Coral

To, co się wydarzyło, ciężko mi opisać. Stałem w środku jakiejś „czarnej” wichury. Miałem wrażenie, że wiatr wokół mnie szalał, krążył w kółko, ale był cały czarny, jakby to nie był wiatr, tylko mrok. Tak, jakby ktoś odkurzaczem wyssał cienie wielkich obiektów, a następnie wypuścił je obok, a te nie mogąc odnaleźć swoich właścicieli, rozszalały się. Żadnej krzywdy jednak mi nie zrobili, a moje pole widzenia było ograniczone. Nie widziałem nic, chociaż wiedziałem, że naprzeciwko mnie stała szarowłosa. Zacząłem się nawoływać, ale nie miałem żadnego odzewu. W pewnym momencie poczułem jak coś szarpnęło mnie za rękę. Gruba skóra sprawiła, że poczułem to dopiero po chwili, ponieważ mój mózg był zaaferowany cała zaistniałą sytuacją. Nagle wszystko opadło i zobaczyłem jak czarna wichura zniszczyła to, co znalazła na swej drodze. Wyglądało to tak, jakby ktoś tutaj spuścił bombę, której zabójcze promienie osiągały zaledwie kilka metrów. Jednak to nie była bomba, a po środku całego chaosu na ziemi leżała kobieta. Twarz miała skierowaną w przeciwną stronę, dlatego widziałem jej białe jak śnieg włosy i przez moment zastanawiałem się, czy to na pewno było Thylane. Szybko kucnął przy niej i położył jej dłoń na policzku. Była zimna, wręcz lodowata, ale twarz należała do Leniwca. Sprawdziłem puls i ze spokojem stwierdziłem, że żyła. Chwilę nią potrząsnąłem, aby sprawdzić, czy się obudzi, ale ona nie reagowała. Sprawdziłem oddech i kiedy wiedziałem już, że po prostu zemdlała, jeszcze raz rozejrzałem się po całym terenie.
Za nami znajdował się budynek, którego jedna ze ścian oraz dach uległy zniszczeniu. Wszystko, co znajdowało się w jego wnętrzu było rozwalone, połamane i leżało w przypadkowych miejscach. Obok nas stały nieczynne lampy, bo których zostały tylko metalowe paliki w ziemi. Przed nami pamiętam znajdowało się drzewo, ale aktualnie na jego miejscu widniała głęboka dziura. Moja cała złość ustąpiła zmartwieniu i wyrzutom sumienia. Ostatnio kiedy Thylane zemdlała, również na nią krzyczałem. Teraz było podobnie.
- Zabiorę cię do domu – westchnąłem, po czym podłożyłem pod jej kolana i szyję ręce. Podniosłem ją i zdałem sobie sprawę, jaka była lekka. Czy ona na pewno jadła ze mną te obiady, które gotowała?
Zaniosłem ją do auta i położyłem na tylnym siedzeniu. Sam zająłem miejsce kierowcy, ale nic ruszyłem, jeszcze długo siedziałem w milczeniu, słuchając słabego bicia jej serca. Nie miałem bladego pojęcia, co się wydarzyło, ale mogłem się domyślać, że było to powiązanie z jej mocami. W końcu każda z nieludzkich możliwości ciągnęła za sobą pewne skutki, które gnieździły się w naszym ciele już do końca życia. Nie miałem pojęcia przez co musiała przechodzić, nie myślałem nawet, że mogłaby mieć jakieś wewnętrzne problemy, ponieważ byłem skupiony na sobie, a ona zajęła się mną, jakbym był jakimś osieroconym kundlem, znalezionym pod kontenerem na śmieci. 
- Jestem okropny – po tych słowach włączyłem silnik i ruszyłem.
Potrafiłem jeździć, prawo jazdy zdałem jakieś pięć lat temu, ale rok temu oficjalnie mi je zabrali, ponieważ łamałem przepisy; nie z dlatego, że lubiłem, ale twierdziłem, że pięćdziesiąt w terenie zabudowanym to zdecydowana przesada, znak stopu w wielu miejscach powinien zamienić się na ustąp pierwszeństwa, a piesi powinni się rozglądać, nim wejdą na ulicę. Teraz nawet twierdziłem, że policja nie powinna stawać, gdzie im się spodoba, tylko po to, by kontrolować prędkość.
