Coral

Obserwowałem ją, gdy siedziała na ławce paląc papierosa. Mój węch wyczuł ten dym i o dziwo był bardzo niemiły. Powstrzymałem się przed kaszlnięciem, chociaż czułem, że się dusiłem, co nie miało sensu, skoro sam potrafiłem wypalić cała paczkę w tydzień. Obok niej leżała moja torba, w której zawsze miałem spakowane ubranie na wszelki wypadek. Nie wychodziłem, nie chciałem, by mnie widziała w takim stanie i nie miałem na myśli zwierzęcej formy. Nie miałem ochoty wyjaśniać jej, dlaczego byłem w ranach i krwi. Nie było ludzkie to, co robiłem i raczej nikt nie uznałby moich wyjaśnień za tyle wystarczające (a przynajmniej prawdziwe), aby mnie broniły. W tym świecie byłem potworem, prawdziwą bestią, lekarstwo nie istniało, a takie elementy jak ja powinno się usuwać.
Nie poruszałem się i gdy Thylane odeszła, jeszcze długi czas nie wychodziłem z ukrycia, głównie dlatego, że przy każdym ruchu głębsza rana na udzie dawała o sobie znać. Gdy siedziałem tak już kolejną minutę, a teren był wolny, podniosłem się i przebiegłem na czworaka do ławki. Chwyciłem torbę i równie szybko zniknąłem z nią w lesie, gdzie się przebrałem.
Wracałem autobusem. Nie miałem przy sobie żadnych dokumentów ani telefonu. Te pierwsze po prostu zostawiłem w domu, to drugie – zgubiłem w lesie. Musiałem zainwestować już w… trzeci telefon w ciągu miesiąca. Jeszcze trochę i będzie mnie to przerastać finansowo. Jechałem na gapę, siedząc przy oknie i obserwując świat za oknem. Zieleń zniknęła już dawno temu, teraz tłukłem się na drugą stronę miasta by znaleźć się w swojej kawalerce. W dłoni ściskałem prawie pustą butelkę wody, jaką znalazłem w torbie. Gdy moje suche usta dotknęły zimnej cieczy, poczułem jak bardzo byłem spragniony. 
Postać w oknie jaka się odbijała nie miała już krwi ani na twarzy, ani na rękach, ani nigdzie. Zmyłem ją przy strumieniu, rany na szybko oczyściłem i zabandażowałem. Na moje nieszczęście zacząłem lekko utykać na nogę, ale nikt nie pomyślałby aby się tym przejąć, a tym bardziej starsza kobieta, która nazwała mnie chamem i prostakiem, ponieważ nie ustąpiłem jej miejsce w autobusie – gdy mnie zwyzywała, grzecznie wstałem i pokuśtykałem do tyłu autobusu. Kobieta widząc to zamknęła się, ale usiadła, a potem ktoś inny, widząc mój chód, udostępnił mi miejsce. 
To dobrze, bo chciałem płakać.
Zajechałem do swojego domu po południu. Wyciągnąłem kluczyk spod wycieraczki (on był jedynym egzemplarzem, drugiego nie nosiłem ze sobą ze względu na takie sytuacje jak dzisiejszej nocy i nie martwiłem się, że ktoś mnie okradnie, bo mieszkanie samo w sobie było straszne i nie miałem nic cennego), przekręciłem zamek w drzwiach powoli, słysząc każdy najmniejszy chrzęst, po czym wszedłem do środka.
To, co w nim zastałem, zdziwiło mnie. 
Moja ciemna kawalerka o zaciągniętych zasłonach i zamkniętych oknach wpuszczała teraz do środka masę świeżego powietrza oraz światła. Przez chwilę stałem przy drzwiach wyjściowych, wsłuchując się w szum aut dobiegający z zewnątrz. Nie poczułem żadnej złości, wręcz przeciwnie. Miło było zobaczyć że mrok, w których tutaj siedziałem, można było rozproszyć, a ostry zapach zimnego powietrza można było poczuć nie tylko w parku. 
Rzuciłem torbę na bok i wszedłem w głąb pomieszczenia. Przez naturalne światło widziałem dokładnie każdy rys na meblach, których autorem były nie tylko moje niesforne zwierzaki. Skierowałem się do łazienki przepełnionej zapachem wody utlenionej, spirytusu i alkoholu. Odsunąłem spod nóg stare zakrwawione bandaże, po czym się rozebrałem. Nalałem wody do niewielkiej wanny która była bardziej żółta niż zęby zawodowego palacza tytoniu. Zacząłem ściągać bandaże, którymi zawinąłem się w lesie, aby zatamować krwawienie. Każda z ran nie była pierwszą, a tym bardziej ostatnią na moim ciele, a jednak kiedy wchodziłem do ciepłej wody czułem się, jakbym pierwszy raz przeżywał takie szczypanie i pieczenie. 
Długo leżałem w wodzie mocząc się. Nie spostrzegłem nawet kiedy stała się mętna. Położyłem głowę na zimnej ściance wanny i zamknąłem oczy, mając przed nimi swoje myśli. 
Oświetlony pokój pokazał mi stare blizny. Po wyprowadzce z sierocińca zaczynałem nie radzić sobie z bestią. Kłóciłem się czasami sam ze sobą, walczyłem z własnym ciałem, chociaż miałem wrażenie, że bestia jest naprzeciwko mnie i czeka na dobry moment, by zadać ostateczny cios. Wtedy ciąłem pazurami meble, a ślady pozostały do dziś. Nie wymieniłem mieszkania, nie poinformowałem właściciela o stratach i uszkodzeniach, chociaż wiedziałem, że przy wyprowadzce nie odda mi mojej kaucji i być może zażąda więcej pieniędzy. Moje zwierzaki często patrzyły na te sceny i ani razu do mnie nie podeszły gdy miałem napad. Siedziały cicho w kącie, a rano niepewnie dawały mi się głaskać. Najgorszy i najsilniejszy napad miałem pewnej nocy, zaraz po tym, jak zawaliłem swoją pierwszą misję. Miałem odbić furgonetkę z naszymi ludźmi, ale przez bestię która wyszła ze mnie, furgonetka stanęła w płomieniach. Po tym miałem okropny sen, w którym walczyłem z bestią i dałbym sobie rękę uciąć, że wtedy siedziała na moich biodrach, abym nie wstał i trzymała mnie za szyję. Strąciłem ją, ale nie pamiętałem szczegółów, a rano odkryłem ogromną szramę po pazurach na ścianie i nie byłem pewny czy to ja je zrobiłem.
Do wieczora opatrywałem wszystkie rany, aż z wyczerpania nie zasnąłem na starym tapczanie, służącym mi za łóżko. Tej nocy nie miałem snów. Bestia była zaspokojona.

