Coral
Kto by sądził, że w wieku dwudziestu czterech lat, chłopak z sierocińca, który nawet nie miał dalekich krewnych, znajdzie sobie nową rodzinę, w skład której wchodzili: popaprani kuzyni-bliźniacy, którzy wszystkich podsłuchiwali, młodszy kuzyn, urodzony w erze komputerów, jednooki dziadek (tak go sobie wyobrażałem) mający w domu zapasową ścianę pełną broni, dobry „trendy” wujaszek Sagera oraz stara załoga, czyli 8-letnie dziecko, jej waleczna matka i agresywny ojciec.
Nigdy w życiu nie oddali by mnie w sierocińcu takiej rodzinie, uznając ją za patologiczną, aczkolwiek dla mnie była idealna.
*
Minęły dwa dni odkąd wymieniłem nieświadomie Ruch Oporu na Jackals, jednak niewiele się zmieniło. Odmówiłem na razie jakichkolwiek działań z dwóch powodów, które od razu wyjaśniłem Leniwcowi (dawno nie używałem tego określenia).
- Nie chodzi o to, że nie spodobała mi się twoja oferta, ale Ruch Oporu może dalej mnie obserwować. Na wyjściu wyjaśniłem im, że… - na chwile przetarłem zmęczone oczy. Ostatniej nocy bardzo źle spałem. – Adi to moja córka, a ty jesteś jej matką, więc to normalne, że spędzam czas ze swoją „rodziną” - palcami zrobiłem cudzysłowie. – Nie ważne, czy uwierzyli, czy nie, mogą mnie podglądać i jeśli nagle zacznę działać u ciebie, ich podejrzenia co do mojej autentyczności mogą wrócić – powiedziałem, wypijając szklankę mohito. Teraz spędzanie wspólnych wieczorów popijając alkohol stały się rutyną i miłym zakończeniem dnia.
- Rozumiem to i masz rację. A ten drugi powód? – miło było słuchać, kiedy ktoś się z tobą zgadzał i przyznawał ci rację.
- Jak już ci mówiłem, ktoś gra na zwłokę i jedno z nas musi zostawać przy Adi. Ty będziesz im bardziej potrzebna, a jeśli się znudzisz i będziesz chciała pomęczyć małą, to ja z chęcią wrócę do pracy – na twarzy Thylane pojawiło się rozbawienie.
- Zabrakło ci kręcenia tyłkiem?
- Owszem – powiedział zgryźliwie. – Już dawno się nikt nie podniecał na mój widok, wiesz, jak to łechcze moje ego? – po tych słowach zaśmialiśmy się cicho, by nie budzić małej.
- Jesteś obrzydliwy – stwierdziła, a ja jej przytaknąłem.
- Dlatego jestem taki cudowny.
Moce Adi nie przybierały na sile, ale na częstotliwości. Tak bardzo spodobały jej się nowe możliwości, że musiała codziennie przynajmniej trzy razy wprawić jakiś przedmiot w ruch albo zabawić się czasem. Wytłumaczyliśmy jej z kobietą, że nie może używać swoich mocy na zewnątrz, ale i tak dwa razy jej się „wymsknęło”. Aprobaty od nas nie dostała, ale to jej nie zniechęciło.
- Jak będę miała więcej siły, to każdego pokonam – mówiła, skacząc na kanapie. – I nigdy już nie będę musiała uciekać i się ukrywać. Mama też – żadne z nas nie chciało jej wyjaśniać, że kontrolowanie jakiejkolwiek mocy nie jest takie proste, a im magiczne zdolności są potężniejsze, tym ciężej nad nimi zapanować. Miałem tylko nadzieje, że te wszystkie wydarzenia, które były i nastaną, nie zagnieżdżą się w jej umyślę i nie stworzą małego potworka, chcącego zemsty.
- Jej matka musiała wiedzieć, jakie ma możliwości, chociaż niczego nie przejawiała – pewnego ranka rozmawialiśmy o tym z Thylane. Wtedy zostałem u niej na noc, ponieważ dostałem mocnej migreny, przez którą przypadkowo zasnąłem na krześle, kiedy tabletka mnie znieczuliła.
- Dlatego kazała jej nie szukać zemsty – odpowiedziałem. – Jak myślisz, co taka wielka moc i takie niesforne dziecko są w stanie zrobić? – mimowolnie się uśmiechnąłem, bo w mojej głowie pojawiało się wiele możliwości. Leniwiec również miał wiele wizji.