Aktualnie musiałem być ostrożny, aby nie wpaść na żadnego mundurowego, bo oprócz rozmowy na temat zasad drogowych, rozmawialibyśmy o moich zakrwawionych łapach oraz nieprzytomnej Thylane. Po dojechaniu na miejsce zauważyłem, że moje szpony i kły zniknęły. Zabrałem białowłosą do jej lokum i położyłem na łóżku. Nie reagowała, więc zdjąłem jej bluzę i buty, po czym usiadłem przy niej. Dalej wyglądała na spokojną, nic się nie zmieniła. Spokojna i poważna, wiecznie opanowana, trzymająca emocje w ryzach, a jednak tak bardzo delikatna, trzymająca w duszy ogromny ciężar. Spojrzałem na swoją rękę, potrzebowałem kąpieli. 
- Dlaczego ty nie możesz mnie walnąć w ten durny łeb, abym się czasami zamknął – westchnąłem, kładąc na moment swoja głowę na jej brzuchu. Oddychała, powoli i płytko, ale to robiła. Cieszyłem się, że żyła. 
Wziąłem kąpiel. Długo leżałem w wannie, wspominając dzisiejszy dzień. Rano jeszcze rozbawieni, w ciągu dnia wygrani, a pod koniec już pokłóceni i… w pewnym sensie, przegrani. Mieliśmy tego gościa jak na talerzu, wiedzieliśmy gdzie miał się jutro zjawić, o której godzinie, a mimo to nie mogliśmy nic zrobić. Tak bardzo chciałem go dorwać i zabić, mordować i torturować tak długo, aż oczy mu wyjdą z orbit, a serce nie będzie miało sił bić. Chciałem, by cierpiał mocno i długo, by zapłacił za to wszystko. Tak bardzo chciałem… że… miałem ogromne wyrzuty sumienia, że znowu dałem się ponieść emocjom. Mogłem jej odpuścić, zamknąć gębę na kłódkę i milczeć, ale nie potrafiłem. Nie byłem jak ona, nie miałem tyle siły, by trzymać złość w sobie, nawet nie mogłem tego robić. Gdybym wybuchnął jak ona… 
- Sagera – otworzyłem oczy, przypominając sobie o tym rudzielcu, aktualnie opiekującym się dzieckiem. Chwyciłem telefon mokrymi rękami i wybrałem numer do niego. Najpierw przywitał mnie pisk dziewczynki, która bardzo ucieszyła się z mojego telefonu, potem chwile się kłóciła z mężczyzną, że ten zabrał jej „tatusia” spod ucha, a potem musiałem wytłumaczyć mu, że Adi musi jeszcze u niego zostać. Postanowiłem jednak zabrać stamtąd mojego pieska. Najpierw jednak musiałem zająć się swoimi bandażami i nową raną: ponieważ nie potrafiłem założyć nowych, moje rany pozostały odkryte. Zająłem się tylko świeżym draśnięciem na przedramieniu, które wyglądało jak draśnięcie paznokciami. Może to była Thylane? W każdym razie nie wyglądałem już jak zwierzęca mumia: wyglądałem jak człowiek z wieloma ranami, który postanowił sobie doczepić uszy i ogon. 
Po wyjściu z wanny ubrałem się w czyste ciuchy i zajrzałem do Thylane. Spała. Miałem obawy co do zostawienia jej samej, ale w końcu co może jej się wydarzyć? W końcu nie reagowała kompletnie na nic, nawet kiedy wjechałem autem na próg zwalniający o wiele za szybko, aż podrzuciło całym autem, ona leżała. 
Pojechałem do Sagery. Na miejscu zastałem uradowane dziecko, które nie chciało puścić mojej nogi, do momentu, w którym nie zobaczyła mojego ogona i uszu. W dalszym ciągu się ich nie pozbyłem, ale nie to było teraz ważne. 
- Adi, musisz tutaj jeszcze trochę zostać – powiedziałem rudej, na co ona zmarszczyła brwi i przestała trącać mój ogon.
- Chciałam się pobawić z Thylane – lekko się uśmiechnąłem. 
- Ona też by z chęcią się z tobą pobawiła, ale jesteśmy zajęci, a tutaj jesteś o wiele bezpieczniejsza – pomyślałem sobie o moich napadach złości i podziękowałem w duszy mężczyźnie, że ją od nas zabrał. 
- Idź do cioci, dorośli muszą porozmawiać – wtrącił się Sagera, a dziewczynka pokiwała głową, po czym zniknęła w innym pokoju.
- Cioci? 
