Thylane


Thylane krążyła po pokoju, jej nerwy były napięte jak struna gitary. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. Jej własny człowiek, ktoś, komu ufała, okazał się zdrajcą. To był dla niej szok, emocje mieszały się w jej wnętrzu, tworząc burzę. Pamiętała jakby to było jeszcze wczoraj, gdy na własnym rewirze poznawała zaufanych ludzi własnego ojca, po którym wywalczyła miejsce w szeregach. Wydawał się jej godnym zaufania, niezepsutym, niezłomnym. Niejednokrotnie przecież pracował z jej zastępcą, bądź stał za jej plecami, gdy załatwiała czarne interesy pod przebraniem mężczyzny, gdy grała surowego szefa z wielkiej dwójki Jacklas. 
Sięgnęła po kieliszek, napełniła go whiskey i wypiła jednym łykiem. Ogień alkoholu kłuł ją w gardle, ale towarzyszyło temu przynajmniej chwilowe ukojenie. Jej myśli były jak rozbite szkło, rozrzucone wszędzie, niezdolne do złożenia w spójną całość.
To była pierwsza taka zdrada w jej organizacji, pierwszy raz ktoś z jej ludzi stał się przeciwnikiem. Thylane czuła, że to uderzenie było osobiście wymierzone w nią. To była próba załamania jej pewności siebie, próba osłabienia jej pozycji. Gdy usłyszała wtedy to pewne “szefowo”, pomyślała, że to jeden wielki żart. Że przeciwnik zwyczajnie chciał się z nią zabawić, jej nerwami. Jednak wszystko okazało się jedną, wielką farsą. Chciała coś zrobić, chciała wyładować swój gniew i frustrację. Coś rozwalić, wykrzyczeć się, ale jednocześnie czuła, że to nie wystarczy. Wewnętrzna pustka była zbyt głęboka, żeby ją wypełnić jednym wybuchem emocji.
Wzięła telefon i próbowała zadzwonić do Sagera. Ale nie odbierał. To ją jeszcze bardziej wściekało. Jak on mógł teraz ją zostawić? Jak mógł odciągnąć się, kiedy ona potrzebowała wsparcia i zrozumienia? Znowu przeszła przez pokój, a jej kroki były coraz bardziej nerwowe. Musiała coś z tym zrobić. Musiała zrozumieć, dlaczego to się stało. Dlaczego jej człowiek zdradził ją i poszedł przeciwko niej.
Wzięła głęboki oddech i usiadła na kanapie zawalonej aktami, papierami, czy jej notatkami. Zaczęła przeglądać informacje, analizować dane. Musiała znaleźć dowody, musiała zrozumieć całą tę intrygę. Nie mogła pozwolić, żeby ta zdrada zniszczyła wszystko, co zbudowała. Jej myśli były chaotyczne, ale jedno było pewne - nie da się tak po prostu zniszczyć Thylane. W jej wnętrzu płonął ogień, gotowy do walki. Niezależnie od tego, co się stało, ona nie zamierzała się poddać. Wyciągnęła telefon i ponownie spróbowała zadzwonić do Sagera. Tym razem wytrwała, nie odpuszczając, dopóki nie usłyszała jego głosu na drugim końcu. "Wszystko jest inaczej, prawda?" - pomyślała sobie. "Ale wciąż mogę działać, wciąż mogę walczyć."
Musiała podzielić się informacjami i całym zajściem, który przeżyła wczoraj. Wzięła zdjęcie Adi i tego mężczyzny, największego skurwysyna. Z szklanką alkoholu udała się znowu do kuchni, zaskakując swoim posunięciem Corala. Obecnie kobieta była w fazie bycia lekarzem, gdyby ten cwaniak próbował zwiać, czy się kłócić, że jest zdrowy. Dostałby po uszkach. Właśnie. Trochę podobnych mu istot przesunęło się w interakcjach z nią, ale nigdy nie miała możliwości na spróbowanie czegoś. Jednak mężczyzna siedzący przed nią był najgorszym przypadkiem do pewnej próby, co mogło wywołać kolejną wojnę rasową. 