*

Już dawno tak dobrze nie spałem. Rano obudziłem się wyspany, rześki i w dalszym ciągu obity i połamany. Przy wstawaniu moje kości gruchotały, a przy mocniejszym wyciągnięciu rąk do góry, jedna szrama pod pachą się zerwała i ponownie zaczęła krwawić. Zignorowałem ją i spojrzałem na okno. Odsłonięty parapet ukazał mi zapomniane kwiaty doniczkowe, które w jakiś sposób nie wyglądały wcale najgorzej. Większość uschła, ale u niektórych zobaczyłem zielone odbicia. Czy Thylane podlała je? Tylko po co? W każdym razie byłem w pewien sposób jej wdzięczny. Nie pamiętam kiedy ostatnio budziłem się z tak dobrym humorem. 
W łazience przyjrzałem się swojego odbiciu. Wyglądałem trochę lepiej, wory pod oczami zniknęły, a twarz nabrała trochę kolorów. Jedynie ta szpetna szrama na policzku przy ustach dawała sygnał, że coś złego się stało poprzedniego dnia. Zakleiłem ją plastrem. Po wyjściu z toalety dotarł do mnie fakt, że ominąłem moją pracę już drugą noc. Wiedziałem, że będę musiał się wytłumaczyć, a oprócz tego będę musiał wziąć wolne – nikt nie ze chce patrzeć na moje poharatane ciało, a bandaże wcale nie dodają uroków. Co innego ze starymi bliznami, je można zatuszować, ale świeże czerwone strupy już nie. 
Wczoraj niczego nie zjadłem, jedynie dobrze się nawodniłem. Nie miałem apetytu, a głodny byłem już na tyle, że nie odczuwałem tego. Jedynie moje ciało odreagowało powolnymi ruchami, mętnym wzrokiem oraz osłabieniem organizmu. Nie miałem sił praktycznie na nic, więc kiedy udało mi się zrobić śniadanie w postaci kilku(nastu) suchych kanapek z masłem, opadłem na łóżko i patrzyłem w sufit. Rozłożyłem ręce obok siebie, milczałem i słuchałem świata. Nagle do moich oczu napłynęły łzy. Nie odczuwałem aktualnie nic, byłem całkowicie pusty, wypruty z jakiejkolwiek emocji, a mimo to strużki łez popłynęły mi po kącikach oczu i przez skronie na łóżko. Nie trwało to długo, po kilku minutach wpatrywania się pustym wzrokiem na sufit poczułem niewyobrażalną ulgę, a łzy przestały ciec.
Gdy się podniosłem, mój wzrok zatrzymał się na szafie. Podszedłem do niej i ją otworzyłem. Tak jak sądziłem, gitara była na swoim miejscu. Chwyciłem ją, usiadłem na łóżku po turecku i szarpnąłem lekko struny. Wydobyły się z niej okropne dźwięki rozstrojonej gitary. Gdy ją naprawiałem, próbowałem sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz na niej grałem. To było dobre trzy miesiące temu, jeszcze przed całym tym bajzlem w organizacjach. Gdy instrument był gotowy, zagrałem dla przypomnienia kilka melodii jednostrunowych. Moje palce na moment zapomniały jak grać, jak trzymać akordy, jak szarpać struny, a opuszki palców wyraźnie się sprzeciwiały. Jednak po półgodzinnej męczarni wróciłem do starego stylu. Czułem się świetnie, chciałbym zostać w tej sferze do końca życia, niestety w końcu musiałem wyjść ze swej jaskini.
Miałem załatwić kilka spraw: kupić nowy telefon, porozmawiać z szefową, wyjaśnić jej dwie noce mojej nieobecności i to, że potrzebowałem wolnego, zadzwonić do przyjaciela z teatru, zadzwonić do przyjaciela, który opiekował się zwierzętami, zrobić zakupy do swojego domu oraz co najważniejsze, porozmawiać z Thylane. 