Pewnego razu, kiedy szarowłosa musiała niezwłocznie się spotkać z Sagerą, zabrałem Adi do swojego domu, aby móc zając się zwierzętami. Okazało się, że Sama pokochała tę rudowłosą niewiastę, Buka zaś skutecznie schował się pod łóżkiem. Wyprowadziliśmy pieska na spacer, dziewczynka zjadła lody, a po powrocie zastałem nieoczekiwanego gościa. Robert o dziwnym nazwisku ponownie do mnie zawitał, a wiedząc, gdzie chowałem kluczyki, spokojnie wszedł do środka. Ciekawe było to, że trzymał na kolanach mojego kota, który ewidentnie się do niego łasił. Oboje wyglądali jak zły charakter z powieści detektywistycznej, ale cały obraz niszczyła twarz Roberta. Aktualnie chłopak miał na niej rysę po ostrym narzędziu, przez co był zalany krwią, a połowa jego twarzy była obita.
- Głaskanie kota zawsze poprawiało mi humor – przyznał z drżącym głosem. Zatrzymałem się z dziewczynką w progu, ale po chwili pchnąłem ją do środka i poprosiłem ją, by zdjęła Sabie smycz i dała jej karmę w kuchni. Dziewczynka od razu pokiwała głową i zniknęła w innym pomieszczeniu, a ja usiadłem obok chłopaka.
- Co się stało? Wyglądasz jakbyś dostał niezły wpierdol – przyznałem.
- Posłuchaj, mogę nie mieć wiele czasu – zaczął, po czym ściągnął kota ze swoich nóg. – Cały czas to my wykradaliśmy informacje i dokumenty z Ruchu Oporu – powiedział szybko, a ja nie byłem pewny, czy dobrze usłyszałem te informacje.
- Co? – tylko tyle dałem siebie wykrzesać. – Nie rozumiem. Chcesz mi powiedzieć, że to ty byłeś szpiegiem? – zapytałem nie dowierzając. Chłopak pokiwał głową, wyglądał, jakby zaraz się miał rozpłakać. – Nie wierzę, po jakiego grzyba miałbyś mi to mówić? I po cholerę jasną to robiłeś? – zacząłem na niego krzyczeć. Nie myślałem nawet o tym, że dziecko wszystko słyszało.
- Myślałem, że zbieramy te informacje na jakąś ważną sprawę. Koleś wyglądał jak nasz człowiek i był przekonujący. Nie chciał, aby ktoś się o tym dowiedział, bo to miało tylko pogorszyć sprawę, ale kiedy chciał akta naszych ludzi, konkretnie, to twoje i wszystkich, którzy mieli jakieś powiązania z ostatnim transportem, stwierdziłem, że coś mi nie pasowało i miałem racje – opowiadał, ale jego słowa jakoś do mnie nie docierały. To nie miało sensu. Po co ktoś chciałby moje akta? Dlaczego miałby udawać jednego z naszych? Po co mu były te wszystkie informacje?
- Coral – usłyszałem głos z kuchni, ale na niego nie zareagowałem.
- Ten facet był obcy, nie wiem, kim był, ale wszystko się teraz pokomplikowało – z kuchni nagle wybiegł pies, a za nim Adi. Saba zaczęła ujadać jak szalona, skacząc na drzwi wyjściowe.
- Coral.
- Co jest do cholery?! – krzyknąłem zdenerwowany. Wstałem i podszedłem do drzwi, by je otworzyć i zobaczyć, czy ktoś za nimi stoi. Tak nie było, a jednak mój pies wybiegł z mieszkania.
- Saba! – krzyknęła dziewczynka, która również wyminęła mnie i ruszyła za zwierzakiem w dół po schodach. Przekląłem głośno i wyraźnie.
- Nigdzie stąd nie odchodź! – krzyknąłem do Roberta, a gdy wyszedłem z mieszkania, by złapać tą mała pokrakę, słyszałem tylko jak mówił, że potrzebuje pomocy, bo może zginąć.
Nie sądziłem, że mówił to naprawdę, ale przekonałem się o tym kilka chwil później.
Adi biegła za Sabą, a ja za Adi. Złapałem ją, gdy wybiegliśmy z bloku. Pies stał za to kilka metrów dalej, ciągle szczekając.
