Coral
Słuchając jej, zastanawiałem się, dlaczego jej ojciec kumplował się z tym gościem. Nie znałem dokładnej historii jej przeszłości i nie zamierzałem jej o to pytać, jeśli będzie chciała, sama się tym podzieli, ale aktualnie nie mogłem pojąć, dlaczego tak blisko trzymali człowieka, który teraz odwala takie problemy.
- To niezły miał łeb – przyznałem w końcu. Wymyślił plan, który mógł być zrealizowany po kilku latach. Czekał cierpliwie na odpowiedni moment i zdecydował w końcu, aby zaatakować. – Jesteś w głębokim bagnie – kobieta posłała mi roześmiany uśmiech. Z jednej strony nienawidziłem, gdy to robiła, czułem się, jakby właśnie złapała mnie na gorącym uczynku bądź wiedziała coś, czego ja nie wiedziałem, ale z drugiej strony gdy się uśmiechała w ten sposób, wiedziałem, że nie wszystko jest stracone, a ona ma jeszcze tą wiarę, która pozwala jej działać i przeżywać każdy dzień, równie ciężki jak poprzedni, a może nawet cięższy.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem – wydawała się aktualnie nie przejmować niczym. To co się stało już nie mogła cofnąć, zaakceptowała fakt, że szybko została wciągnięta w mroczne strony tego świata i wydawało się, że nie jest nawet zdziwiona, że coś takiego przydarzyło się właśnie jej.
- Pandy wielkie mają szósty palec – wypaliłem, spełniając jej prośbę i ponownie zaczynając rozglądać się po pomieszczeniu.
Śmierdziało w nim starością i śmiercią. Wszystkie przedmioty od braku użytkowania zaszły cuchnącym odorem, który prawdopodobnie już nigdy z nich nie zejdzie. Samo miejsce było w pewien sposób straszne; stare, zapomniane i opuszczone, a strażnicy na zewnątrz nie dodawały mu w żadnym stopniu uroku. Równie dobrze miejsce to mogłoby być czyimś grobowcem.
- Czyli aktualnie jesteśmy w dupie i nie wiesz co na to poradzić? – zapytałem, kiedy postanowiłem zakończyć oględziny. Kobieta w tym czasie wstała i wyciągnęła ręce do góry, aby się trochę rozciągnąć.
- Niestety – westchnęła i spojrzała na mnie spokojnym wzrokiem. Jak ona mogła być taka spokojna? Wiedziałem, że tylko udaje. Miałam dzisiejszej nocy ciężki sen, słyszałem jak płacze.
- No dobra, czyli na razie chyba musisz mu pomóc – stwierdziłem, a Thylane zmarszczyła brwi. Nim jednak zaczęła mi marudzić, że tego nie chce, że nienawidzi tego mężczyzny i z ogromną chęcią pozwoliłaby mi powyrywać mu wszystkie kończyny i wydłubać oczy, aż umrze z utraty krwi, zacząłem jej tłumaczyć swój punkt widzenia. – Co innego zrobisz? Nic, dopóki ma na ciebie haki. Albo trzeba się ich pozbyć, albo mieć coś na niego – kobieta pokręciła bez przekonania głową.
- Łatwo powiedzieć.
- A żebyś wiedziała, dlatego połowa sukcesu za nami – poklepałem ją lekko po plecach. – Będziesz musiała przeciągnąć tą sprawę najdłużej jak się da, żebyśmy mieli jak najwięcej czasu na rozwiązanie tego – po tych słowach zawiesiłem na jej karku swoje ramię, zbliżając się do niej. – No chyba, że chcesz, abym nie subtelnie, ale z pewnością pozbył się problemu – posłałem jej szeroki uśmiech wypełniony kłami drapieżnika. Na ten widok dziewczyna się lekko rozpromieniła, przynajmniej tak sądziłem. Potem się okazało, że razem z kłami pojawiły się uszy, za które musiała chwycić. Warknąłem i odsunąłem się od niej.
- Zobaczymy. Chcesz sobie pobiegać ratelku? – zaśmiała się, pokazując na merdający z tyłu małe ogonek. Odwróciłem głowę by go zobaczyć i zapytać samego siebie, kiedy on się tam wziął?
- Być może – odwróciłem się na pięcie niczym oburzony panicz i skierowałem się do wyjścia.
Słońce jeszcze nie zniknęło, a jego promienie przebijały się przez gęstwinę drzew i oświetliły moją twarz. Zmrużyłem oczy, podnosząc głowę do góry i spoglądając na zielone liście ogromnych drzew. Poruszały się w rytm przepływającego wiatru, dochodzącego z zimniejszego zachodu. Wiatr poruszał gałęziami, wydającymi cichutkie skrzypienie, chociaż nie reagowały one na mniejsze ptaszki, mieszkające w szerokich koronach drzew. Co to były za drzewa? Dęby? Sosny? Klony? Wszystkie wydawały się inne i chociaż większość z nich miała podobne kształty liście, kolor pnia czy ilość dziupli, widziałem niesymetryczne linie w krawędziach liści, delikatne zmiany odcieni i plamy na pniach, odpadającą korę ze starszych drzew i wiele, wiele więcej. Co to była za pora roku? Późna wiosna. Zdecydowanie była już późna.
