Coral
- Zamieniaj, zamieniaj, zamieniaj! – krzyczałem, kiedy uciekałem w kierunku Rose, kryjącej się w cieniu. Raphael trzymał Adi w swoich mocnych objęciach, nie było szansy, aby się z nich wydostała, ale nie było takiej potrzeby. Gdy zacząłem krzyczeć i powtarzać to jedno słowo, dziewczynka zadziałała. Użyła swojej mocy i tak jak dosłownie przed kilkoma sekundami omawialiśmy, zamieniła miejscami siebie ze mną. Adi wpadła w ramiona mrocznej damy, która natychmiast zabrała jej z tego nędznego padołu. Ja zaś pozostałem w trzymaniach wroga, który chcąc wyssać moc córki, odebrał mi moją bestię.
Psychicznie i fizycznie odczuwałem tę czynność. Moje całe ciało płonęło od środka, chociaż na skórze nie pojawiły się żadne oznaki poparzeń. Równie dobrze ktoś mógłby mi zagotować własną krew. Czułem się tak, jakbym popadał w kompletną nicość, jakby smutek i płacz krążyły wokół mojej głowy i odbierały mi jakiekolwiek siły witalne. Adrenalina na szczęście zadziałała swoje, nie słuchając ciała. Kiedy znalazłem się w jego objęciach, a ból przeszył moje ciało na wskroś, mężczyzna z szoku poluzował swój uścisk, dzięki czemu mogłem wyswobodzić ręce i wsadzić mu palce w oczy. Zareagował szybko, ale nie na tyle, abym nie uszkodził mu wzroku. Nie zdążyłem mu wydłubać gałek, ale bardzo mocno musiałem mu uszkodzić wzrok, poprzez wepchanie palców w jego oczodoły. Mężczyzna krzyknął i odrzucił mnie na bok, a ja w locie poczułem, jak moje ciało robi się w pewnym sensie „lżejsze”. Wylądowałem na plecach i pierwszy raz w życiu zabrakło mi od tego tchu w płucach. To było niczym w zwolnionym tempie: gdy mężczyzna odbierał mi moje moce, odczuwałem każdą sekundę jakby była minutą. Przez moment leżałem na ziemi, obserwując zniszczone lampy na suficie. Dziwnie się czułem, tak jakby wszystko to, przez co przeszedłem nie było potrzebne. Jakbym popełnił błąd, depresyjne myśli zakołatały się w mojej głowie, a ból w ciele nie miał teraz najmniejszego znaczenia. W dalszym ciągu odczuwałem gorąc, który chciał wydostać się na zewnątrz, skutkując uczuciem wbijanych igiełek w ciało. Moje kończyny drżały, a serce biło dwa razy wolniej niż zazwyczaj. Od razu zauważyłem, że nie przeszkadzała mi już tak bardzo woń siarki, a dźwięki, jakie do mnie dochodziły, były stłumione. Gdy usłyszałem swoje imię, dochodzące gdzieś z daleka, jakby musiało się przebić przez grubą powłokę, kaszlnąłem, chwyciłem się za bolące płuca, po czym podniosłem się do siadu. Pierwszy raz bolały mnie plecy; bolało mnie całe ciało! Było mi za to bardzo lekko, ale też bardzo smutno. Miałem wrażenie, jakby ciężki pancerz, który nosiłem całe życie zniknął, ale razem z nim zniknęła również moja chęć walki.
W tym czasie Raphael odsunął się do tyłu, trzymając się za skaleczone oczy. Gdy zabrał rękę, miał zamknięte powieki, ale pełno krwi na policzkach. Wtedy do akcji wkroczyły bliźniaki, jednak mężczyzna okrył swoje ciało pancerzem z mroku.
