Coral
Gdy ostatni raz odwiedzałem laboratorium szalonego profesorka, jak to go lubili nazywać nasi młodsi współpracownicy, było lepiej. Istoty, na których przeprowadzano badania byli zamknięci w pomieszczeniach, a nie w szklanych pojemnikach z cieczą. Miałem tylko nadzieję, że każdego z nich uda się jeszcze uratować i żaden nie będzie miał śladów (fizycznych) po tych badaniach. Niestety do całokształtu tego miejsca musieli dołączyć przeciwnicy, z którymi miała się rozegrać walka na śmierć i życie.
Naszymi przeciwnikami była piątka zakapturzonych osób. Gdyby jeden z nich nie odsłonił swej potwornej mordy, nie domyśliłbym się, że mogliby być jakimi kreaturami, podobnymi do bestii. Podczas walki każdemu z ich głów spadł kaptur i całą piątka wyglądała, jakby byli bestiami, na których eksperymentowano. Najsilniejszym okazała się trzymetrowa, czerwona jaszczurka o rybiej mordzie i pazurach kotowatego, kiedy to rzuciła ogromną szafką w naszą stronę. Każdy z nich przedstawiał mieszankę różnych zwierząt, kompletnie do siebie nie podobnych, a tym bardziej spokrewnionych, ale najgorsze były ich oczy; nie przypominały żadnego zwierzęcia ani człowieka. Całe czarne, a po środku czerwona kreska, która, tak mi się wydaje, potrafiła zmieniać swój kształt. Nie wiedziałem, czy któryś z nich potrafił mówić, wyglądali, jakby byli do tego nie zdolni, a kiedy stworzeniu wyglądającym jak mieszanka wilka z sową jeden z bliźniaków odtrącił obie ręce, istota wydała z siebie przeciągły i głośny dźwięk, podobny do tego, jaki wydaje balon podczas powolnego spuszczania powietrza z siebie, ale o kilkanaście tonów niżej.
Czy łatwo pokonaliśmy w trójkę piątkę mutantów? Nie powiedziałbym, ale na pewno nie byliśmy całkowicie spisani na straty. Bardzo pomogły mroczne moce bliźniaków, którym oprócz odcięcia rąk jaszczurce, udało się również zabić dwójkę napastników. Nie jestem jednak w stanie opowiedzieć, co dokładnie zrobili, ponieważ sam byłem zajęty rozszarpywaniem pozostałej dwójki, ale pamiętam, że nie raz miałem uczucie, że znajdowałem się w kompletnej ciemności lub zimnie.
Cała walka była mi na rękę. Wypuściłem bestię i tym razem z nią współpracując, zaatakowałem coś, co wyglądało jak krowa, która spotkała się z ciężkim pojazdem mechanicznym. Istota była silna, ale powolna. Przed tym, jak przejechałem pazurami po jej szyi, zdążyła uderzyć mnie w biodro, które potem chrupało przy każdym porannym rozciąganiu się. Drugi przeciwnik musiał być wyszkolony w walce, przy nim ta brzydka krowa nie była żadnym przeciwnikiem. Stworzenie potrafiło rzucać przedmiotami telepatycznie, więc unikanie ostrych przedmiotów, jak noże, nożyczki, skalpele i igły, które latały w powietrzu, było trudniejsze, niż walka na ringu z doświadczonym bokserem. Prawdopodobnie gdyby nie zwierzęca skóra, o wiele grubsza i twardsza niż pozostałych, poddałbym się. Dorwałem tą bestię, mając kilka ran ciętych na nogach i rękach, a nawet z wbita igłą w plecach.
Nagle rozległo się przeciągłe wycie syren, czyli dźwięk, mający wezwać posiłki.
- Kurwa, zabieramy ich! – krzyknąłem, wskazując na ludzi w tubach.
Bliźniacy zaczęli rozbijać pojemniki, wspomagając się swoimi mocami, ja w tym czasie grzebałem w szafkach, postawionych przy jednej ze ścian. Wszystkie szuflady były pełne nie tego, czego szukałem: narzędzia chirurgiczne, leki, płyny. Gdy już miałem rzucić tą robotę, podczas której chciałem znaleźć jakieś dokumenty, świadczące o tym, co się tutaj działo, usłyszałem obok siebie znajomy głos.
- Cześć Coral, jak zdrowie? – odwróciłem głowę, zaciskając palce na ostatnim przedmiocie, jaki zobaczyłem, czyli na dłucie. Spojrzałem na wysokiego mężczyznę, ubranego w czarny strój z bronią palną w dłoni. Nie sądziłem, że spotkam tutaj kogoś takiego.
