicho pod nosem, otwierając oczy pierwszy raz od ponad pół godziny przerwy w pakowaniu swoich maneli. Miał być to szybki zabieg i jak najszybsza ucieczka z tego miejsca. Skoro żniwiarz miał przewodzić misją, nie mogło nic pójść źle. Omiotła wzrokiem zegarek tykający cicho na sąsiadującej ścianie, zmarszczyła brwi. Było już dawno po czasie, Nikt nie nadał ich tajemniczego znaku, informującego ją, że powinna jak najszybciej pojawić się w ciemnej uliczce i być zabraną. Nikt też nie zadzwonił, nie wysłał umówionej wiadomości świadczącej, że misja w stu procentach została dobrze wykonana. A przecież mieli dobrze dogadane warunki z zarządem tego cholernego Ruchu Oporu, czy jak to oni się nazywali. Zapisała kolejny raz w swojej pamięci to, by nie brać akcji i żądać od Olivio. Po prostu nigdy, ona i jej ludzie byli od swoistego zastraszania, czyszczenia śladów i wpajania prawa na swoich terenie. A nie grzebania na terenie neutralnym, który dawno temu przez bunt stracił swojego dowódcę, a jego ludzie odeszli razem z nim. Wszystkiego miała już po dziurki w nosie. Kopnęła z obrotu szafkę, wcześniej zabierając z niej swoje pozostawione tutaj kosmetyki i ubrania na zmianę, gdyby coś poszło nie tak w trakcie pracy. Cisnęła wszystko na torbę, ciężko opadając na niewygodną i dziwnie poplamioną kanapę. Fuj.
Złamała zasady narzucone przez menadżerkę tego przybytku, zapaliła z frustracji papierosa. Cieszyła się spokojem i samotnością o tej porze. Już niedługo miała pojawić się reszta personelu, jednak jej już tu nikt nie miał zobaczyć. Chciała już wrócić do swojego spokojnego życia zwyczajnej lekarki, pisania głupich artykułów medycznych i udawania, że robi coś dobrego dla innych ludzi. Pragnęła wręcz na jakiś czas odstawić zabawę w szefa, na jej terenie nic się szczególnego nie działo. Drobne efekty buntu zostały przygaszone bezkonfliktowo w dyplomatycznych rozmowach przy drinku i oparach dymu niezdrowych używek.
- Jesteś na to ewidentnie za stara, Thylane… - mruknęła do siebie, zostawiając papierosa w ustach. Podciągnęła koszulkę do góry, odrywając sterylne opatrunki na niegdyś głębokich ranach. Z pomiędzy szwów upłynęło kilka kropelek osocza, jednak nie przeraziła się tym. Nie wdało się zakażenie, zapalenie powoli zdawało się uciekać w zapomnienie. Rana nie była już tak przeraźliwie fioletowa, jak na początku to wyglądało przy szyciu. Spięła się, słysząc nagłe walnięcie i szybkie kroki. Kurwa… Nim zdążyła zareagować, czy sięgnąć po broń leżącą pod poduszką, drzwi uderzyły z hukiem o ścianę za nimi. Kobiecie o mało nie wypadł papieros spomiędzy warg, przyglądając się komedii? Czy jednak jakiś nieśmieszny dramat, czy cholerny żart?! - Co ty…
- Nawet nie kończ!
-... odpierdalasz? - dokończyła, przyciskając koszulkę do odkrytej rany, aby nie przerazić nikogo widokiem ran i ogromnych krwiaków. Zmrużyła wargi, nachylając się do przodu, opierając dłoń na kolanach. W drugiej uchwyciła papierosa, strzepując końcówkę do popielniczki. - Zapierdoliłeś komuś dziecko, czy nareszcie znalazłeś swojego nieślubnego bękarta?
To małe coś w jego ramionach poruszyło się niespokojnie, mocniej głowę wpychając w odmęty jego szyi. Chyba sądziło, że to jakkolwiek ją ochroni od jej spojrzenia na nią. Eh… Mężczyzna rzucił jej tylko rozwścieczone spojrzenie i grymas, mocniej nakrywając to małe coś bluzą. Kolejne opary opuściły jej płuca, gdy najzwyczajniej w świecie wrzuciła ubrania do swojej torby.
- Czego ty nie rozumiesz, leniwcu?
- Zakończyłam tutaj swoje zadanie, czekam na odprawę… Uszami ruszę i zniknę sobie może…
- Wjebali… Ehem, Wprowadziliście nas w błąd, teraz będziesz płacić za powstałe skutki.
Sugestywnie zwrócił twarz w stronę małych macek, które poruszały się niespokojnie, Szybko jednak zabrał swoją twarz, widocznie coś mocno go wręcz odrzuciło przez niebywały i odczuwalny smród. Dopiero po zbyt krótkim czasie zrozumiała znaczenie jego słów, błąd? Nigdy przecież nie popełniali błędów. Wpadki były niewybaczalne i niemile widziane na oczy jej i całego zarządu tego ich swoistego burdelu. Kurwa!
- Trzymajcie mnie, przyprowadziłeś dzieciaka do cholernego burdelu! Japierdole, zero używania pustego mózgu!
- A co miałem zrobić?! Stanąć na rękach i klaskać uszami?!