- Przyzwałem kogoś na pomoc, inaczej oszaleć z nią idzie – uwierzyłem mu, w końcu też przez to przechodziliśmy. 
Wyjaśniłem Sagaerze dwie rzeczy: dzisiejszy dzień i niedyspozycyjność Thylane. Wydawał się niewzruszony, a kiedy skończyłem, odparł, że rzeczywiście mam problem.
- Szpiegiem z tego co usłyszałem martwić się już nie trzeba. Jeśli chodzi o Thylane, przez jakiś czas będzie otumaniona, wypruta z emocji, ale to przejdzie z czasem – wyjaśnił.
- Aha. A czemu tak się stało?
- To była manifestacja jej wewnętrznego konfliktu, który wyraził się w postaci mrocznej magii – zaczął opowiadać, a ja musiałem go dokładnie słuchać, aby to zrozumieć. Okazało się bowiem, że oboje czasami składali tak złożone zdania, że docierały do mnie z lekkim opóźnieniem. - Atak mroku był ostrzeżeniem dla niej samej, jak również dla otaczającego ją świata, że wewnętrzna walka Thylane była na granicy wybuchu. 
- Nie rozumiem, o jakiej walce mówisz? – wtrąciłem się.
- Walka z mrokiem. Atak Thylane był wyrazem głębokich wewnętrznych konfliktów, które w niej drzemały od dłuższego czasu. To była reakcja na narastającą presję, trudności i zdradę, które doświadczała w swoim życiu – słuchając go, czułem się, jakbym czytał książkę. - Jej umiejętności mrocznej magii były efektem dziedziczonej mocy, która miała swoje źródło w historii jej rodziny i ich skomplikowanych relacjach z organizacją przestępczą – mówił, a w tym czasie patrzył się przez okno, jakby coś wspominał. 
- Brzmi skomplikowanie – przyznałem, chociaż w rzeczywistości nie chodziło o historię, ale o to, że nie zauważyłem, aby dziewczyna była pełna presji.
- To jak wybuch emocji, której nie mogła dłużej kontrolować – mówił prościej. - Złość, frustracja, smutek i poczucie bezsilności zaczęły się łączyć, tworząc burzę w jej wnętrzu. To był moment, kiedy cała ta napięta energia i emocje znalazły ujście, zyskując fizyczną postać w postaci potężnej mocy ciemności – dokończył.
- Popaprana sytuacja – przyznałem, czując wdzięczność. Mogłem ją w pewnym sensie teraz zrozumieć. – Dlatego jej włosy zbielały? – rudzielec spojrzał na mnie i pokiwał głową.
Pożegnawszy się z Sagerą, który stwierdził, że weźmie pod opiekę nie tylko małą, ale również całą mafię i sytuację, wyszedłem z jego mieszkania z moją Sabą. Nie sądziłem, że jej widok aż tak mnie ucieszy, ale miałem wrażenie, że zaraz oszaleje ze szczęścia.

Następnego dnia podszedłem do łóżka białowłosej i odkryłem, że się obudziła. Nie była to jednak Lenia, którą znałem. Jej oczy były puste, patrzyły się w sufit i nie reagowały na mnie. Usta się nie poruszały, była blada jak ściana i z białymi włosami wyglądała jak wampir. Kiedy się do niej odezwałem, jej wzrok powoli przesunął się wzdłuż ściany, aż spoczął na mnie. 
- Odebrało ci język? – zero odpowiedzi. Zamiast tego po prostu się odwróciła na bok, plecami w moją stronę. – Ej – zacząłem nią potrząsać. – Zamknęłaś się w sobie? – zero reakcji. Przypomniałem sobie wczorajszą rozmowę z Sagerą i odpuściłem niechętnie. Byłem ciekawy, jak długo to będzie trwało.
Ciężko mi było mieszkać z taką Thylane. Nic nie mówiła, leżała bez ruchu, jakby ją sparaliżowało. Nawet kiedy zrobiłem kolacją, nie raczyła się podnieść, więc siłą ją zaciągnąłem do stołu i chcąc nie chcąc, nakarmiłem z taką myślą, że jej ciało zaraz same siebie strawi. Znowu się rozzłościłem, ale nie było żadnej odpowiedzi na moje wredne komentarze. A tak ładnie się wysilałem! Osobiście uważałem, że postarzała się o jakieś pięćdziesiąt lat: miała białe włosy, pusty wzrok i ktoś musiał ją karmić. Niestety tylko mnie to rozbawiło, a ona po kolacji wróciła do łóżka. Wydawała mi się teraz taka słabiutka. 