- Czyżbyś dostała solidnego kosza od faceta, że popadasz w alkoholizm? - przeszedł ją dreszcz, gdy zauważyła ten firmowy uśmieszek na jego twarzy. No tak, Coral zawsze będzie sobą. 
- Później pójdę do mięsnego, aby zakupić porządne kawałki mięsa. Jak widzisz - wskazała palcem lodówkę. - Nie jadam zbyt dużo w ciągu dnia, dlatego tak słabo z zaopatrzeniem. 
- Dlatego nie miałbym co obgryzać z… Hm, samych kości, zero mięśni.
- Dobrze, że umyłam twoje futrzaste plecy, przynajmniej nie zalatuje… - przyjrzała się mu, nie będąc pewną, jakim zwierzakiem jest. CO było podobne do skunksa. - Skunksem. 
- Jestem r a t e l e m! Dumnym drapieżnikiem, ha!
- A myślałam, że ten słodki ogonem to gwizdnąłeś jakiemuś Bambiemu - wyszczerzyła się, pokazując prowokacyjnie koniuszek języka. 
- Thylane… - ostrzegł, a raczej warknął jak dzikie zwierzę. Eh, musiała być ostrożna, ale te uszka. Jeju, były słodkie. No musiała znaleźć wymówkę, albo sposobność, aby je miziać. Ten jeden raz mogła być trochę dziecinna.  Aby zmienić szybko temat, wyciągnęła zdjęcia na blat, ustawiając je przed jego osobą. - Znam facjatę tego piszczącego wypierdka. - spojrzał na nią niezrozumiale. 
- Wczoraj poznałam naszego marionetkarza… - przyznała się nareszcie, wstając tym samym. Zaczęła wyciągać potrzebne medykamenty, tym samym obiecane kroplówki dla dumnego ratela. - Przenieśliśmy centrum dowodzenia z apartamentu, jednak musiałam tam wrócić po pewne rzeczy - usiadła na swoje miejsce, zrzucając podkoszulek. Miała gdzieś, że siedziała przed mężczyzną w samym staniku. Zaczęła usuwać bandaże, okazując niezliczone ilości opatrunków, dookoła dało się wyczuć ziołowy zapach maści na łagodzenie bólu płytkich ranek. Najgorzej wyglądały zszycia po wielkich odłamkach szkła. - Tylko ja miała dostęp do sejfu i widziałam, gdzie on się znajduje. W pewnym momencie z cienia ukazała się postać w czerni, witająca mnie per szefowo. 
- Dalej… - machnął dłonią, lekko krzywiąc się przez wyczuwalny zapach. 
- Zbyłam to powitanie, myśląc, że sobie żartuje. Nie mogłam rozpoznać go nijak, wiele mężczyzn miewa podobną sylwetkę ciała, jak ten oprawca - wzruszyła ramionami, przecierając miejsca zszyć obrzydliwie śmierdzącym specyfikiem do odkażania. Szło jej to sprawnie, jednak nie zamierzała na razie przykrywać ran, musiało to pooddychać. - Nie dogadaliśmy się i dostała solidny wpierdol… Był silny jak diabli, jednak jego moc manipulacji energią…
- Do konkretów Thylane…
- Dałam się podejść i wjebał mną na wielkie, podwójne szyby tarasowe i kopnął mnie w ryj. Zanim jednak straciłam kontakt z rzeczywistością, zauważyłam ten kawałek czerwonych włosów i porównałam  umiejętności - podsunęła się na blat stołu, wskazując na dwa zdjęcia. - Poznaj ojca i córkę, Coral…
- CO?! - oboje się skrzywili, za głośno. 
- Manipulację energią i fizyką to ma po tatusiu… - skrzywiła się, zbierając rzeczy do salonu. - Zapraszam pacjenta na kanapę, muszę cię nawodnić od środka i zmienić opatrunki. 
