Thylane
Thylane tonęła w mroku, który nieustannie otaczał ją w podświadomość. To był mrok tak głęboki i przytłaczający, że nie była w stanie z niego uciec. Jej myśli były zawirowane, a koszmary chwyciły ją w swoje szpony. W oddali usłyszała wycie i krzyki, dźwięki tak przerażające, że przeszywały ją na wskroś. Czuła, jak bezradność i strach oplotły ją łańcuchem niepewności. W tej ciemności ukazywały się obrazy, których nie mogła wydobyć ze swojej pamięci.
Głosy mówiły o śmierci, o tym, jak to jej brak kompetencji doprowadził do tragedii. Widziała twarze ludzi, których nie była w stanie uratować. Ich oczy wpatrzone w nią pełne rozpaczy i oskarżeń, oskarżeń, które wypływały z jej własnej duszy. Próbowała uciekać, chciała wydostać się z tego koszmaru, ale jej ruchy były ociężałe, jakby jej ciało odmówiło posłuszeństwa. Wszystko dookoła wciąż tkwiło w ciemności, w nieuchronnym lęku. Zbliżała się do postaci, które wyłoniły się z mroku. Byli to ludzie, których straciła przez swoje decyzje, przez wybory, które podjęła. Ich obecność obwieszczała głęboki ból i poczucie winy, które dławiło ją w tym bezmiernym mroku. Każdy krok, jaki próbowała wykonać, przybliża ją do tej przerażającej rzeczywistości, do konfrontacji z własnymi demonami. Jej serce biło coraz szybciej, a płuca zdawały się nie być w stanie dostarczyć wystarczającej ilości powietrza.
Thylane próbowała krzyczeć, próbowała wyrwać się z tej uwięzi, ale jej głos był stłumiony. Jej ciało drżało, a oczy łzawiły od strachu i bezsilności. I wtedy, w chwili, gdy wydawało się, że już nie wytrzyma więcej, że koszmary zdobędą nad nią pełną władzę, nagle ocknęła się. Thylane powoli wracała do świadomości, jej umysł unoszący się w obszarze niewyraźnych snów. W miarę jak odgłosy otaczającego ją świata zaczęły wnikać do jej percepcji, wiedziała, że musi otworzyć oczy. Jednak światło, choćby to najdelikatniejsze, wydawało się być zbyt jasne, zbyt rażące, kłujące w jej umęczoną psychikę.
Jej brwi skurczyły się w lekkim bólu, gdyby mogła, przymknęła oczy jeszcze mocniej. Nie była pewna, gdzie się znajduje, nie rozumiała, co się stało. Mrok panujący w pomieszczeniu był jakby przytulającą zasłoną, dającą jej pewne schronienie przed zbyt intensywnym światłem. Mimo wszystko, snop światła zdawał się atakować ją z daleka, wydobywając z niej ból. Jej gardło było sucho, próba przełknięcia sprawiła tylko, że odczuwa dyskomfort. Miała wrażenie, że coś ją obciąża, jakby leżała pod niewidzialnym ciężarem.
Delikatnie uniosła głowę, starając się dostosować do rzeczywistości, która zaczęła się wyłaniać. Sufit, jakiś sufit. Drewniane deski, potłuczone światło, zapach papierosów unoszący się w powietrzu. Jej umysł powoli wracał do zdolności logicznego myślenia, choć czuła, że jest tak daleko od pełnej świadomości. I wtedy to zobaczyła. Na swoim brzuchu. Głowa Adi, pogrążona w spokojnym śnie, spoczywała tam, jakby znalazła schronienie w najbezpieczniejszym miejscu na świecie. To widok wywołał w niej lekki uśmiech, mimo że siły w niej brakowało na pełne wyrażenia. Jej ręka uniosła się lekko, jakby to była spontaniczna reakcja, nieświadomy ruch. Jej dłoń delikatnie spoczęła na włosach Adi, dotykając jej skóry, tak ciepłej i przyjemnej. To było jak dotknięcie bezpieczeństwa, jak poczucie, że nie jest sama. Tancerka zamknęła na moment oczy, przypominając sobie, jak to się stało. Jak dotarła do swoich granic, jak walczyła o każdy oddech, o każdy krok. Była wykończona, ale teraz widok Adi na swoim brzuchu dawał jej pewnego rodzaju wytchnienie.
Otworzyła oczy na nowo, nie wiedząc, jak długo spała. Jej ciało było ciężkie, a umysł spowity mgłą. Ale teraz wiedziała, że jest bezpieczna, że Adi jest przy niej. Powoli znowu zamknęła oczy, czerpiąc trochę spokoju z tego, co czuła. Wszystko było na swoim miejscu, no może. Prawie.