- Co jest z tobą?! – krzyknąłem na psa, który nerwowo kręcił ogonem i dalej szczekał. Nagle usłyszałem wybuch, centralnie dochodzący z mojego bloku. Przez moment stałem z uniesioną głową obserwując, jak szyby z mojego lokum roztrzaskały się i spadły na ziemię. Przykryłem dziecko swoim ciałem, ale rozbite szkło nie zrobiło mi większej krzywdy. Znowu przekląłem, kazałem jej nigdzie się nie ruszać, po czym pognałem po schodach do swojego mieszkania. Zaciekawieni sąsiedzi zdążyli już wyciągnąć z mieszkań swoje głowy i uważnie obserwowali, co się działo. Nie sądziłem, że drogę do mojego mieszkania zagrodzi mi ściana ognia.
Gdy zacząłem krzyczeć, wszyscy zaczęli się ewakuować, a ja jeszcze długo stałem na korytarzu, obserwując jak całe moje mieszkanie, w tym żywego człowieka oraz żywe zwierzę pochłaniał ogień. Dopiero jakiś starszy mężczyzna złapał mnie za rękę i pociągnął do wyjścia. Byłem w takim szoku, że potem niewiele pamiętałem. Siedziałem na trawie przed blokiem, a obok mnie była Adi z psem. Patrzyłem na ogień, który wychodził z kawalerki przez okno, słyszałem ryk syren i obserwowałem, jak strażacy gaszą ogień. Potem pojawiła się policja, chcąca wyjaśnień. Problem polegał jednak na tym, że nie wiedziałem, jak to mam wyjaśnić, a moja głowa nie chciała ze mną współpracować.
Zadzwoniłem do Thylane z telefonu sąsiadki i kazałem jej niezwłocznie przyjechać po Adi. Miałem nadzieję, że moje wyjaśnienia będą dla policji wystarczające i nie będą czołgać po komisariatach ośmioletniego dziecka. Nie zdążyłem nic wyjaśnić kobiecie, po za tym nie chciałem też robić tego przez telefon, a potem spotkaliśmy się dopiero późnym wieczorem, kiedy mogłem wyjść z komisariatu.
Policjantom powiedziałem prawie prawdę. Byłem ze swoją córką w mieszkaniu, zabraliśmy psa na spacer, a gdy wróciliśmy, siedział tam stary znajomy, który wiedział, gdzie miałem klucze. Nie mam pojęcia, dlaczego zjawił się u mnie, bo zaraz pies zaczął szczekać, otworzyłem mu drzwi, zwierzak wybiegł, za nim moja córka, a ja za nią. Wtedy moje mieszkanie stanęło w płomieniach, ale jak? Okazało się, że ktoś podłożył „niegroźną” bombę w kuchni. Mundurowi zadawali również inne pytania: dlaczego nie mieszkałem z córką, skąd znałem tego mężczyznę, co mógł chcieć mi powiedzieć. Kłamanie same w sobie nie szło mi dobrze, ze względu na to, jak szybko potrafiłem mówić, ale teraz byłem oszołomiony, a moje zeznania sprowadzały się głównie do mojej niewiedzy. Poznałem kolesia na ulicy, rzadko się widywaliśmy, ale wiedział, gdzie mieszkałem. Z córką nie mieszkałem, bo dowiedziałem się o jej istnieniu kilka miesięcy temu, kiedy jej matka przyjechała do miasta.
- Będziecie ciągać teraz to małe dziecko na zeznania? – zapytałem, a kobieta przede mną wzruszyła ramionami.
- Najpierw sprawdzimy tego mężczyznę. Prawdopodobnie to on podłożył bombę, był to atak samobójczy, ale nie przewidział, że państwo wyjdziecie z mieszkania – pokiwałem głową, na początku myśląc, że może mają rację.
Jednak gdy jechałem autobusem do kobiety, w mojej głowie zaświeciła się lampka: jeśli to on podłożył bombę, to dlaczego twierdził, że potrzebuje pomocy, bo może zginąć? Niestety aktualnie nie potrafiłem myśleć na trzeźwo, bo gdy pomyślałem sobie, że w moim mieszkaniu umarł człowiek, który prosił mnie o wsparcie, mój kot, którego miałem trzy lata, chciałem się zalać łzami. Nie zrobiłem tego, bo miałem zasadę, że nikt nigdy nie będzie mnie oglądał płaczącego. Zamiast tego oglądałem miasto za oknem, ponownie jadąc na gapę. Żaden z tych ludzi nie wiedział, co się działo w prawdziwym świecie. Większość z nich mogła spokojnie iść spać i rano pójść do pracy, a ja musiałem się szykować, że ktoś czyhał na moje życie. Jedyna nadzieja była w tym, że morderca nie dostał moich akt i nie wie jeszcze, kim jestem.