Thylane
Siedziała w cichej kuchni, która praktycznie przepadła w ciemności po przebudzeniu z bitwy, której szczegóły nadal brzęczały w jej umyśle. Czuła pulsujący ból w głowie, resztki tej ostrej bolesnej wrzaskliwości, która przysparzała się do utraty przytomności. Otworzone oczy wciąż widziały obraz wirującej walki, w której jej umiejętności i siła zostały wystawione na próbę. Dotyk bandażów, które obejmowały jej ciało jak pajęczyna zimnych obrąbków, przypominał jej, że to wszystko naprawdę się stało. Chwilowy opatrunek na głowie ściskał lekko czoło, przypominając o ciosie, który ją pozbawił przytomności. Zaszyte rany po obu stronach ciała wciąż piekły i łaskotały, tworząc swoistą pieśń bólu, która nie chciała cichnąć. W jej umyśle pulsowały myśli, jak fragmenty skomplikowanego układanki. Zdrajca w ich szeregach. Walka, której wynik na chwilę zwisał na włosku. Upadła, ale ostatecznie jakoś się podniosła, wydobywając z siebie ostatnie pokłady energii, aby nie dopuścić do klęski. Jej umiejętności manipulacji cieniem, choć nie używała ich pełni, pomogły jej utrzymać pewną przewagę.
Jednak teraz, w ciszy własnego pokoju, Thylane odczuwała nie tylko fizyczny ból, ale także emocjonalny kłębiący się głęboko wewnątrz. Czuła się wyczerpana, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Walczyła tak długo, stawiała czoła tak wielu zagrożeniom, ale co za to zdobyła? Była tu, w cichym pokoju, samej ze sobą, z niczym więcej niż bólem i myślami, które nie dawały spokoju. Przejrzała swoje ręce, obserwując opatrunek, który otulał jej palce, bok i ramię. To były ślady walki, ślady wojny, które zdobiły jej ciało jak blizny na mapie. Ale teraz nie czuła się zwycięzcą. Czuła się samotną wojowniczką, której wysiłki mogły mieć sens tylko wtedy, gdy w końcu odkryje tajemnice, które tkwiły u podstaw tej walki.
Thylane wstała powoli, wzdychając do tego, co przyniosła jej ta misja. Wiedziała, że musi iść dalej, niezależnie od przeszkód i trudności, które stawiały się na jej drodze. Wiedziała, że nie jest sama, że ma ludzi, którzy jej ufają i wspierają. Ale w tym jednym chwili, w tej cichej chwili, poczuła tę ciężar przeszłości, tę zmianę działań, które kształtowały ją na przestrzeni lat.
Myślała bez przerwy, zapatrzona w odległe światła miasta, które przecinały nocnicą ciemność. W dłoni miała drinka, a jej myśli krążyły wokół niespokojnych wydarzeń, które ostatnio miały miejsce. Wielka misja, zagrożenie, coraz bardziej skomplikowana sytuacja – to wszystko budowało napięcie, które nieustannie wibrowało w powietrzu. Nagle, jak cichy powiew nocy, do mieszkania wkradła się kolejna obecność. Thylane podniosła spojrzenie, a jej oczy natknęły się na postać stojącą we wnętrzu. To był Coral, ale nie ten Coral, którym się znała. Jego sylwetka była inna, przesycona zmianami, które zadowoliłyby każdego. Kończyny i plecy pokrywało czarno-białe futro, a na dłoniach widniały długie, ostry pazury. Czarne, słodkie uszka wystawały z jego głowy, a na końcu kręgosłupa unosił się mały, czarno-biały ogonek. Jego tęczówki, wcześniej o naturalnym odcieniu, teraz były czarne, a skóra miała nową, grubszą, prawie nie do przebicia strukturę. Wzruszyła brwiami, spoglądając na tę zmienioną postać, początkowo nie rozpoznając w niej swojego towarzysza. Dopiero po chwili dostrzegła w tych czarnych tęczówkach odcień tego samego człowieka, którego znała. Był to Coral, ale odzwierciedlający teraz coś bardziej pierwotnego i dzikiego. Stał tam jak hybryda ludzkości i natury, symbolizują zarówno walkę, jak i jedność z otaczającym światem. Jej spojrzenie spotkało się z czarnym wizerunkiem Corala. Ich myśli łączyły się w ciszy, opowiadając niepotrzebnych słów. Obydwoje byli częścią większej historii, która działała wokół nich, nieustannie kształtując ich losy.