Czuła, jak powoli otacza ją spokój, jakby ten moment był w stanie przynieść jej choćby chwilę ulgi. Jej myśli powoli wracały do normalności, choć nadal były jakby zawieszone w półśnie. Nagle jednak, w oddali, doszły do niej dźwięki. Szmer, jakiś ruch. Nagły strzał przeciąganych kości i ścięgien, delikatny szmer mamrotu. To był dźwięk, który budził ją ze snu, dźwięk, który wydawał się znajomy. Jej umysł, choć ociężały, zaczynał pracować szybciej. Poczuła, że jej serce zaczyna bić mocniej, że senność zostaje wyparta przez ciekawość i lekki niepokój. Wreszcie, z niewielkim trudem, otworzyła oczy, a światło, które jeszcze przed chwilą ją rażone, wydawało się mniej intensywne. Jej spojrzenie błądziło po pomieszczeniu, w którym była, po drewnianych deszczach, wyblakłych meblach, świetle skupionym w jednym miejscu. I wtedy go zobaczyła. Corala. Na krześle. Siedział tam, z wygodą i nonszalancją, jakby całkowicie ignorował jej obecność. Białe włosy, przewiązane w niechlujny kit, przymrużone oczy. Ale co ważniejsze, teraz ujrzała wyraźnie, że jego sen był jedynie pozorem.
Jej serce zabiło mocniej, a umysł stał się bardziej czujny. Teraz wiedziała, że jest z nim w tym samym pomieszczeniu, że musi zareagować. Delikatnie podniosła się, oddzielając dłoń od głowy Adi. Jej palce lekko zacisnęły się na jej włosach, jakby chciała przekazać jej, że wszystko będzie dobrze. Thylane spojrzała na Corala, starając się nie zdradzić swojego zaskoczenia. Co się tu właściwie dzieje? I co go sprowokowało, że teraz się obudził? Jej ruchy były ostrożne, delikatne. Próby wstania do pionu spełzły na niczym, znowu zobaczyła te nieznośne plamy przed oczami. Jednak to, co zobaczyła, nieco ją zaskoczyło. Na moment jej spojrzenia spotkały się, a w jego oczach dostrzegła lekkie zdziwienie. Czy go zaskoczyła? Czy wiedział, że jest już świadoma? Thylane nie mogła się nadziwić, co takiego mogło go obudzić. Czy miał jakiś powód, by w tym momencie znaleźć się na czujności? Czy było to tylko przypadkowe zbiegiem okoliczności? Jej umysł pracował szybko, ale z ostrożnością. Musiała zrozumieć, co się dzieje, musiała dowiedzieć się, co go obudziło, i jak to może wpłynąć na ich sytuację. Zebrała w sobie resztki sił, w pełnym skupieniu obserwując Corala i próbując zrozumieć, jakie były jego zamiary.
- J-ja… - przysłoniła nagle swoje usta, cicho powstrzymując bolesne kasłanie. Gardło zdawało się być jednym, wielkim skupiskiem wiórów. Mężczyzna machnął jakby niepewnie dłonią, nakazując jej leżeć. Thylane, choć była przygotowana na niemal wszystko, była zaskoczona, kiedy Coral nagle zaczął się ruszać. Czuła, jak serce zaczęło bić jej mocniej, a ciekawość przeplatała się z delikatnym niepokojem. Nie była pewna, czego się spodziewać, ale była gotowa na każdy scenariusz.
Mężczyzna z łatwością podniósł dziewczynkę z jej ciała, niosąc niczym drapieżnik na duże łóżko na antresoli. Kiedy zobaczyła, że przynosi jej na powrocie szklankę wody, na chwilę zamrugała z niedowierzaniem. Była to dla niej całkowicie nieoczekiwana sytuacja. Ułożył poduszkę pod jej plecy, by jej było wygodniej, co tylko zwiększyło jej zdziwienie. Kiedy podał jej szklankę wody, spojrzała na niego z niewielkim zdziwieniem w oczach. Czy to naprawdę ten sam mężczyzna, który jeszcze chwilę temu mógł wydawać się wściekły i agresywny? Niepewnie sięgnęła po szklankę wody, uważnie obserwując go. Jej gardło było nadal suche, a teraz, kiedy była bardziej przytomna, odczuwała pragnienie. Kiedy upiła łyk wody, trzęsącą się przez osłabienie dłoń, wyciągnęła w kierunku mężczyzny.