- Co ty tu robisz?! – zapytałem Aarona Schmustcha.
- To ty jesteś tutaj niemile widziany – dopiero teraz zobaczyłem, że za mężczyzną stali inni ludzie, a oglądając ich twarze, po kolei poznawałem każdego z nich. Znałem imiona większości, niektórych znałem z widzenia, ale każdego z nich łączył jeden fakt; wszyscy byli członkami Ruchu Oporu.
- O to chodziło twojemu bratu – złapałem się za głowę. – Wszyscy jesteście szpiegami? – zapytałem, chociaż nie musieli odpowiadać. W tym momencie doszedł do nas dźwięk rozbijanych tub, z których nieznajoma ciecz wypłynęła na podłogę. Nowoprzybyli podnieśli broń do góry, a jeden z bliźniaków uniósł dłoń i wytworzył czarną ścianą z ciemności, która odgradzała napastników i mnie od obszaru ich działań. Ściana była tylko prowizoryczna, wiedziałem, że mógłbym przez nią spokojnie przejść, ale niczego bym w środku nie zobaczył. Nie zamierzałem pomagać bliźniakom, bardzo dobrze sobie radzili. Ja miałem inne zadanie.
Wróciłem do zwierzęcej postaci i stanąłem naprzeciwko ludziom, którym niegdyś miałem ufać. Brat zmarłego Roberta tylko się uśmiechnął rozbawiony.
- Ty jeden, przeciwko nam wszystkim? Nawet broni nie masz. Odsuń się, a będziesz mógł jeszcze do nas dołączyć. Płacą o wiele więcej niż tamci – więc o to chodziło. O pieniądze. Uśmiechnąłem się równie rozbawiony co on.
- Człowieku, jestem kuloodpornym ratelem – zaśmiałem się głośno, po czym skoczyłem na nich, a oni wystrzelili.
Poczułem się jak za starych czasów, kiedy chcąc wrócić szybciej do pokoju, aby zdążyć przed tak zwaną godziną policyjną, przemieszczałem się przez ciemne zaułki miasta. Wpadałem wtedy na szalonych ludzi, którzy po prostu się nudzili. Chcieli dać komuś w pysk, zabawić się dzieciakiem, a może go sprzedać. Za każdym razem sytuacja była podobna; ja się przemieniałem i skakałem im do gardeł. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że oddawałem swoje ciało bestii, sądziłem, że to ja byłem jej panem, mówiłem, kiedy się przemienić, kiedy zabić, ale się myliłem i dzisiaj to zrozumiałem.
Było ich wielu, na początku rozszarpałem twarze dwóm ludziom, potem wgryzłem się w szyję trzeciego, następnie ugryzłem w twarz i tak po kolei. Cały czas używałem pazurów i zębów, rozszarpywałem ich i zagryzałem, a w tym czasie ich kule mnie dosięgały. W pewnym momencie strzelali na oślep, a ponieważ znajdowałem się w ich centrum, ranili samych siebie pociskami. Kule utykały w moim ciele. Od pleców się odbijały, bo były one najtwardsze, ale zatrzymywały się w moich kończynach. Skóra była cieńsza, ale na tyle wytrzymała, że pociski lokowały się pod moją skórą, nie przechodząc głębiej w ciało. Sytuacja miała się inaczej przy brzuchu i twarzy, aczkolwiek kiedy to drugie byłem w stanie osłonić rękami w trakcie walki, brzuch pozostawał często odkryty.
Na ziemi leżeli moi ludzie i krew. Pozostała ich piątka, a kiedy stanąłem naprzeciwko nich, trzymając ręce na ziemi i na nich warcząc, nie strzelali. Nie byli pewni, czy chcą ryzykować swoje życia w imię tego, co tutaj się działo. Ich przyjaciele leżeli na ziemi, większość na pewno nie była żywa, ale niektórych prawdopodobnie można było jeszcze uratować. Byłem cały zakrwawiony i w tym momencie zrozumiałem, że to nie ja kontrolowałem bestię, ale ona mnie. Nie miałem już sił, całe ciało mnie bolało, nie mówiąc o dwóch miejscach na brzuchu, w które dostałem ze strzelby. Widząc moich martwych dawnych współpracowników, poczułem ogromne wyrzuty sumienia. Nie chciałem dalej zabijać. Oni do mnie już nie strzelali, więc ja nie chciałem ich atakować, ale bestia sama mnie do tego zmusiła.
