Thylane

Jacklas uważano za najmniejsze zło współczesnych czasów, niekiedy po prostu zdawali żyć swoim życiem. Choć mieli wielu wrogów, ciężko było rozgryźć, kto faktycznie rządzi na danych rewirach. Najmocniej strzeżonymi tajemnicami były dokładne informacje, dokładnie hierarchii, jaka rządziła sprawnie działającym organizmem. Jednak po wielkim wewnętrznym rozłamie, jaki nastąpił przez konflikt moralny i doktrynację dość pacyfistycznych zasad, można było zapomnieć o złotym wieku i spokoju tejże organizacji. Thylane nie mogła zrozumieć tego wszystkiego jeszcze długo, nim pewne tajemnice wyczytała w pamiętnikach swojego ojca i od Sagery, który już wtedy był kimś znaczącym dla rodziny Bloundeu. Choć jedynie uważała, że dla tego wiekowego nephalema byli królikami doświadczalnymi, nie mogącymi powstrzymać destrukcji ich własnych sił dziedziczonych. Thylane przypominała sobie chwile z przeszłości, kiedy razem z Sagerą walczyli o swoje miejsce w hierarchii mafii. Była to długa droga pełna trudności i wyzwań, ale każde z tych wyzwań sprawiło, że stali się silniejsi i zdolni do pokonywania coraz większych przeszkód.
Pierwsze spotkanie z Sagerą w mrocznym zaułku było przypadkowe. Thylane była wtedy młodą i zdeterminowaną dziewczynką, która marzyła o tym, żeby wyrwać się z sideł niewiedzy. Sagera, z charakterystycznym uśmiechem na twarzy, zaoferował jej pomoc i możliwość wejścia do świata nieodpowiedniego dla młodej dziewczyny. Wkrótce okazało się, że był to początek współpracy, która miała przynieść im obojgu ogromną władzę.
Razem z Sagerą musieli wykazać się lojalnością, sprytem i odwagą, by awansować w hierarchii mafii. Początkowo pełnili mniejsze zadania, które wymagały dyskrecji i precyzji. Z biegiem czasu jednak dostawali coraz bardziej ryzykowne i wpływowe zadania. Musieli się zmierzyć z konkurencją, rywalami i trudnymi sytuacjami, które mogłyby zniszczyć ich karierę zaledwie w chwili. Thylane uczyła się od Sagera sztuki manipulacji, intryg i walki. Była zdeterminowana osiągnąć swój cel i nie cofnęła się przed niczym, żeby go osiągnąć. Ich związek stawał się silniejszy z każdym zwycięstwem i porażką, a ich wspólne cele jednoczyły ich bardziej niż cokolwiek innego. W miarę jak Thylane i Sagera awansowali, zyskiwali coraz większy wpływ i uznanie w mafii. Ich zdolności taktyczne i strategiczne były niezastąpione, a zdolność do zachowywania tajemnic i manipulowania innymi była ich najlepszą bronią. Ostatecznie, w wyniku serii brutalnych konfrontacji i niebezpiecznych układów, Thylane stała się jednym z trzech hersztów - jednym z najważniejszych i potężniejszych przywódców mafii. Przez lata współpracy i walki, Thylane zdobyła szacunek swoich ludzi oraz strach swoich wrogów. Jej relacja z Sagerą stała się głęboka i trwała, a razem stanowili niewzruszoną siłę. Wiedzieli, że razem są niepokonani, gotowi stawić czoła każdemu wyzwaniu, jakie stawiała przed nimi przestępcza kraina, w której zapanowali. Wspomnienia te były dla Thylane źródłem dumy, ale i przypomnieniem o cenach, jakie musiała zapłacić, by osiągnąć swoje cele. Teraz, patrząc na to, co osiągnęła, wiedziała, że choć droga była trudna, była również warta każdego kroku.
Jednak dla niej ważne nie było opływanie w luksusie, jednak umiejętności i doświadczenie, jakie zdobyła. Zdawała się używać siły, swoich oddanych pionków - towarzyszy, rozgrywając prawdziwą partię szachów, wrogów w najmniej oczekiwanym momencie przyciskając do ściany. To mądrość i intuicja pozwalały tyle lat utrzymać się na stanowisku i jeszcze żyć, choć wiele razy spotkała się śmiercią w twarz. Przekazane informacje od jej mistrza technologii poprawiły jej humor i dzień, jednak nie zamierzała brudzić swoich rąk. Jako sprawny szef, manipulator i doskonały obserwator, wiedziała, że dziś może sprawdzić pewien przypadek. Z Coralem mimo zgrzytów i początkowych kłótni, zaczęli stwarzać dość dobrze zgrany duet. Jednak po uzyskaniu prawdy o możliwościach mężczyzny, chciała wypróbować nową metodę przesłuchania właśnie prowadzoną przez niego.
