Coral
Zwierzęce atrybuty, jak uszy i ogon były najwrażliwsze na dotyk. Gdy byłem w sierocińcu czasami pozwalałem bawić się nimi, bo ktoś był „zachwycony” jakie to może być urocze i mięciutkie. Niestety za każdym razem wszystko kończyło się bolesnym ciągnięciem za uszy lub ogon, więc przestałem na to pozwalać. Thylane wykorzystała dobry moment; przyćmiony lekami i ranami, byłem rozluźniony i nie zdenerwowany. Pozwoliłem jej chwilę się nimi pobawić, a ja sobie przypomniałem, jakie to było miłe, kiedy ktoś miał delikatne dłonie i szarpał nimi we wszystkie strony.
- Zamknij się – mruknąłem tylko, pozwalając jej kontynuować. – W sumie nadajesz się na niewolnice pana – dodałem z chytrym uśmieszkiem.
- Lepiej nie denerwuj mnie, bo aktualnie jesteś pod moją opieką – stwierdziła, na co się zaśmiałem.
- I co mi możesz zrobić? Już zostałem kilka razy postrzelony, jak mi odetniesz głowę, to nawet poczuje ulgę, nie musząc na ciebie patrzeć – stwierdziłem pewny siebie. Kobieta w tym momencie postanowiła pokazać mi, na co ją stać i pociągnęła mnie za ucho. Zawarczałem i złapałem się za obolałe miejsce, posyłając jej wkurzone spojrzenie. Jak ja tego nienawidziłem, wolałem już, gdy do mnie strzelano.
- Jak widzisz mam parę asów w rękawie – zaczęła kontynuować swoje lekarskie czynności. Moja urażona duma wzięła w górę i musiałem jej pokazać, kto tu rządził. Widząc jej skąpy ubiór, od razu wpadł mi głowy wspaniały dla mnie i nieprzyjemny dla niej pomysł. Gdy się nachyliła po jakiś przedmiot, wsadziłem jej rękę pod stanik i zacisnąłem palce na sutku, po czym go mocno pociągnąłem. Kobieta pisnęła zdezorientowana, a ja się tylko zaśmiałem.
- Jak widzisz, mam parę asów w rękawie – spapugowałem ją. Zmierzyliśmy się zdenerwowanymi spojrzeniami, ja z uśmiechem, ona z grymasem na twarzy, trzymając się za obolałą pierś. – Poczuj mój ból, to jest to samo – dodałem jeszcze. Thylane dalej wyglądała na oszołomioną całym zajściem, ale po chwili uderzyła mnie bandażem, jaki trzymałą w dłoni i każąc mi samemu sobie teraz radzić, wyszła z pokoju. Zaśmiałem się dumny ze swojej wygranej, po czym położyłem się na łóżku, nie mając zamiaru kontynuować jej roboty, bo po prostu nie potrafiłem.
Kiedy kobieta długo nie wracała, a zamiast tego kręciła się w kuchni, chwyciłem bandaże i zszedłem do niej. Zastałem ją przy oknie, tym razem ubraną w koszulkę. Uśmiechnąłem się lekko na ten widok. Gdy mnie zobaczyła, posłała mi pytające spojrzenie, a ja wyciągnąłem w jej stronę biały przedmiot.
- To za śniadanie – odezwałem się.
- Masz dach nad głową, powinieneś mi codziennie przygotowywać jedzenie – stwierdziła, na co położyłem po sobie uszy, nie mając zbytnio pomysłu, jak mam ją przekonać, by dokończyła to, co zaczęła. Mimo wszystko potrzebowałem jej pomocy i kiedy odrzuciła każdy mój argument, po prostu do niej podszedłem, zwiesiłem głowę i oparłem ją o jej bark. – A tobie co? – zapytała trochę rozbawionym głosem. Zacząłem poruszać uszami i wsadziłem bandaże do jej ręki.
- Zmarnuje ci je, wiesz o tym – kobieta tylko westchnęła, ale nic nie odpowiedziała. Chwyciła przedmiot, podotykała jeszcze przez chwilę moich uszu, tym razem w milczeniu i bez szarpania ich, po czym dokończyła swoją robotę, a ja ponownie wyglądałem jak chodząca mumia.
Thylane się ubrała i stwierdziła, że pójdzie zrobić zakupy dla „zwierzaka” i przy okazji odbierze Adi i Sabę od Sagery. W tym momencie stanąłem przed nią, zatrzymując ją przed drzwiami.
- Sagera może się jeszcze nimi zająć? – zapytałem, a kobieta wzruszyła ramionami.
- Powinien się zająć szpiegiem.
- Daj to komuś innemu.
- O co ci chodzi? – zniecierpliwiona kobieta założyła ręce na krzyż. Nerwowo pokręciłem ogonem.
- Nie chce, żeby mnie Adi takiego widziała. Może się mnie przerazić, bo w takim stanie zabiłem kogoś, kiedy ją ratowałem, lub co gorsza, będzie chciała się bawić moimi uszami lub ogonem – kobieta lekko się uśmiechnęła. – Chyba rozumiesz, że dzieciom nie można ufać i cała nasza trójka, razem z twoim domem, może ucierpieć – wyjaśniłem jej. Thylane w końcu pokiwała głową, zgadzając się, aby mały goblin na razie tutaj nie wracał.