*

Gdy załatwiłem wszystkie sprawy, wieczorem jechałem autobusem do dziewczyny. Zabrałem swoją gitarę, bo nie wiedząc czemu, stwierdziłem, że małej może się spodoba moja muzyka. Jakie było moje zdziwienie, gdy wchodząc do mieszkania Leni, mała dziewczynka rzuciła się na mnie i przytuliła moje nogi. Poklepałem ją niepewnie po głowie mówiąc, że również się stęskniłem, że tak, na moich plecach miałem gitarę i tak, zamierzałem jej coś zagrać. 
- Masz coś do jedzenia? – zapytałem Thylane, kiedy Adi prowadziła mnie na kanapę, by posłuchać mojej muzyki i opowiedzieć mi co takiego interesującego robiła ze swoją opiekunką tyle czasu.
Po długich godzinach brzdękania na gitarze, wysłuchiwania historii Adi i zjedzenia czegoś normalnego, rudowłosy goblin zapadł w końcu w sen. Gitarę odłożyłem pod ścianę i razem z szarowłosą poszliśmy do kuchni. Zamknęliśmy drzwi i usiedliśmy przy stole. Pierwsze co zrobiliśmy: wyciągnąłem szklanki, a ona whisky.
- Dzięki za pomoc – odezwałem się w końcu, kiedy siedzieliśmy przy stole po przeciwnych stronach mebla. Kobieta tylko skinęła głową, po czym przyłożyła swój palec do policzka, wskazując miejsce, w którym miałem plaster. Machnąłem na to ręką. – Im mniej ludzie wiedzą, tym lepiej śpią – stwierdziłem trochę posępnie, obserwując ciecz w mojej szklance. Nie dopytywała. – A my mamy ważniejszy problem – miałem na myśli dziewczynkę. 
– Dowiedziałem się, że… eh… - nie chciałem tego mówić, bo to ubliżało mojej organizacji. Wypiłem łyk alkoholu na odwagę. – Chyba mieliśmy szpiega u nas – przyznałem w końcu. 
Spojrzałem na spokojną twarz kobiety. Nie przypominała mi tej, którą poznałem. Nie wyglądała na zmęczoną opiekowaniem się dzieckiem, chociaż na samym początku miała takie same podejście jak ja. Może to ta kobieca część, matczyna, czy jakoś tak, która sprawiała, że kobieta czuła się w swoim żywiole, opiekując się dzieckiem? Nie do końca byłam zaznajomiony z tymi rzeczami. Nie chciałem tego wiedzieć, bo nie interesowało mnie to. Po za tym ja również zmieniłem swoje nastawienie do tego dziecka, z tą różnicą, że dalej nie miałem ochoty się z nią bawić, a jej istota nie zmieniła mojego myślenia na temat dzieci i zakładania rodziny. To po prostu nie było dla mnie.
- Okazało się, że ktoś, kto uprowadził tych wszystkich ludzi wiedział o całym planie, a tylko nasi wiedzieli skąd i jaką drogą będzie przejeżdżał transport – przetarłem zmęczoną twarz dłońmi. – Próbują się dowiedzieć, kto to mógł być, ale opis, jaki podaje świadek, jest tak ogólny, że każdy może być szpiegiem, ale jak podają mu zdjęcia, to kręci głową. To wszystko jest całkowicie bezsensu. Ustaliłaś może coś o tej małej?