Nie pamiętałem, jak zabiłem kolejnych dwóch ludzi. Oni musieli najbardziej cierpieć, ponieważ ich ciała najbardziej zmasakrowałem i w kupie tych flaków, części ciała i krwi, nie wyglądali jak ludzie. Dwoje napastników uciekło, a ich przywódca, czyli Aaron, stał przy wyjściu i tylko mnie obserwował. Zamarł w strachu, upuścił strzelbę i patrzył. Szedłem w jego kierunku i w tym momencie odzyskałem władze nad ciałem. Wstałem na równe nogi.
- Nie wierzę, że pozwoliłeś swojemu bratu umrzeć za to wszystko – powiedziałem bez siły. Mężczyzna wyglądał na oszołomionego.
- Mój brat jest u naszej chorej matki – wyjaśnił, ale ja pokręciłem głową.
- Przyszedł do mnie i prosił o pomoc, bo ktoś chciał go zabić. Był nieświadomie szpiegiem, ale potem nie chciał dla niego pracować i przez to zginął, a ty co? Sprzedałeś się – chłopak opadł na kolana i tylko kręcił głową.
- To kłamstwo. Mój brat miał być bezpieczny, tak mi powiedział – jego głos się załamywał. Podszedłem do niego.
- Kto? Dla kogo wykradaliście te informacje?! – zapytałem, a wtedy przez łzy podał mi imię i nazwisko. – Jeśli chcesz się na coś przydać, zostaw nam tego kolesia.
Nie chciałem go zabijać, bo było mi go szkoda. Był z bratem bardzo zżyty, na każdych spotkaniach siedzieli obok siebie, jeśli któryś szedł na akcję, drugi szedł z nim. Byli nierozłączni, więc wiedziałem, że teraz Aaron będzie szukał zemsty. Musieliśmy być szybsi od niego.
Wszedłem w ścianę ciemności i napierałem przed siebie, dopóki nie złapałam kogoś za rękę. To był jeden z bliźniaków, który potem musiał pomóc mi wejść do samochodu, bo ból dochodzący z ran na brzuchu na moment przyćmił mi rzeczywistość. Ludziom Thylane udało się wszystkich wyciągnąć z laboratorium. Każdy z nich był nieprzytomny, ale żywy, dlatego musieli zadzwonić po transport. W trakcie drogi powrotnej wyciągnięto mi kule z brzucha i zatamowano krwawienie. O pozostałych ranach na razie zapomniałem, ponieważ moje myśli były skupione na tym, że aktualnie nie mogłem wrócić do ludzkiej postaci. Jak wcześniej nie miałem żadnego problemu z przemianami w obie strony, tak teraz nie ważne jak bardzo starałem się wyglądać jak człowiek, zwierzęce atrybuty nie chciały zniknąć. Bestia chciała tego ciała i powoli je sobie zabierała.
Droga powrotna była długa, a ja cały czas myślałem o ludziach, którzy nas zdradzili. To byli moi ludzie, należeli do tej samej organizacji, pracowałem z nimi, ratowaliśmy ludzi i razem przechodziliśmy przez niejedno piekło, a jednak dali się przekupić. Nienawidziłem tego świata, jakim był. Powoli traciłem grunt pod nogami. Straciłem już nie tylko swoje terytorium i stare życie, ale traciłem nawet tych, których znałem. Nie sądziłem, że taka jedna mała kolejna akcja, jak uratowanie kolejnych ludzi z kolejnego laboratorium przyniesie mi tyle nieszczęścia.
Jeszcze nim wyruszyliśmy próbowałem się dodzwonić do Thylane, ale ta nie odbierała. Spróbowałem więc do Sagery, który odebrał po dłuższej chwili. Przekazałem mu imię i nazwisko szpiega, który stał za tym wszystkim. W jego głosie nie słyszałem zadowolenia.
*
Jeden z bliźniaków zawiózł mnie do domu Thylane i pożyczył swoją kurtkę, abym mógł bezpiecznie przemknąć przez chodnik i blok, ponieważ dalej nie przeszedłem przemiany. Drzwi do jej kawalerki były otwarte, chociaż w środku nikogo nie było. Adi i Saba zniknęły i kiedy powoli popadałem w panikę, usłyszałem stukanie w kuchni. Wszedłem do niej, ale zatrzymałem się w progu. Thylane stała przy oknie ze szklanką napoju w dłoni.
- Wyglądasz gorzej niż szczur z kanału – odezwałem się, a wtedy odwróciła się w moją stronę w taki sposób, jakby nie słyszała, że wchodziłem. Ponad to wyglądała, jakby mnie nie poznała.