Następnego dnia byłem bardzo spokojny, a nawet miły. Dziewczyna wstała z łóżka, wzięła prysznic i nawet spojrzała na telefon, ale jej reakcje się nie zmieniły. Równie dobrze mógłbym mieszkać z jakimś manekinem i mówić do ściany. Moje zwierzę nie zrobiło na niej żadnego wrażenia, chociaż Saba polizała ją po twarzy. Aktualnie ta psinka miała swoje legowisko w kuchni i była mi wiernym towarzyszem, kiedy z Thylane nie było kontaktu. Rozmawiałem z psem i chociaż nie miałem odpowiedzi, jej merdanie ogonem i mądry wzrok był jakąkolwiek reakcja, której potrzebowałem. 
Innego dnia, już trochę podłamany jej obojętnością, jednocześnie ze złości oraz z bezsilności skoczyłem na nią. Wylądowałem na jej ciele, przygniatając do kanapy, na której aktualnie siedziała. Chociaż nie uzyskałem reakcji, jakiej oczekiwałem, dziewczyna pierwszy raz od dłuższego czasu się odezwała, każąc mi spierdalać. To był miód na moje serduszko i niechętnie się z niej ześlizgnąłem. Posłałem jej tylko szczery uśmiech, na który nawet nie spojrzała. Jedyny plus jaki pojawił się w tych ciężkich dniach to to, że moje zwierzęce atrybuty zniknęły i wyglądałem jak normalny człowiek. 
Kolejnego dnia już nic nie próbowałem. Pozwoliłem jej egzystować na swój własny sposób, który w głównej mierze polegał na leżeniu i gapieniu się w sufit. Zaufałem Sagerze, który mówił, że to tylko kwestia czasu. Leniwiec zmieniła ubranie, ugotowała obiad, nawet posprzątała mieszkanie, ale wyglądała jak robot, który ktoś nakręcił. Nawet gdy jej wzrok spotykał się z moim, dalej widziałem te puste spojrzenie. Zacząłem się o nią martwić. A jeśli ten cały mrok całkowicie pozbawił ją emocji i nie będzie już zdatna do normalnego życia? Takie egzystowanie jest gorsze niż śmierć, a nie życzyłem jej czegoś takiego, nawet w najgorszych momentach; nawet, jeśli tego nie było po mnie widać. Czułem, że byłem za nią odpowiedzialny, za jej emocje i problemy i gdybym mógł zabrał bym z niej całe te cierpienie na siebie, ale nie potrafiłem. Kiedy leżała na łóżku, zawsze się zastanawiałem, czy nagle przestanie oddychać i rano znajdę trupa. Chociaż dla niej byłoby w ten sposób prościej, ja czułbym, jakbym stracił już całkowicie wszystko. Tej nocy pozwoliłem Sabie spać ze mną w łóżku. Wspomniałem swojego świętej pamięci kota, który z zazdrości usiadłby mi na twarzy, każąc wąchać swój tyłek. Niekontrolowanie do oczu napłynęły mi łzy. Moje biedne zwierzę spłonęło żywcem.

Rano wyszedłem z psem na spacer, a kiedy wróciłem, w kuchni słyszałem krzątanie. Wiedząc, że to dziewczyna, zasiedziałem się w łazience, dopóki mnie nie zawołała. Słysząc jej głos, zacząłem się zastanawiać, czy mi się nie przesłyszało. Poszedłem do kuchni i zobaczyłem Thylane rozkładającą jedzenie na talerze. Spojrzała na mnie, a w jej oczy…
- Będziesz tak stał, czy coś zjesz? – zapytała spokojnym głosem, dalej pozbawionym tej zaczepności, a jednak to wystarczyło, abym mógł stwierdzić, że moja wredna szefowa wróciła. 
Nic nie odpowiedziałem. Wszedłem w głąb pomieszczenia, a do mojego nosa dotarły cudowne zapachy. Nim jednak zasiadłem do stołu, podszedłem do białowłosej i szturchnąłem ją w bok brzucha. Ta się wygięła lekko i przeklęła. – Widzę, że się rozbestwiłeś w tym czasie – prychnęła, odkładając patelnie na kuchenkę. W tym momencie na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech i kiedy odwróciła się do mnie plecami, skoczyłem na nią. 
- Ja cię zabiję! Jak mogłaś mnie tak nastraszyć! – zacząłem znowu krzyczeć.