Coral

Czekałem. Mówiłem, że to jest najtrudniejsze? Czekanie i cierpliwość, nienawidziłem tych dwóch słów, ale w końcu ktoś wyżej musiał mi postawić pewne granice, abym nie oszalał jak zwierzę i nie pozwolił samemu sobie (tym razem sobie, nie bestii) rozszarpać szpiega. Gdyby nie przeszedł na łaski kogoś innego, ludzie w Ruchu Oporu by żyli, nie musiałbym ich zabijać.
- Masz szanse naprawić błąd – mówiła Thylane. Obserwowałem mężczyznę, którego puls się delikatnie uspokoił, kiedy nie siedziałem na jego karku, a dziewczyna, w porównaniu do mnie, wydawała się nie mieć intencji w robieniu mu krzywdy. To śmieszne, że on jeszcze miał prawo myśleć, że wyjdzie z tego bez szwanku. Nawet jeśli dziewczyna ulegnie, w co wątpiłem, na jego drodze do szczęścia stałem jeszcze ja, a mnie już nic nie odgradzało od jego smutnego życia. – Ponawiam pytanie. Jak się nazywa ten, dla którego postanowiłeś porzucić spokojne życie? – zapytała, a mężczyzna przez chwilę nie odpowiadał. Wahał się, co dało sygnał Thylane, aby pozwoliła mi wejść. 
Gdy do niego podszedłem, miałem ochotę wsadzić mu szpony w kark i rzucić o ścianę; ale nie mogłem. Dopóki nie dostaniemy informacji kto nam wszystkim zagraża, musiał pozostać przy życiu. Na szczęście bicie jego serca wystarczyło, aby oddychał, więc spokojnie mogłem wbić szpony w bok jego brzucha i przejechać w stronę pleców, tworząc głęboką ranę trzech szram, czerwonych i krwistych, jak moje dłonie. Czułem w powietrzu unoszący się zapach jego potu i krwi, a nawet i moczu, kiedy razem z krzykiem opuściły jego ciało. Mężczyzna zaczął coś mówić w moją stronę, ale na chwilę przestałem go rozumieć. Musiałem się opanować, nie mogłem go jeszcze…
- Posłuchaj, masz dwa wyjścia. Albo będziesz z nami współpracował i powiesz, co chcemy wiedzieć, albo… - nachyliłem się nad mężczyzną, który teraz leżał bokiem na ziemi i trzymał się za krwawiącą ranę.
- Będziesz oglądał, jak otwieram ci brzuch i po kolei wyciągam każdy organ – wtrąciłem się. – Podpowiem ci, że flaki wychodzą pierwsze – dodałem i oblizałem wargi, aby zasygnalizować, że będę się tą czynnością niezmiernie cieszył.
- Nie znam jego imienia i nazwiska! – wykrzyczał przez łzy.
- Więc jak się z tobą skontaktował?! – krzyknąłem tak samo jak on.
- To był przypadek – zapłakał, a ja chwyciłem go za kark i podniosłem do góry. Szarowłosa znowu mi dała sygnał, abym za bardzo się nie rozpędzał, dlatego ponownie odszedłem do cienia i słuchałem. 
Koleś naprawdę miał pecha. Matka umarła, żona ciężko chorowała, popadł w depresję i nagle trafił na kogoś, kto miał zmienić jego życie na lepsze. Dać więcej pieniędzy, zrobić z niego „kogoś”. Wizja, że już nie musiałby słuchać poleceń innych, a sam je wydawać była piękna, więc od razu się zgodził. W zamian miał tylko znaleźć dziewczynkę z transportu. 
- Mówił ci, do czego jest potrzebna? – zapytała dziewczyna, a on od razu pokręcił głową i zaklinał, że nie ma pojęcia. – Jak się z nim kontaktowałeś? – kolejne pytanie i kolejna odpowiedź. Zaczynałem się nudzić, a zapach krwi przybierał na intensywności. 
- To on się ze mną kontaktował.
- Więc nie wiesz, jak go znaleźć? – pokręcił przecząco głową, a Leniwiec pozwolił mi wkroczył. Niestety za długo się nie pobawiłem, ponieważ gdy mężczyzna tylko zobaczył, jak wyłaniam się z mroku, niczym najgorszy koszmar, zaczął krzyczeć i przysięgać, że naprawdę nie wie.
- Więc wpadnij na jakiś pomysł, albo – złapałem go za włosy, odciągnąłem głowę do tyłu i przyłożyłem szpon do jego oka. Chociaż głośne krzyki dręczyły mój czuły słuch, odczuwałem przyjemność z jego błagań i strachu. Lekko nacisnąłem palec przy rogu oka. 
- Mam się z nim jutro spotkać! – zapłakał, a ja go puściłem. Spadł na ziemię i płakał jak dziecko, trzymając dłoń przy oku. 
- Nie mogłeś tak od razu?! – zapytałem. Thylane zadała kolejne pytanie, a mnie nie wolno było go już ruszać. Był tak przerażony wizją wydłubania oka, że odpowiadał już na każde pytanie. 
- On mnie teraz zabije – powiedział na koniec, a ja się tylko głośno zaśmiałem. 
- Nie martw się – poklepałem go mocno po plecach. – Pomogę ci! Tylko powiedz mi jeszcze jedną rzecz – Thylane wstała z siedzenia i ruszyła w stronę drzwi, obserwując nas kątem oka. 
- Powiem wszystko!
- Kto podłożył bombę do mojego mieszkania? – mężczyzna przełknął gulę w gardle. Aktualnie siedział na ziemi w kałuży swojej krwi i moczu. Wyglądał, jakby patrzył w oczy śmierci. 
- Ja, ale przecież nic wam się nie stało. Miałem tylko zlikwidować tego jednego gościa – wyjaśnił, a ja się do niego szeroko uśmiechnąłem. 
- Ja też musze zlikwidować jednego gościa. Nie bierz tego do siebie, to tylko praca – posłałem mu ciepły uśmiech, po czym wbiłem pazury w jego szczękę od dołu w miękkie miejsce. 
Przez niego zabiłem swoich ludzi. Przez niego straciłem cały dom. Przez niego nie żył Robert i mój kot. Przez niego musiałem użerać się z niesfornym dzieciakiem. Przez niego straciłem pracę i wszystkie rzeczy, jakie przydarzyły mi się w ciągu tych kilku tygodni zrzuciłem na niego i w momencie, w którym oderwałem jego dolną żuchwę od twarzy, rzucając ją gdzieś w ciemność, poczułem, jak te wszystkie problemy tracą ważność. Patrząc mu prosto w oczy, kiedy odbierałem mu życie, zdawałem sobie sprawy, że czuje się jednocześnie spokojniejszy, jakbym zrzucił ogromny ciężar z serca, ale jednocześnie przerażony tym, jak łatwo i boleśnie potrafiłem odbierać życie. 
Jego ciało opadło na podłogę w czerwona kałuże. Patrzył jeszcze na mnie ze zniszczoną szczęką oraz z dziurą w brzuchu i mógłbym przysiąść, że widziałem moment, w których ostatni promyk życia uszedł z jego życia. Wróciłem do Thylane.
- Dobra, jakie plany? – wytarłem czystą ręką krew z twarzy i uciekłem od jej spojrzenia. Nie chciałem o tym rozmawiać.