Opustoszała okolica rozciągała się za miastem, tworząc malowniczy kontrast między cywilizacją a dziką naturą. W miarę jak słońce zbliżało się ku horyzontowi, barwy otoczenia stopniowo przechodziły przez paletę ciepłych odcieni. Zachodzący blady pomarańcz i złoto przeplatały się z błękitem nieba, tworząc niezwykłą symfonię kolorów. Ostrokrawędziowe kontury budynków miasta wyróżniały się na tle rozległego krajobrazu. Na pierwszym planie występowały opuszczone magazyny i fabryki, których mury pokrywał kurz i zardzewiały metal. Wydłużające się cienie tworzyły iluzję ruchu i dynamiki, nawet gdy miejsce wydawało się martwe. Zarośnięte trawy i chwasty, pozostawione samym sobie, kołysały się lekko na podmuchy wieczornego wiatru. Rozpoczęty zachód słońca rzucał ciepłe, złote światło na te dzikie zakątki, nadając im tajemniczy i niewidzialny urok.
Na tle rozgwieżdżonego nieba pojawiały się pierwsze świetliste punkty. I choć okolica mogła wydawać się opustoszała, pełna była życia ukrytego w dzikich zakątkach. Szepty liści, odgłosy zwierząt nocnych i delikatne szmery wiatru tworzyły symfonię natury, która była odczuwalna tylko dla tych, którzy zechcieli zatrzymać się na moment i wsłuchać się w tę melodię. Zachodzące słońce pozostawiało po sobie smugi różu i fioletu na niebie, a cienie coraz dłuższe. Okolica wydawała się wtedy jeszcze bardziej zapomniana, pozostawiona na pastwę czasu i natury. To była sceneria, w której historia i przyroda splatały się w unikalny sposób, tworząc obraz równocześnie piękny i melancholijny.
Pośród tego zarośniętego krajobrazu, gdzie opuszczone domy stawiały świadectwo o przemijaniu czasu, przesuwała się postać. Jej kroki były niepewne, a każdy ruch wydawał się być wyważany na wadze między nieuchronnością a desperacją. Mężczyzna był zdeterminowany, ale towarzyszyła mu widoczna niepewność, która malowała się na jego twarzy. Nerwowo spoglądał za siebie, jakby oczekiwał, że w każdej chwili ktoś mógłby go dopaść. Jego oczy, pełne lęku i zrozumienia, przytulały się do cienia, który rzucały rosnące wokół zarośla. Serce biło mu szybko i nieprzewidywalnie, a dłonie były spocone, trzymając zwartą rękojeść ukrytej pod płaszczem broni.
Widok opuszczonych domów, niegdyś pełnych życia, teraz stał w opozycji do zrozumienia tego, co uczynił. Miał świadomość, że podjął decyzję, która wyrwała go z organizacji, w której działał. Zdawał sobie sprawę, że to, co oferowało mu życie w mafii, było stabilnością i przewidywalnością. Teraz jednak popędził za złudzeniem błyskawicznego wzbogacenia się, a teraz musiał ukrywać się przed konsekwencjami swojego czynu. Wcisnął się w cień jednego z opuszczonych domów, chowając oddech przed wiatrem i samym sobą. Jego myśli krążyły wokół dokonanego wyboru i tego, co stracił. Być może zyskał chwilową iluzję bogactwa, ale stracił tożsamość, bezpieczeństwo i pewność. Teraz była tylko pustka i niepewność, które przemieniały się w dławiący go lęk. Nawet w tym opuszczeniu okolicy, gdzie natura i czas zdawały się łączyć w jedno, konsekwencje jego czynów go doganiały. Stał tam, zdany na własne myśli, widząc jak zachód słońca maluje na niebie rumieńce. Być może w tym spokojnym otoczeniu mógł znaleźć chwilę wytchnienia, ale przeszłość i obawy były z nim wszędzie. Wielkie, puste domy, które otaczały go na każdym kroku, były jak lustrzane odbicie tego, co sam utracił – sens życia w obliczu próżni. Już prawie zdołał zebrać wszystkie dokumenty i pozamykać sprawy, jedyne przeszkody, jakie hamowały jego drogę ucieczki. Westchnął już z deka spokojny, rozsuwając obrośnięte bluszczem wejście do najlepiej zachowanego domu. Jego domu odkąd pamiętam, choć przez bycie w Jacklas mógł pozwolić sobie na wyższe luksusy i życie jak pączek w maśle, przegrał.  Wszedł do swojego azylu, zamykając drzwi na dwie kłódki i łańcuch, jakby miało to obronić jego życie przed zemstą nieznanego szefa. Jednak popełnił błąd. 
Zdołał jedynie odrzucić swoja kurtkę na bok, wchodząc z butelką whiskey do wnętrza kolejnych pomieszczeń. Zbyt jednak późno w ciemnościach zauważył, że coś jest nie tak. Dopiero po włączeniu lamp gazowych spostrzegł, że większość szaf i książek na półkach została porozrzucana, niczym w amoku po podłodze. Chciał się odwrócić i pobiec w stronę wyjścia awaryjnego, który specjalnie zbudował do tego typu sytuacji. Silne dłonie uzbrojone w śmiercionośne pazury sprowadziły go do parteru, zaś warknięcie spowodowało, że jego serce prawie zatrzymało się w miejscu.