- Coral… - szepnęła, a jej głos brzmiał pełen współczucia, szacunku i gotowości do podjęcia kolejnych kroków, niezależnie od tego, jak bardzo złożone i niebezpieczne miałyby być. Objęła spojrzeniem badawczym jego ciało, było źle.
- W mniej ponętnej wersji, ale jednak nadal tylko ja - chciał najzwyczajniej w świecie się podrapać po karku, jednak coś mu nie wyszło. Nim kobieta spróbowała go ostrzec, pazury z lekka zaryły o powierzchnię ciała. Dostał w odpowiedzi tylko skinienie głowy. W jednej chwili zdołała upić połowę zawartości ozdobnej szklanki, nim odstawiła ją na parapet. - Mowę ci odjęło? - uniósł brew w zdziwieniu. - Gdzie mały szarlatan? I mój zwierzęcy przyjaciel?
- Oboje w bezpiecznym miejscu… Zdrajca raczej nie zaatakuje takiego psychola, który z nimi siedzi - podeszła do niego niepewnie, lekko uginając nogi i przyglądając się ranom. Nie myliła się, trafnie stwierdziła, że to nie tylko krew wrogów.
- Aż tak jest źle?
- Chodź, Coral - powiedziała cicho, podając mu rękę. Ostrożnie podparła go, pomagając mu unieść się z ziemi. Jego kończyny i plecy były pokryte czarno-białym futrem, a ostre pazury wciąż widocznie wystawały z dłoni. Thylane wiedziała, że teraz musi być delikatna i ostrożna, aby nie sprawić mu dodatkowego bólu.
- Ej, ej! Musimy poważnie porozmawiać.
- Tracisz zbyt wiele krwi, jak nie jej resztki, uparty oś… Ehem… Człowieku.
Wspólnie przemieszczali się ku sypialni, a Thylane kierowała go ku dużemu łóżku, które wcześniej starannie przygotowała. Na pościeli rozłożyła kilka swoich ubrań, aby zachować materiał w czystości i uniknąć zabrudzeń od futra Corala. Ostrożnie prowadziła go ku łóżku, dbając o to, aby uniknąć wszelkich ruchów, które mogłyby mu sprawić ból. Gdy już posadził swoje cielsko, bezszelestnie zniknęła mu sprzed oczu. Dobrze zrobiła, że kazała swojemu rudemu psychopacie zostawić porządne narzędzia medyczne, przynajmniej na coś się zda. A raczej jej wyćwiczone umiejętności w składaniu ludzi i istot do kupy. Ostatnim co zniosła do prymitywnej sypialni była wielka miska z wodą i ręczniki, które przewiesiła przez swoje ramię. Ściągnęła z siebie za wielką bluzę, wystawiając na widok swoje zabandażowane ręce i szyję z oznakami szycia. O dziwo, szkło ominęło tętnice.
- Emm… Wyjaśnisz mi, po co to wszystko?
- Leniwiec przystępuje do czynności ratujących życie… - obmyła dłonie w spirytusie. Siedziała skoncentrowana przy stoliku, nadając swojemu zadaniu pełną uwagę. Miała przed sobą zestaw leków, których potrzebowała, aby pomóc w uśmierzaniu bólu i zmniejszeniu stanu zapalnego. Wstrzykiwanie leków było dla niej rutynową czynnością, ale tym razem czuła pewne napięcie. Wiedziała, że to nie jest typowe leczenie, ponieważ Coral nie był człowiekiem, a jego ciało miało swoje własne cechy.
- Mam się bać?
- Po prostu siedź cicho… Jak będzie boleć, możesz mnie walnąć w twarz.
Otworzyła nowiutką strzykawkę z opakowania i starannie wypełniła ją odpowiednią dawką leków przeciwbólowych i przeciwzapalnych. Jej ruchy były precyzyjne i pewne, a jednocześnie wiedziała, że musi zachować ostrożność, aby nie sprawić dodatkowego bólu. To było zrozumiałe - nikt nie lubił igieł i strzykawek, a w przypadku Corala cała sytuacja była bardziej skomplikowana. Coral spojrzał na nią, a w jego oczach było wyczuwalne napięcie. Thylane delikatnie się uśmiechnęła, próbując rozwiać jego obawy.