- Ruszyć łbem i oddać to coś w bezpieczne miejsce!
- Usy bolące… - oboje momentalnie się wyprostowali, obserwując winowajcę powstającego konfliktu między nimi. Mały pasożyt poruszył się kolejny raz, wychylając głowę spod tymczasowej przysłony dymnej. Jej rumiane policzki i pot na brudnym czole sugerował, że ewidentnie nie mogła oddychać. Za mocno przycisnął tą delikatną istotę do siebie, ugh. Chyba, że to on? Kurwa! Thylane zaczęła masować bolące skronie nerwowo, zwyczajny odruch, gdy czymś się ewidentnie stresowała.
- He? - mruknął tancerz, spoglądając na małe, syfiaste coś w swoich ramionach.
- Usy, usy bolące! Za glośno, glośno! - prawie rozbroiła niczego świadom Corala, wpychając z frustracji mały palec w jego oko. W ostatniej chwili się uchylił, jednak nie ominął pociągnięcia za głowy. Mała dziewczynka mówiąc na swój dziecięcy sposób słowa, ciągała go w najlepsze.
- Argh… Przestań, to cholernie boli.
- Pan nie jest dobry, brzydko mówicie!
- Jednak umie mówić poprawnie, dobra aktorka jak potencjalny ojciec. - zadrwiła, zarzucając plecak na swoje ramiona. Zdążyła wysłać wiadomość do żniwiarza, czekając na zeznania z całej akcji. Nie byli tutaj bezpieczni, niedługo miała wpaść tutaj reszta cholernej obsługi.
- Pani jeszcze gorsza jest…
- Co proszę?
- Dorośli są głupi! - na nowo schowała się w objęciach tancerza, gdy Thylane rzuciła im obojgu mordercze spojrzenie.
- Zostaw tego pasożyta w śmietniku…
- Jesteśmy za nie odpowiedzialni! Nawet… Mój nos tego nie zniesie…
- Delikatny facet z ciebie, tancerzyku. - zaśmiała się pod nosem, Gdy mijała jego osobę, specjalnie klepnęła go dość solidnie w plecy dla podtrzymania na duchu. Choć to był bardzo głupi chwyt, szybko chwyciła się za bolące miejsce na klatce piersiowej. Ewidentnie jesteś za stara, Thylane.
~ * ~
Czasem naprawdę istoty żyjące, jakie by nie były, raczej się zastanawiały, czemu los potrafi rzucić takie kłody pod czyjeś nogi. Mogła zrozumieć wszystko, nawet odniesienie ciężkich ran było do wyleczenia. Ba, w takiej sytuacji kobieta pragnęła tylko ciężkich ran, albo jak najszybciej uciec stąd. Ale nie mogła… Mężczyzna okazał się zbyt silny dla niej, choć mogła użyć swoich umiejętności. Jednak okazywanie swoich możliwości nadnaturalnych i zdradzanie mocnych stron leniwca było beznadziejne. Z zemsty mógł gdzieś ją zgłosić, była w totalnej kropce. Zaraz… Oboje byli w wielkiej, ciemnej dupie.
Wynajmowane dotąd mieszkanie dotąd zdawało się dla niej za wielkie, puste. Teraz dusiła się w nim, jakby ściany zbliżały się do niej, zaciskając pętle na jej szyi. Było dziwnie, czuła się wręcz przyparta do muru jak jeszcze nigdy wcześniej. Cholercia… Cała trójka siedziała w największym pomieszczeniu, który robił za swoisty salon, jadalnię i przestronną kuchnię. W oddzielnych pomieszczeniu była ciasna łazienka, zaś wielkie łóżko znajdowało się na solidnej antresoli. Ktoś pięknie obciął metraż, byle zarabiać na takich kawalerkach. Ciężki musiał być żywot młodych ludzi.
Thylane siedziała okrakiem na krześle, opierając brodę o jego oparcie. Z niechęcią wypisaną na twarzy obserwowała brudne, śmierdzące odpadami śmietnika stworzenie, które pochłaniało niebotyczne ilości jedzenia. Nie zwracało to uwagi na żadne wartości odpowiedniego zachowania przy stole. Mogła to śmiało porównać do prosiaka, które dostało zlewki od właściciela na śniadanie. Na całej rozkładanej sofie walały się okruchy po chlebie, zaś dżem zabrudził jej fachmany. Nie wspominając o wielkiej plamie po ciepłej herbacie, gdzie większe ilości spłynęły na podłogę.
- Załatwiłam wam schronienie, możesz to tutaj… Pilnować, albo przekazać…
- To coś trzeba wykąpać, bo capi. Mój nadwrażliwy nos odpadnie. - wciął się w jej zdanie, nadal opierając się o parapet okna. Skrzyżował ramiona na torsie, tak samo jak ona, przyglądając się takiej istocie z niesmakiem. Chyba jako dwójka dorosłych, naprawdę byli dość walnięci.
- Proszę bardzo, jako wspaniały ojciec tego czegoś…
- Jestem piękną dziewczynką, a nie tym czymś! - w jednym momencie zatkali uszy, słysząc pisk z akompaniamentem przeżuwania resztek jedzenia. - Ja tu jestem…
- Coral… Kąpiesz ją w tej chwili, TY właśnie… Ja idę do pracy.