Thylane
Gigantyczne miasto w świetle dziennym budziło podziw i zainteresowaniem całego otoczenia, było coś w nim magicznego. Nikt by nie pomyślał o rozbojach i wymianie kart przetargowych, jakie rozgrywały się pod ciemnymi latarniami. W nocy było tutaj całkowicie inaczej, wyłaniało się z mroku jak mroczna sylwetka. Światła lamp ulicznych migotały w takt pulsującej energii miasta, odsłaniając labirynt ulic i zaułków. Po zmroku miasto przybrało nową twarz, gdzie niebezpieczne istoty i ludzie wyszli na ulice, gotowi na rozrywkę lub łatwe łupy.W mrocznych zaułkach miasta, między betonowymi blokowiskami, sterczały postacie zaciemnionych twarzy i pełne tajemniczości. Ich oczy, które wydawały się być źródłem innych światów, lśniły niepohamowaną żądzą zabawy i mocy. Czuć było elektryczność w powietrzu, coś dzikiego i nieprzewidywalnego, czegoś, co kusiło tych desperackich i zepsutych jednostek.
Niektórzy z nich, rozdarty wewnętrznie, zmierzyli się z własnymi rozterkami moralnymi. Walka o życie i własne przetrwanie w tym brutalnym świecie prowadziła do chwil nieustającego dylematu. Pytania o granice, jak daleko mogą się posunąć, aby utrzymać swoje miejsce w tym brutalnym społeczeństwie, krążyły w ich umysłach. Czy warto zatracić swoją ludzkość w zamian za przetrwanie? Czy warto okradać i krzywdzić innych, aby poczuć się potężnym?
W międzyczasie, z oddali dobiegały odgłosy walki i ryk śmiechu. Ulica stała się areną, na której wcielano się w rolę drapieżnych stworzeń. Ktoś szukał adrenaliny, bawiąc się z niebezpiecznymi granicami życia i śmierci. Ich serca biły szybko, a krew w żyłach buzowała od tego nieodpartego ucieczki od rutyny codzienności. Przemoc i anarchia stawały się formą ucieczki od własnych cieni, dając chwilową ulgę od bolesnych myśli i pustki w ich wnętrzu. Jednak nie wszyscy uczestnicy tej mrocznej zabawy byli zdeprawowanymi jednostkami. Niektórzy byli ofiarami, którym odebrano wybór, a życie przycisnęło ich do muru. Ich rozterki były głębokie, ich walka o przetrwanie była bolesna. Wiedzieli, że każda chwila jest walką o przetrwanie, o uniknięcie bólu i krzywdy. Wśród nich byli ci, którzy pragnęli wydostać się z tej przeklętej pętli, którzy tęsknili za lepszym życiem, gdzie nie było miejsca na łupieżcze instynkty.
Krajobraz tego wielkiego miasta po zmroku był pełen sprzeczności. Był areną walki, gdzie ludzie zmierzały do swojej destrukcji lub próbowali się ocalić. Był miejscem, gdzie niemoralność i deprawacja tańczyły w rytm zapomnienia. Ale był także miejscem, gdzie niewinność próbowała przetrwać w chaosie, gdzie nadzieja na lepsze jutro wciąż płonęła w sercach tych, którzy nie chcieli dać się pochłonąć ciemności.
- Uważaj jak łazisz idioto! - białowłosa kobieta skryta pod obszernym kapturem bluzy zagryzła boleśnie wargi, chowając dłonie w zakamarkach kurtki narzuconej na bluzę. Miała łatwe zadanie, nie rzucać się w oczy i nie zdradzać swojej płci. - Cholerne ćpuny…
- Ktoś tu nie ma na działki, pfu… - gdzieś w oddali odezwał się koleżka pierwszego, jednak nijak zareagowała, zniknęła w otchłani ciemności.
Swojej sytuacji nie malowała w kolorowych barwach, trop za niesforną dziewczynką skończył się jej dobre trzy godziny temu. Powrót na rozdroża ostatnich poszlak nie dał zamierzonych efektów, sama Thylane zdołała się zgubić w labiryncie uliczek. Ewidentnie zagalopowała się z odległością na możliwości zagubionej i pewnie przerażonej dziewczynki, była już zbyt daleko od bezpiecznego centrum. Posiadanie we własnych szeregach potencjalnego szpiega i zdrajcy spowodowało, iż nie poinformowała swojej prawej ręki. Nie zamierzała ryzykować, że komuś uda się podsłuchać ich konwersacje powodowały nerwy i narastającą frustrację. Takie zachowanie nie było wskazane dla jednego z watażków mafii, wszystko dookoła było pokryte mrokiem. Była wystawiona na niebezpieczeństwo swoich możliwości magicznych, co mogło być również destrukcyjne. Trzymała się nadal ciemnych zaułków, przy klękając przy jednej z obskurnych ścian. Wybierając numer szarlatana z którym współpracowała, zdołała odpalić jedną z licznych używek z kieszeni spodni. Jeden sygnał… Drugi… Na chwilę wstrzymała oddech, zatrzymując w płucach wielkie ilości dymu nikotynowego. Trzeci sygnał… Wydech.
- Straciłam całą działkę z zasięgu wzroku, miałeś lepszego nosa do wyboru sytuacji… - odezwała się jak to miała w zwyczaju, nadal podtrzymując przykrywkę ulicznego ćpuna.