Podniosłem się na chwiejnych nogach i kiedy nasi próbowali się przebić przez tarcze wroga, podszedłem do siedzącej pod ścianą Thylane. Wzrok miałem zamazany, widziałem jakby przez mgłę, ale jej białe włosy wyróżniały się na tle czarnych i szarym odcieni. Widzenie wróciło w momencie, w którym usiadłem obok kobiety. Klapnąłem obok niej, trzymając się ściany, niczym staruszek, który miał chore kolana. Aktualnie w mojej głowie panowała pustka, ale kiedy przypominałem sobie, co się stało, powracały straszne myśli samobójcze.
- Co to było? – zapytała zachrypniętym głosem. Ona również nie miała sił i była obolała.
- Gra na żywioł? – bardziej zapytałem, niż odpowiedziałem. Mój głos był cichszy oraz cieńszy, jakby brakowało we mnie jakiejkolwiek energii do życia.
- Zabije cię! – krzyczał Raphael, który postanowił opuścić tarcze i zaatakować na oślep wszystko, co znajdowało się w jego pobliżu. Razem z jego uderzeniami pomieszczenie się trzęsło, a w nas uderzała silna fala powietrza. Walczył z bliźniakami, chociaż bardziej wyglądał jak szerszeń, który wpadł do pszczelego ula.
Sparaliżowało mnie. Nie mogłem się poruszyć, obserwowałem jego szalone i nieprzemyślane ruchy, chcąc stąd jak najszybciej zniknąć. Thylane coś powiedziała, ale nie usłyszałem. Nie potrafiłem się nawet odezwać, a kiedy naukowiec przystanął i zaryczał niczym dzikie zwierzę, przeszły mnie ciarki. Dopiero wtedy byłem wstanie wykonać jakikolwiek ruch, który ograniczył się do złapania białowłosej za rękę. Nie odrywałem wzroku od tej sceny, w której mężczyzna zaczął dziwnie wymachiwać swoimi kończynami i krzyczeć coś niezrozumiałego. Moja bestia najwidoczniej chciała wyjść.
- Boje się… - wyszeptałem i nie kłamałem. Pierwszy raz w życiu wypowiedziałem te dwa krótkie słowa, wiedząc, że nigdy nie zapomnę tego paraliżującego uczucia, które odbierało mi jakąkolwiek władzę nad ciałem. Miałem ochotę płakać, widząc, jak bliźniacy wykorzystują momentalne oszołomienie mężczyzny i razem go atakują, wywalając w powietrze. W tym czasie na horyzoncie pojawił się Sagera; cały zakrwawiony, ale bardzo wkurzony.
- Boisz się? Prawie wydłubałeś mu oczy.
- Chyba z przyzwyczajenia – powiedziałem głosem w pół płaczącym a w połowie roześmianym. Nie znałem tych emocji i nie potrafiłem nad nimi zapanować. Moje ciało funkcjowało jeszcze gorzej niż wcześniej.
Żadne z nas się nie odzywało, tkwiliśmy tak przy ścianie, wiedząc, że żadne z nas się już do niczego nie przyda. Adi była bezpieczna, więc nie musieliśmy się martwić, że mężczyzna pochłonie jej moc i stanie się silniejszy; aktualnie stał się słabszy. Nie widział i nie panował nad moją bestią, która dała pewną przewagę naszym – a mimo to czułem, że przegramy. Myśli, że wyjdziemy z tego żywo i zwycięsko zniknęły razem z moim ratelem, który najwidoczniej sprowadzał do mojego ciała dużo energii, pewności siebie i życia, po prostu pozwalał mi żyć pełnią życia. Może i był nieokiełznany, często dawał mi się we znaki i był niebezpieczny, ale bez niego byłem nikim. Teraz się bałem, byłem pełny wątpliwości i chciałem się zabić – tak, te myśli wciąż krążyły w mojej głowie. Nie powinienem istnieć, powinienem już dawno zniknąć. Nie jestem potrzebny temu światu, nie jestem potrzebny nikomu, a dzięki zabraniu z mojego ciała bestii mogłem być w końcu prawdziwym sobą (czyli kompletną łamagą).