Leniwiec wyszedł na zakupy, a ja snułem się po jego mieszkaniu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Aktualnie nie miałem nawet telefony, by posiedzieć w Internecie, nie miałem gitary, by zagrać, nie miałem książki, by poczytać… wróć, Thylane na pewno miała tutaj jakieś książki. Cokolwiek. Zacząłem jej grzebać w szafkach. Znalazłem różne kobiece przedmioty, zainteresowały mnie tylko dwa cudownie ostre noże, z których jeden postanowiłem sobie zabrać. W końcu natrafiłem na dwie książki. Jedna nosiła tytuł „Dziesięć sposobów na skórowanie ofiary”, a druga „Jak ofiara staje się łowcą?”. Stwierdziłem, że oba tytuły ładnie opisują Thylane. Z chęcią chwyciłem druga opcje.
Czytając, natknąłem się na fragment, w którym kobieta chcąc uspokoić swoje nerwy, zaczęła medytować. Gdy byłem młodszy, widziałem jak metodę tę wykorzystywał jeden chłopak z sierocińca, który również był bestią i nie potrafił wrócić do ludzkiej postaci, jeśli całkowicie się nie wyciszył. W tym calu stosował medytację. Może i ja powinienem…
Długo się nie zastanawiałem. Usiadłem na ziemi po turecku, zamknąłem oczy i… medytowałem? Tak właściwie, to co się wtedy robi? Nic. Chyba. Jednak czy da się nie robić nic? Moje myśli ciągle wokół czegoś krążyły, najpierw na tym, by nie robić „nic”, potem jak miało wyglądać owe „nic”, następnie starałem się sobie przypomnieć co robiła kobieta z książki. Miałem wrażenie, że bardziej się zmęczyłem, niż zrelaksowałem. Długo myślałem nad tym, aby moje ciało wróciło do ludzkiej formy i kiedy Thylane wróciła z dwoma torbami zakupów, z entuzjazmem zauważyłem, że zniknęły pazury i futro. Gdy chciałem zejść do niej, zdałem sobie sprawę, że wpierw powinienem się ubrać, ponieważ moje ciało nie było już „ubrane” w czarno-białe futro. Wtedy zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę nie wiele miałem i ubrałem to, w czym przyszedłem do kobiety, gdy moja kawalerka spłonęła. Musiałem jak najszybciej wrócić do normalnego ciała i pójść na zakupy.
Do mojego nosa dotarł cudowny zapach mięsa. Szybko zszedłem do kuchni, by zobaczyć, jak kobieta wyciąga artykuły, które kupiła u rzeźnika.
- Chyba nie masz zamiaru zjeść surowego mięsa, prawda? – zapytała, widząc, jak obserwowałem spory kawał steku. Oblizałem usta, czując, jaką ogromną na niego miałem ochotę.
- Postaram się – powiedziałem bardziej sam do siebie. – W ogóle znaleźliście tego szpiega? – zmieniłem temat, a kobieta wyglądała, jakbym szturchnął ją w słaby punkt.
- Aktualnie gdzieś się rozpłynął. Wyznaczyłam ludzi, którzy mają go odnaleźć – powiedziała bez emocji. Za każdym razem gdy rozmawialiśmy na te tematy, wydawała się kompletnie pozbawiona uczuć.
- Nie wiem, czy wam to pomoże, ale może Aaron Schmustch wie, gdzie go znajdziecie – powiedziałem. Kobieta zaprzestała czynności, odwróciła się w moją stronę.
- Kto to? – była spokojna, ale oczekiwała konkretnej informacji.
- Zdradził Ruch Oporu, prawdopodobnie był głównym szpiegiem, który pracował dla Montague – wyjaśniałem. – To jego brat zginął wtedy w moim domu, a Aaron myślał, że jest bezpieczny i nic nie wiedział o jego śmierci. Może szukać zemsty lub po prostu wie, gdzie go szukać – dokończyłem, siadając na krześle.
- Skąd masz pewność?
- Sam mi o tym powiedział. Spotkałem go w laboratorium.
- I wypuściłeś? Może zabić szpiega, który miałby dla nas cenne informacje – mówiła spokojnie, ale miałem wrażenie, że w środku zaczyna się denerwować. Rozumiałem jej reakcje, aczkolwiek…
- Miałem wystarczająco dużo krwi braci na rękach. Kazałem mu zostawić go – podniosłem głos, uderzając pięścią w stół. Kobieta tylko westchnęła, nie zamierzając najwidoczniej się na mnie denerwować. Miała w końcu ważniejsze problemy, bo musiała zakomunikować nowe fakty.
- Gdzie go znajdziemy? – podałem region w którym mieszkał. Niestety nie znałem jego dokładnego adresu.
Gdy wyszła z kuchni, idąc po telefon, poczułem, jak do moich dłoni wracając pazury, a w ustach znowu czułem kły. Przekląłem pod nosem.