- Co to za popierdoloną manianę odwalasz, huh?
- Mam nadzieję, że przynajmniej miałeś więcej szczęścia… Pozostawione zagwostki z ucieczki prowadziły do milszej i turystycznej części miasta, miała szczęście.
- Nie byłbym tego taki pewny, nigdzie nie widzę rudego lisa. - odparł jej ciszej, widocznie nie chciał zbytnio rzucać się w oczy. Idealnie, miał jednak trochę więcej rozumu. Thylane subtelnie spojrzała za siebie, w głąb ulicy przy opuszczonych witrynach sklepowych. - Dostaniecie ostre manto, gwarantuje wam.
- Gdyby coś się stało, wracajcie natychmiast do mieszkania… Mój człowiek poinformował o ogonie, jaki za nami podążał na dalszym rewirze. Nie znają położenia mieszkania.
- CO ty pierdolisz, huh?
- Nie denerwuj się, bo w scenerii burdelowych scen będziesz kiepsko się prezentował. Zajmę się ogonem, bez odbioru.
Odrzuciła połowę ulubionej przez siebie używki, chowając telefon na swoje miejsce. Westchnęła cicho, plecami opierając się o chłodne i wilgotne ściany pustostanów. Ile to już miesięcy minęło, gdy musiała wprawiać ciało w taniec nieadwkwatny dla niej. Eh… Nałożyła na swój palec znany tylko jej pierścień, jaki używała tylko na spotkaniach szefów ich bandy. Skrzywiła się, czując nieprzyjemności związane z nagłą zmianą postury. Zmiana w mniejszego człowieczka od siebie była czymś, co nie należało do zgoła przyjemnych. Sama Thylane nie wiedziała ile ma czasu, gdy zapas energii w tym magicznym specyfiku się wykończy. Był niczym magiczna bateria mogąca być ładowana tylko przez Sagere, choć ostatnie odbyło się dawno temu. Mocniej zaciągnęła sznurki przy końcach bluzy, aby nie zabić się przez wielkość ubrań. Dziwnie było być tak niskim, ale mówi się trudno. Wyjrzała ponownie za krawędź bezpiecznej ściany. Thylane wyciągnęła swoje dłonie, emanując magią ciemności. Cienie tańczyły wokół niej, pulsując w rytm jej serca. Była ostatnią linią obrony dla dziecka, które na szczęście zdawało się być daleko stąd. Jej oczy świeciły jak gorące węgle, gotowe na walkę. Wiedziała, że musi użyć swoich umiejętności, by ocalić to niewinne istnienie przed złowrogimi oprawcami. A przynajmniej dowiedzieć się kilku faktów, mogących pomóc im w beznadziejnej sytuacji. Choć nie musiała do końca walczyć, wystarczyło zwrócić na siebie ich uwagę. Walka byłaby źle dobrana do jej możliwości, tak małe ciało dziecka nie było w stanie utrzymać wypuszczonej z ryzyk magii. Spojrzała ostatni raz na zegarek, wszystko było pod kontrolą. Zmienić kurs poszukiwań ciemnych typów, zaliczyć dwa występy na bocznej scenie w klubie i wrócić do mieszkania. Łatwe, prawda?
- Ruszajmy… - wstała z miejsca, łącząc swoje dłonie w zawiły uścisk powstały między jej palcami. Poczuła to cholerne przytłoczenie, gdy pozwoliła opuścić swoją gardę. Wiatr wokół jej delikatnie zawirował, zaś w dłoniach tańczyły wirujące strzępy ciemności, jakby towarzyszyły jej w każdym ruchu. Wokół dziewczyny wirowała ciemność, zaś jej ciało emanowało tajemniczą, wywołującą ciarki aurę.
~ * ~
Szczęście uśmiechało się do niej tego wieczoru na każdym kroku, nikt nie zadawał jej głupich pytań. Postawiła sobie olbrzymią poprzeczkę w swoich działaniach, zamykając swój typowy plan dnia. Do pracy zdążyła na ostatnią chwilę, jednak po wcześniejszym dogadaniu szczegółów, asortyment jej występów czekał grzecznie przewieszony przez jej krzesło. Choć musiała występować w niewygodnej masce, zdołała wykonać fachowo swoje pląsy, zadowalając głównie męską część widowni. Nawet zdołała uzbierać dobrą sumkę z podestu, gdy ludzie tłumnie rzucali jej banknoty. Przynajmniej będzie na zaspokojenie potrzeb pewnych dwóch istot, których miała na karku ostatnie dni.
Opuściła jednak budynek niczym wystrzał z procy, biegnąc na złamanie karku w ciemnościach nocy. Przed swoim dalszym wypadem zdążyła przyjrzeć się krótko swojemu odbiciu, rozwalona warga, pokaźne limo na całe oko, oraz pokaźne oparzenie w dolnej części pleców. Mogło być gorzej.
- Zaraz będę! Gwarantuje to… Spokojnie, nie musisz krzyczeć… - skrzywiła się, odsuwając telefon od swojego ucha. Przy tym białowłosym szatanie szło ogłuchnąć, i po co te nerwy? Biegła jak tylko szybko mogła wykrzesać z siebie, choć ledwo widziała na oczy. Uszczuplenie rezerw swoich mocy dawało już efekty, a mogło być i gorzej. Potrząsnęła głową, miała ważniejsze rzeczy - wyciągnąć dziecko.