"Chyba dzisiaj poznajemy nowe oblicze Coral'a" - pomyślała w duchu, starając się zachować spokój i zdystansowanie. Jednak w miarę jak minuty upływały, a on nadal stał przy niej, pomagając i wykazując zrozumienie, zaczęła odczuwać pewien rodzaj ulgi.
Kiedy Thylane delikatnie sięgnęła po jego zimną rękę, by przystawić ją do swojej czoła, próbując ukoić ból głowy, spojrzała na niego z lekkim uśmiechem. Był to gest wdzięczności, ale również próba przekazania mu, że zdążyła już zauważyć, że nie jest on jedynie jednowymiarowym antagonistą.
- P-przepraszam… Że zjebałam sprawę… - łapała powoli oddech, chcąc przywrócić swoje gardło i głos do stanu używalności. - Przyniosłam wam tylko nerwów, słaba ze mnie kreatura, co?
Coral, patrząc na nią, wydawał się lekko skonsternowany, ale zarazem zaskoczony jej reakcją. Być może to było dla niego równie nowe doświadczenie, co dla niej. Z ich obopólnym zdziwieniem, w pomieszczeniu zapanowała dziwna cisza, podczas której zdawało się, że obserwują się nawzajem, próbując odczytać ukryte znaczenia w gestach i spojrzeniach. Jednak szybko zabrał swoją dłoń, przyciągając swoje miejsce dotychczasowego posiedzania, jakim było dla niego krzesło.
- Hm… Ciężko określić…
- Potrzebuje swoich leków z skrytki w szafce, dużo kawy i za dwa dni będę jak nowa - zapewniła, mocniej zasuwając na siebie koc. No tak, padła w samym ręczniku, co za farsa. - Możesz śmiało mi cisnąć i się kłócić, Leniwiec się tak łatwo nie da - dumnie uniosła kciuk w górę. - Ostatnio mnie tak zrzuciło z nóg, hm… Trzy lata temu, widocznie nie mogę tak długo trzymać mroku w okowach zniewolenia.
- Przynajmniej sama się przyznałaś, że spadłaś rangę niżej przez coś tak prymitywnego - rozsiadł się jak kwoka na grzędzie, wyciągając paczkę papierosów. Oho, czyżby ktoś próbował trzymać nerwy w ryzykach. - Po pierwsze, masz mnie tak nie straszyć - podpalił koniec używki, zaciągając się dość mocno. - Dwa, muszę nakopać ci do dupy, zostawiłaś mi na karku tego małego pełzaka.
- Na bogów cudzych na świecie, odpuść! - Thylane nakryła swoje oczy ramieniem, czując się jak na jakimś besztaniu przez rasowego ojca. - Brzmisz jak prawdziwy ojciec, ojcze.
- PHI, masz jeszcze coś do powiedzenia?
- Jedynie mogę wykorzystać cię przez najbliższe godziny - uśmiechnęła się podejrzanie, próbując jakoś uwolnić się od bólu. Ewidentnie mocno odwodniła swój organizm, przecież nikt z tej dwójki by nie dał rady założyć jej kroplówki. - Musisz podać mi zestaw małego chemika z wspomnianej skrytki, moje wielkie koszulki i moją bieliznę - zaśmiała się cicho, słysząc nagłe kasłąnie z powodu zaskoczenia i wdychania dymu przez drapieżnika. - Co? Nasz słodki tatuś wstydzi się skąpej bielizny?
- Zamilcz!
~ * ~
Kilka dni później, atmosfera w mieszkaniu zaczęła stopniowo wracać do normy. Pseudo rodzinka, w której znalazła się Thylane, zdawała się coraz bardziej zbliżać. Coral i Adi zachowywali się ostrożniej niż wcześniej, unikając drażliwych tematów, ale jednocześnie starając się utrzymać atmosferę swobody i luzu, która sprawiła, że to dziwaczne zestawienie funkcjonowało. Nadal nieco osłabiona po ostatnich wydarzeniach, spędzała większość swojego czasu z Adi. To była dla niej okazja do bardziej osobistych rozmów, do wytłumaczenia pewnych kwestii, które dotyczyły dziewczynki i całej sytuacji. Adi wydawała się być bardzo zadowolona z obecności Thylane, coraz bardziej otwierając się i dzieląc się swoimi myślami. Tymczasowy ojciec i głowa rodziny, jak mawiała dziewczynka w żartach, całe dnie spędzał poza mieszkaniem. Wziął na siebie wszystkie zmiany Thylane w klubie, łącząc to z pracą w teatrze i spotkaniami w Ruchu Oporu. Chaos i rozgardiasz.