- To tylko chwilowy ból, który pomoże ci poczuć się lepiej- przesunęła się bliżej i ostrożnie wybrała miejsce do wstrzyknięcia. Miała przed sobą dłonie z pazurami, ale wiedziała, że musi być bardzo delikatna, aby nie sprawić mu krzywdy. Zebrała odwagę i delikatnie przebiła skórę strzykawką. Było to trudniejsze niż zwykle, ale udało się. Wstrzyknęła leki i wycofała strzykawkę, ostrożnie zabezpieczając miejsce ukłucia. Coral zacisnął zęby, ale nie wydał żadnego dźwięku.
Thylane usiadła obok Corala, a jej spojrzenie spoczęło na jego ciele pokrytym ranami. Zaczęła pracę od dokładnego oczyszczenia obszarów wokół ran, delikatnie usuwając skrzepy krwi i brud. Miała na sobie białe rękawiczki, aby uniknąć przenoszenia bakterii, a jej ruchy były pewne i precyzyjne. Pracowała w pełnej ciszy i skupieniu, zwilżała gaziki, aby oczyścić rany. Coral, leżąc na łóżku, skupiał się na sufitowym świetle, próbując odciągnąć myśli od bólu, który odczuwał.
Próbował zaczepić rozmowę, rozprawiać o banalnych rzeczach, ale Thylane odpowiadała tylko krótkimi, niezbyt przewlekłymi odpowiedziami. Jej skupienie było niewzruszone, jej umysł zatopiony w pracy. Następnie przyszedł czas na zszywanie ran. Thylane wyjęła igłę i nić, a jej ruchy były teraz bardziej delikatne i powolne. Igła przechodziła przez skórę, a nóżka zszywacza zamykała ranę. Proces był żmudny i wymagał precyzji, ale nie spieszyła się. Coral zaciskał zęby, próbując powstrzymać wydobywający się z gardła jęk bólu. Próbował skupić się na oddychaniu, na czymkolwiek, co pomogłoby mu przetrwać ten trudny moment. Jednak jego uwaga wciąż była przyciągana do rąk Thylane, które pracowały nad jego ciałem.
Była wciąż skupiona na zadaniu, choć w jej sercu kłębiły się myśli i emocje. Wiedziała, że to nie jest łatwa chwila dla Corala. Czuła, że on chce z nią rozmawiać, chce odciągnąć jej myśli od tego, co robi. Ale ona potrzebowała teraz ciszy, potrzebowała skupienia, aby dobrze wykonać pracę. Kiedy ostatni szew został założony, Thylane zwolniła głęboki oddech, zadowolona z wykonanej pracy. Zrzuciła rękawiczki i wyczyściła ręce z krwi. Uwolniła też Corala z napięcia, w którym był cały czas.
- Gotowe… - mruknęła, pomagając mu przenieść się wyżej na łóżko, aby mógł wygodnie się położyć. Wśród niezliczonej ilości poduszek i wielkiej, miękkiej kołdry. Nic nie miało prawa się ubrudzić, wyglądał jak chodząca mumia. - Rano dam ci więcej leków, załatwię kroplówki, ale podam je, gdy wrócisz… Do oryginalnej postaci - wszystko z stolika wrzuciła do miski, szykując się na odchodne.
- Poczekaj do cholery…
- Wybacz… Jako mój pacjent musisz odpoczywać i spać. Z mojej winy jesteś w takim stanie… Pogadamy jutro, jestem po dużych ilościach opioidów, nie kontaktuje zbyt dobrze - recytowała niczym robot, zimnym i surowym głosem, jak jeszcze niedawno mawiał do niej Coral. - Nie miej mi tego za złe, po prostu w środku jestem pusta po dzisiejszej przegranej.
Zwyczajnie opuściła antresolę aka sypialnię, schodząc na dół. Zamknęła się szczelnie w kuchni, podsuwając sobie pod nos alkohol, jeszcze więcej alkoholu. Bolało ją dosłownie wszystko, była niczym, pierwszy raz od dawna, odkąd pamiętała, pozwoliła sobie na ciche łzy. Pozwoliła pęknąć swojej barierze, aby rano znowu być tą znaną dla Corala i Adi dziewczyną, która grała matkę i największego marudę. Płacz zabrał jej resztki energii. Zwyczajnie zasnęła na blacie stołu, ukrywając twarz w swych ramionach. Jak małe dziecko, chcące obronić się przed mrokiem świata.