- Witamy w piekle… - usłyszał szyderczy ton głosu, niczym przepełniony nienawiścią i chęcią zemsty. Spróbował chwycić swoich mistrzowskich noży, jednak oberwał cios w tył kolana, tracąc grunt pod nogami. Przeleciał kilka metrów dalej, uderzając w ścianę. 
- D-dogadajmy… się… 
- Montague Valencourt… Potrafisz dobrze spieprzać sprzed kosy, huh? - gdzieś w oddali zapaliły się jego lampy halogenowe, skierowane prosto na niego. Jakoby był w samym centrum jakiegoś spektaklu, dopiero co miał się rozpocząć. - Mówiłam, abyś przywitał się z nim łagodnie, Coral.
- Mam z nim potężne zatargi… - znajome już łazy pociągnęły go za fraki, ciągnąc go na środek pomieszczenia. Każdy odcinek ciała bolał go przed twarde lądowanie, najbardziej głowa. Niebezpiecznie uderzył skronią o deskę, mogło się to skończyć tragicznie. Spojrzał przed siebie, próbując wyostrzyć wzrok. Jednak blask lamp w jednej chwili stał się niczym zgaszony, ktoś postanowił mu ulżyć w agonii?
Poczuł delikatniejszy i subtelny dotyk na twarzy, chłodne dłonie tej osoby, kobiety, podarowały mu chwilę odpoczynku od bólu. Jakby ktoś rzeczywiście się martwił o jego zdrowie, a nie powstrzymywał kata i drapieżnika w jednym, który stał za jego plecami. 
- S-skąd mnie… znasz? - zdołał wydukać, nareszcie odzyskując możliwość łapania zwyczajnego, zdrowego dopływu tlenu do płuc. 
- Kochaniutki, staram się znać każdego z moich ludzi, którym płacę - tajemnicza kobieta poklepała go pociesznie po policzku, odwracając się do niego plecami. Przeszedł go niezrozumiały deszcz, była przerażająco piękna. Nawet z widocznym bandażem na całej długości szyi, potrafiła zamącić w głowie mężczyźnie. Kim do diaska była. - A najbardziej pamiętam chodzące kurwy, panoszące się w moich szeregach. 
- Gadaj kurwo - wydarł się zaskoczony, czując potężne pociągnięcie za włosy. - I padaj na kolanach, błagaj o litość przed szefem!
- K-kim?! 
- Nie słyszysz, czy mam ci przeczyścić kanały słuchowe, huh?! - zagroził ktoś, pazurem przejeżdżając obok małżowiny usznej. Stróżka krwii poleciała po jego szyi. Thylane wtenczas usiadła dość niewielkiej odległości od dwójki mężczyzn, wygodnie zakładając nogę na nogę. Była pod wrażeniem działań Corala, choć musieli ewidentnie popracować nad jego cierpliwością. - Gdzie znajduje się pachołek, który forsą wykupił twoje łaski za marne pieniądze?!
- Nigdy go nie widziałem na oczy!
- Kłamstwo ma krótkie nogi, wiesz? Miałeś wszystko, odkąd dołączyłeś i zobligowałeś się pomagań swojej rodzinie. Nam, Jacklas… - odparła swoim surowym i zimnym głosem. Przez emocje nie kontrolowała otoczenia, jej moc miała jeden z negatywnych skutków. Gdy oddawała się emocjom i była zdenerwowana do granic możliwości, powodowała mocne spadki temperatury w otoczeniu. - Przez swoje działania zaszkodziłeś nam, Ruchowi Oporu i wystawiłeś niczemu winne dziecko. 
- Nie jesteście tacy święci, jak uważacie, szefowo - Thylane się zaśmiała, machnięciem ręki kazała Coralowi dać mu poczucie stabilności jego sytuacji, na nowo zniknął w cieniu lamp. Zdrajca rozluźnił się, wycierając dłońmi krew z szyi. - Zabijać po cichu, ciągła inwigilacja, by nie stracić kontroli, też mi coś. 
- Połączyłeś fakty, brawo. Jestem pod wrażeniem, jednak spisałeś na siebie wyrok. Zanim mój towarzysz w zbrodni poćwiczy jedną z dziesięciu metod skórowania na tobie, chcę wiedzieć, czemu?
- Obiecywano mi sławę, dużo pieniędzy i stabilizację… A nie ciągłe bycie chłopcem na posyłki!
- Dostałeś jedynie stratę stabilizacji, braterskiego bezpieczeństwa i wszystko - uważała, że da załatwić się wszystko spokojnie i polubnie. Choć była wkurwiona, w środku czuła ból. Kolejna zdrada w jej szeregach, wśród ludzi, którzy byli jej rodziną. Pomagali sobie, wyciągając do potępionych, słabszych i poniżonych jednostek pomocną dłoń, aby stawali się kimś znaczącymi. Jednak w tym świecie nic nie ugra się, nie używając siły. Jak jak wspomniał jej Coral, gdy planowali razem spektakl, który właśnie się przed nią zaczynał. Jednak czuła ból, jaki nie odczuwała od dawna.