Już dawno nie patrzyłem na las w ten sposób. Nie pamiętam kiedy ostatnio czułem wiatr, przechodzący przez całe ciało, słyszałem jego szum nawet z oddali, dostrzegałem najmniejsze krople deszczu, który spadł tutaj w południe i ten zapach świeżego lasu, który wręcz był dostrzegalny okiem. Szum wiatru, liści, trawy i gałązek był dostrzegalny, a kolory drzew, krzewów, owoców i kwiatów wyczuwalny. Tak, zdecydowanie widziałem zapachy i czułem kolory. Słońce nie tylko mnie oświetlało, ale ogrzewało i miało słodkawy zapach. Drzewa nie tylko dawały cień, ale brzmiały w rytm poruszanych liści. Ptaki nie tylko ćwierkały, ale smagały powietrze swymi malutkimi skrzydełkami. Woda w rzece oddalona ode mnie jakieś dwieście metrów nie tylko wydawała przyjemny dla ucha, spokojny szum wody, płynącej z południa, ale wiatr przynosił jej słodki zapach. Czułem pomniejsze ryby pływające na dnie. Świerszcze skaczące nieopodal moich nóg wydawały się grać muzykę tylko dla mnie.
Wszystko było bardzo wyraźne. Nawet za bardzo.
- Coral? – głos Thylane przebił się przez powietrze pełne zapachów i smaków lasu. Odwróciłem się do niej powoli, wciąż wyczuwając tę niepoznaną, szeroka gamę bodźców.
- Te tabletki które mi dałaś… co one tak właściwie mają zrobić? – zapytałem spokojnie, słysząc właśnie tuptanie małych stworzonek. Koziołki.
- Tak dokładnie to…
- Tylko krótko. Po chłopsku – przerwałem ją czując, jak zapachy wypełniają moje nozdrza oraz płuca, chcąc je rozsadzić. Klatka piersiowa zaczynała pobolewać, a głowa wydawała się reagować na każdy najmniejszy dźwięk, który odbijał się echem po ścianach czaszki.
- Mają pomóc ci opanować przemianę, taki jest zamysł, ale jak już mówiłam, nie były one testowane… - kolejne słowa słyszałem jak przez mgłę, a potem już wcale. Dźwięki dochodzące z lasu stały się coraz głośniejsze, były wręcz przytłaczające. Czułem się taki mały, niczym mrówka, która szła na najbliższym drzewie. Widziałem jej krótkie i szybkie wymachy czułek, chcąc przekazać najbliższym, że właśnie znalazła jedzenie.
Chociaż te bodźce pojawiły się nagle, stopniowo narastały i chociaż nie pierwszy raz zderzałem się w taki sposób z rzeczywistością bestii, pierwszy raz było to tak intensywne. Na języku miałem owocowy zapach jeżyn, w uszach czułem delikatność skrzydeł motyli, a dłonie poznały smak kwaśnej trawy.
Wszystkie zmysły ze sobą współgrały.
I było to bardzo przyjemne uczucie.
- Wrócę – to było jedyne słowo, jakie wypowiedziałem przed nagłym rzuceniem się do biegu. Pędziłem przed siebie, a wszystkie zmysły jakby podwoiły swoje funkcje. Nie wiem kiedy się przemieniłem, ale gdy już dobiegłem do wcześniej wspomnianej rzeczki w odbiciu zobaczyłem ratela. Uszy, kły i oczy bestii spoglądały na mnie, ale nie było w nich nienawiści czy żądzy mordu, jak to było wcześniej. Bestia nie walczyła, ale może był to wynik tego, że sam dałem się porwać swojemu instynktowi. Pozwoliłem by moja druga, a może prawdziwa natura wzięła w górę i mogła po prostu być.
To była euforia. Nie była to radość, bo przetrwałem dzień. Nie była to radość, bo zjadłem dobry obiad. Nie była to radość, bo spotkałem przyjaciela. Było to coś więcej, coś innego, czego nie potrafiłem jeszcze opisać.
- Matko, czym ona mnie faszeruje – zapytałem sam siebie, kiedy siedziałem na drzewie i oglądałem gniazdo jakichś niebieskich ptaków. Chociaż nie powinienem, wiedziałem, że jajka się wkrótce wyklują, a rodzice aktualnie siedzieli na drugim drzewie, uważnie mnie oglądając. Spojrzałem w dół i zdałem sobie sprawę, że byłem całkiem wysoko – na tyle wysoko, że skok na pewno połamałby mi nogi i być może kość ogonową. - Zaprowadziłeś mnie tu, to teraz mnie stąd ściągnij – te słowa znowu skierowałem do samego siebie i chociaż wiedziałem, że bestia nie może mi odpowiedzieć, zirytowany brakiem odzewu, zacząłem powoli schodzić, gałąź po gałązce. W tym czasie wszystkie bodźce słabły, a kiedy moje stopy dotknęły ziemi, czułem się tak, jakby te nowe doświadczenia wyssały ze mnie energię.
Wróciłem do Thylane, zastanawiając się, co tak właściwie się stało. Nie mogąc jednak znaleźć sensowniejszej odpowiedzi, niż te jej tabletki, powróciłem, lekko przyćmiony do miejsca, śmierdzącego starością i śmiercią. Kobiety tam nie było, a najbliższy strażnik powiedział mi, że nie dawno poszła do samochodu. Bojąc się, że dziewczyna odjedzie beze mnie i każe mi wracać taki kawał do miasta piechotą, pobiegłem do auta, nie zauważając, że ponownie przybrałem zwierzęce atrybuty.
Auto stało tam, gdzie je zaparkowałem, a szefowa postanowiła uciąć sobie drzemkę z tyłu samochodu. Była nawet urocza, kiedy spała i nie kłapała jęzorem.