To było straszne. Wolałem już przypiekanie na ruszcie niż te myśli i brak siły. Potem nigdy nie zapomniałem tego uczucia, tych myśli, mojego całego stanu psychicznego i tego, że bez bestii byłem nikim.
Nagle role się odwróciły. Raphael unosił się w powietrzu i odepchnął ataki bliźniaków, wywalając ich daleko w powietrze przez dziurę w suficie, po za budynek. Ponownie zaczął na ślepo strzelać mrocznymi kolcami, ale na jego drodze stanął Sagera.
- Poślę was wszystkich w diabły! – krzyczał zdenerwowany Raphael. Jego plan się posypał i teraz się wydawał bardziej niebezpieczny.
- Jeśli mam w nie iść, to pójdziesz razem ze mną! – pomimo swojego stanu Sagera wyglądał, jakby jego siły witalne powróciły. Wykorzystując mroczne moce, utworzył „schody” prowadzące do wroga, który unosił się w powietrzu. Raphael ponownie zaczął na oślep strzelać kolcami, więc razem z Thylane schyliliśmy głowy. Bałem się to oglądać, ale jednocześnie czułem, że musze wiedzieć, jak to się skończy. Nie miałem sił by wstać, moje ciało było wiotkie, oddychałem płytko i nie chciałem tutaj być, a jednak obserwowałem to, co zaraz się miało wydarzyć.
Sagera omijaj pociski, jego ruchy były wolniejsze i nie miały w sobie wcześniejszej elegancji, ale wystarczyły, aby w kilka chwil znaleźć się obok Raphaela i złapać go za szyję. Naukowiec krzyknął i uderzył Sagerę, ale ten nie puszczał. Wokół wroga zaczęła się kształtować czarna chmura, która pochłonęła wpierw jego stopy, a potem całe nogi. Mężczyzna krzyknął, kiedy nie mógł się poruszyć, a gdy czarna powłoka dotknęła jego torsu, jego krzyk stał się bardziej bolesny. Wtedy za plecami zastępcy Thylane pojawił się czarny portal, z którego wystrzelił czarny pocisk, trafiając prosto w plecy Sagery.
Thylane mocniej ścisnęła moją dłoń, a ja obserwowałem, jak pomimo zadanego ciosu Sagera nie przestał walczyć. Jego krew ciekła po jego ubraniu i lała się na podłogę, kiedy jego moc okryła całkowicie Raphaela, krzyczącego w niebogłosy. Mój słaby słuch nie pozwalał mi zrozumieć co krzyczał, ale po chwili mężczyzna zamilkł, a Sagera opadł na ziemię. Czarna powłoka przykrywająca ciało Raphaela zniknęła i ukazała szkielet – moc czerwonowłosego zdarła z niego całe ciało.
- Sagera… - usłyszałem zduszony głos kobiety, która widząc leżącego przyjaciela, zebrała w sobie całą energię, jaka w niej pozostała i się podniosła. Był to ruch nagły i szybki. Gdy się zatrzęsła i prawie opadła na podłogę, również wstałem i ją przytrzymałem. To wystarczyło, aby dokuśtykała do leżącego mężczyzny, kiedy ja się zatrzymałem w połowie drogi.
Strach zniknął. Czułem się inaczej. Mroczne samobójcze myśli zniknęły, a została tylko niepewność. Patrzyłem na zakrwawione ciało mężczyzny, chcąc wierzyć, że wyjdzie z tego cało. Pokonał szpiega, zemścił się, nie mógł teraz tak po prostu sobie odejść. Rzuciłem spojrzeniem na szkielet, który zaczął emanować granatowym światłem. Miałem wrażenie, że ciało Raphaela zaraz wróci do życia, kości otulą mięśnie ze skórą, ale nic takiego się nie wydarzyło. Zamiast tego granatowe opary ulatywały w górę i zniknęły, chociaż mogę przysiąść, że jedna granatowa strużka dymu poleciała w moją stronę i zniknęła w piersi.
Dopiero wtedy znalazłem w sobie odwagę by podejść do tej dwójki.