Tym razem Thylane postanowiła spędzić popołudnie na placu zabaw, w towarzystwie Adi. Dziewczynka była pełna energii, a Thylane, choć nadal osłabiona, cieszyła się, patrząc na jej radosne zabawy z innymi dziećmi. To było dla niej chwilą oderwania od codziennych trosk i problemów. Kiedy mała bawiła się z innymi dziećmi na huśtawkach i zjeżdżalni, Leniwiec miała chwilę dla siebie. Ustawiła się na ławce, obserwując tę beztroską scenerię. Jednak w międzyczasie, by nie zwracać na siebie uwagi, wykorzystała okazję do odebrania pewnych informacji od swoich ludzi z gangu. Ostatnie wydarzenia wzbudziły w niej potrzebę lepszego zrozumienia, co się tak naprawdę dzieje wokół niej. Dzięki swoim kontaktom w podziemnym świecie, otrzymała pewne kluczowe informacje, które miały pomóc jej zrozumieć motywy i zamiary ludzi, którzy mieli z nią współpracować. Część z tych informacji była niepokojąca, ale jednocześnie wiedziała, że ma teraz pewien kawałek układanki, który może jej pomóc w odkryciu prawdy. Wiedziała, że musi wykorzystać to, co ma, żeby w jakikolwiek sposób chronić Adi przed potencjalnym zagrożeniem.
Po pewnym czasie Thylane odłożyła telefon i skupiła się na obserwowaniu Adi, która właśnie otrzepała sukienkę z piasku, zadowolona i roześmiana. Dzień na placu zabaw był dla nich obojga oddechem od codziennej rzeczywistości, chwilą, w której mogli zapomnieć o troskach i problemach. W pewnym momencie dziewczynka na dłużej zawiesiła wzrok na jednej z dróżek, nieoczekiwanie machając energicznie dłonią.
- Tato! Tato tutaj, Coral! - zawołała z daleka, biegnąc w kierunku zmęczonego mężczyzny. Thylane tylko uśmiechnęła się sarkastycznie pod nosem, widząc, jak powstrzymuje w ostatniej chwili typowe dla siebie warknięcie. Jakie to niezmienne, notorycznie łamała zakaz numer jeden, zero pisku.
- Jak ja nie lubię dzieci…
- Wiesz co dziś robiłam?! Pokonałam jednego z chłopców w piaskownicy, wiesz?!
- Ciszej…
- Zrobiłam takie fiu - zrobiła nagły zamach dłonią. - I potem jebudu - zrobiła wykop do przodu, prawie tracąc równowagę. Coraz uratował ją z opresji w ostatniej chwili, łapiąc ją za kaptur różowej bluzy.
Thylane wtenczas pozbierała wszystkie rzeczy, łącznie z porządnie zapakowanym obiadem dla wrednej marudy. Musieli porozmawiać porządnie, wymieniając zdobyte informacje. Plus zaciągnąć delikatnie Adi do współpracy o nieprzyjemnych rzeczach.
- Zaraz… Dotąd nie wykazywałaś takich gibkich form karate.
- Mama włączyła mi świetny program na swoim telefonie, pokazując, jak małe dziewczynki mogą bronić się przed zaczepnymi chłopcami - wypięła dumnie pierś, dłonie wyciągając w górę, jak jakiś randomowy superbohater. Coral od razu wystrzelił z ostrym spojrzeniem na kobietę, która głupio spoglądała w niebo.
- Thylane.
- No co? Wprowadzam w jej edukację ważne rzeczy - wzruszyła ramionami, podając mu reklamówkę z gorącym jedzeniem. Sama wzięła małą za rękę, wesoło machając jej dłonią. - Obiad dla ciężko pracującego mężczyzny.
- Nauczyłaś dziecko jak kopać inne dzieci?!
- Wiesz jak płakał, haha - zaśmiała się nagle Adi. - Ta czupakabra od razu wskazał na nas swojej mamie, wiesz? - opowiadała dalej, a kobieta obok niej chciała zniknąć. Zakopać się jak najgłębiej w jakiejś norze. - Zaatakowała naszego niebieskiego Avatara, jednak się nie dała. Tak zaczęła po niej jeździć, że odeszli wspominając coś o braku hamulców moralnych.
- ADI…
- Widzisz, tato? Doskonale sobie radzimy, twoje podsłuchane przeze mnie teksty są idealne do obrony.
- Idziemy do domu… Teraz! - Thylane zdołała pociągnąć dziewczynkę w bok, chroniąc się przed zabójczym spojrzeniem mężczyzny. Dlaczego mu tak niebezpiecznie drżały ręce? Jakby chciał ją udusić, hm?