Mężczyzna milczał już od długiego czasu, myślał i analizował. W tym czasie pani lekarz zaczęła robić prymitywny stojak na kroplówki, który mógł pozwolić na bezproblemowe podawanie większych ilości leków. Thylane delikatnie przytrzymała rękę Corala, a jej palce szukały odpowiedniego punktu, gdzie mogła by wbić wenflon. Wydawało się to zadaniem trudniejszym, niż myślała. Jego skóra była niezwykle twarda i gęsta, niemal jak zbroja. Widziała, jak jego mięśnie napięły się pod jej dotykiem, odbierając to jako oznakę niepewności. Szybko podjęła decyzję i wybrała miejsce, gdzie zdawało się, że skóra jest odrobinę cieńsza. Delikatnie umieściła końcówkę wenflonu na powierzchni skóry i zaczęła naciskać. Jednak nawet przy całej swojej sile nie była w stanie go przebić. To była skóra, która przystępowała do nieprzeniknionego pancerza, jakiego jeszcze nie doświadczyła. Poczuła frustrację rosnącą w niej. Miała w sobie determinację, że musi mu pomóc, ale ta skóra stanowiła nie lada wyzwanie. Musiała znaleźć inny sposób. Chwyciła za mały nóż chirurgiczny, który przygotowała wcześniej, i zaczęła delikatnie skrobać powierzchnię skóry, szukając miejsca, które byłoby bardziej podatne.
Coral zdawał się cierpliwie znosić ten proces, jego spojrzenie utkwione w jej twarzy. W końcu Thylane znalazła to miejsce - mała, delikatna szczelina między twardszymi fragmentami skóry. Ustawiła nóż pod odpowiednim kątem i zaczęła ostrożnie wpychać wenflon, wywierając równocześnie delikatny nacisk na skórę. Było to trudne zadanie, wymagało precyzji i wytrwałości. Krew zaczęła się pojawiać, wskazując na to, że udało się przebić skórę. Thylane oddychała z ulgą, kiedy wenflon w końcu zniknął pod skórą Corala.
- Mam - powiedziała cicho, wpatrując się w to miejsce. Widok ten na zawsze pozostanie w jej pamięci - szpitalne światło odbijające się od jego skóry, kropla krwi sunąca w dół. Reszta już poszła gładko, od razu połączyła resztę asortymentu, poczynając do podania porządnej ilości antybiotyków i leków przeciwbólowych. - Poczujesz się potem lekko przywalony, jakby Adi walnęła cię szkatułą w twarz. 
- To nie są żadne eksperymenty, co? - obserwował jej poczynania, jakby w każdej chwili miał zwiać z łóżka. 
- A co, jeśli powiem ci, że faktycznie wykonuje zawód lekarza?
- A w tejże bajce były smoki i jednorożce? 
- I bądź tu miła… Dla skunksa - zaśmiała się, odsuwając mu bandaże z dolnych kończyn. Cyk i myk, zdawało się, że robiła to już automatycznie. - Nadal wygląda to lepiej, niż moje dupne spotkanie z szybą. 
- Taki ideał jak ja, musi być idealny w każdym calu - wyłożył się wygodnie, jak jakaś księżniczka, zamykając oczy. Thylane oniemiała, serio? - Ty jesteś w jakimś spa, czy co?
- Pracuj niewolniku, jak ci pan pozwala… - zaśmiał się perfidnie, nie przestając odpoczywać. Dupek. Kobieta na chwilę zaprzestała swoich podrygów medycznych, obserwując go bacznie. Menda… Uśmiechnęła się, nachylając się bliżej jego twarzy.
Jego małe, czarne uszka były teraz wyjątkowo widoczne, sterczące dumnie na jego głowie. Były one jednym z tych elementów, które go wyróżniały i sprawiały, że wyglądał nieco zabawnie, ale jednocześnie uroczo. Bez namysłu uniosła rękę i delikatnie dotknęła jednego z uszek. Była ciekawa, jak to się odbije na jego zmysłach.
Uszko było miękkie i ciepłe pod jej palcem. Thylane zaskoczyła sama siebie tym impulsem, ale było to takie spontaniczne, że po prostu musiała to zrobić. Kiedy zaczęła je lekko miziać, Coral zamruczał cicho, jednak trwało to chwilę. Chwycił ją za rękę, wściekle spoglądając na nią.
- Co. Ty. Kurna. Robisz?!
- Są milusie, że nawet wielki ratel ulega - zaśmiała się cicho, nadal miziała uszko Corala, czując delikatność futerka pod palcami. Amen Thylane, miała przynajmniej nadzieje, że Sagera postawi jej ładny pomnik. Ale wykonała swoją misję.