Coral
Te kilka dni były naprawdę spokojne i, na ile mogę użyć tego słowa w naszym towarzystwie, normalne. Mieszkałem o kobiety, ponieważ oprócz tego, że nie miałem dachu nad głową, nie szukałem na razie drugiego lokum, bo w głębi siebie bałem się, co może się wydarzyć. Naszym rywalem był prawdziwy psychopata, a nie chciałem, aby moje drugie zwierzątko bądź przypadkowa osoba spłonęły żywcem. Po za tym całkiem dobrze mi się mieszkało u białowłosej. Kobieta na nowo zajęła się moimi ranami, a raczej zdrowiem i raz na dwa dni wtaczała w moje żyły jakieś płyny. Nie musiała się już męczyć z grubą skórą ratela, przez co każda igiełka sprawiała mi więcej dyskomfortu niż wcześniej. Cóż, mogłem jednak powiedzieć, że byliśmy fair. Ona mnie nękała igłami i lekami, a ja ją zdrowym trybem życia, który z resztą sam prowadziłem. Codzienne poranne rozciąganie było moim „hobby”, w końcu musiałem utrzymać dobrą sylwetkę i kondycję, by móc tańczyć w klubie. Uwielbiałem nabijać się z niej, była taka sztywna i drętwa, a z każdą cięższą pozycją jej kości gruchotały. Pamiętam, jak kiedyś brałem lekcje baletu, a moja gimnastyka nie wystarczyła i gdy trener sam podciągnął mi nogę do góry, aby dotknęła głowy, a druga miała prosto stać na ziemi, poczułem mocne naciągnięcie w udzie. Po tej czynności na chwile się zgiąłem, a kiedy powróciłem do pozostałych ćwiczeń, żałowałem, że tego samego nie zrobił mi z drugą nogą.
Adi czasami porywała telefon Sagery i do nas dzwoniła. Były to krótkie, ale bardzo głośne rozmowy. Raz postanowiliśmy ją odwiedzić, ponieważ ta nie chciała dać za wygraną, Leniwiec musiała się z nią pobawić. Ktoś by powiedział, że dzieci są wspaniałe, że wkładają w nasze życia pełno radości i pozytywnej energii, że każdy z nas powinien mieć takiego bąbla, bo inaczej będziemy umierać samotnie i w smutku. Jednak jeśli miałbym być szczery, uwielbiałem dnie, w którym nie musiałem patrzeć na dziecko. Było głośne i często robiło na przekór, więc bardzo się cieszyłem, kiedy męczyła kobietę, a ja miałem spokój. Mimo wszystko wiedziałem, że gdybym nie czuł się w pewnym stopniu odpowiedzialny za zniknięcie transportu, nie wziął bym jej pod swoje skrzydła. Jedyny plus całej tej niebezpiecznej sytuacji był taki, że zmieniłem organizację i poznałem kogoś, kogo mogłem całe dnie dręczyć.
Pewnego razu zadzwoniła do mnie policja z nowymi informacjami, jednak czy mogła ustalić coś ważniejszego, niż to, co my wiedzieliśmy? Oficjalnie Robert o dziwnym nazwisku popełnił samobójstwo, podkładając bombę w moim mieszkaniu. Ponownie mnie przesłuchiwali, sądząc, że może dowiedzą się, jaki miał powód, aby zabić również mnie, ale nie zamierzałem im tego ułatwiać i sprawa się zakończyła. Dostałem trochę pieniędzy z ubezpieczenia i miałem żyć dalej. Tak, jakby się nic nie wydarzyło.
Niestety prawda była taka, że im dłużej my żyliśmy spokojnie, tym więcej czasu nasz wróg miał na planowanie. Sagera obiecał, że się tym zajmie, ale nawet, jeśli raportował wszystko Thylane, ja nie wiedziałem nic, a ona nie wyglądała, jakby sprawa zmierzała ku końcowi. Gdy raz zapytałem, czy coś działają w tej sprawie, odparła, że wróg zniknął. Zaszył się gdzieś i nie mogą go znaleźć.
- Uderzy z całą mocą – skomentowałem, na co kobieta nie odpowiedziała. Tak szybko jak zaczęliśmy ten temat, tak szybko go zakończyliśmy.
Czas mijał. Moje rany były już tylko strupami, na plecach ostatnie krwiaki traciły barwę i ujednolicały się z opaloną skórą. Moja przemiana w zwierzę wróciła do normy, a na razie nie musiałem z niej korzystać. Thylane również wróciła do zdrowia, jej uparty i kąśliwy charakterek powrócił, tak samo spokój i powaga na twarzy. Niestety spokojna sielanka nie mogła trwać długo, a przerwał ją telefon do kobiety.
W tym czasie bawiłem się z Sabą, przypominałem wszystkie sztuczki i drapałem ją po brzuchu, kiedy Thylane nagle wpadła do pokoju, a w ręku trzymała kurtkę.
- Jedziemy – oznajmiła. – Szybko. Po drodze ci powiem – podniosłem się z ziemi, chwyciłem bluzę i ruszyłem za nią, po drodze nakładając buty. Z rozwiązanymi sznurówkami wsiadłem do auta, a kiedy kobieta kierowała, miałem wrażenie, że jeździ gorzej ode mnie. Ledwo zawiązałem buty.
- Psy cię złapią – skomentowałem. – Co się stało?
- Ktoś zaatakował Sagerę i porwał Adi – słysząc to, na moment nie mogłem w to uwierzyć. Wydawało się to słabym żartem, ale kamienna twarz kobiety dała mi do zrozumienia, że sprawa była bardzo poważna i niebezpieczna. Ktoś zaatakował Sagerę; musiał to być ogromny psychol, jeszcze większy niż sam czerwonowłosy. Porwał Adi; nie musieliśmy się długo namyślać, by wiedzieć, kto za tym stał. Kobieta wytłumaczyła, że wróg zostawił Sagere w domu, a na miejscu pojawiły się już bliźniaki. My pojawiliśmy się tam po kilku kolejnych minutach, podczas których dwa razy przejechała na czerwonym świetle i uderzyła w próg zwalniający z takim impetem, że jestem zdziwiony, że podwozie nam nie uciekło. Kiedy trzymałem się uchwytu nad drzwiami, by utrzymać stabilność, spojrzałem na nią. Już dawno nie widziałem jej takiej złej. Postanowiłem jej już nie denerwować, w końcu była moją szefową, a cała sytuacja zaczynała jej się wymykać spomiędzy palców.
Po dojechaniu na miejsce wkroczyliśmy do prawdziwej willi, która aktualnie była w opłakanym stanie. Wnętrze wyglądało, jakby przedarła się do środka wichura. Meble porozwalane i połamane, leżały w przeróżnych miejscach, szafa na stole, talerze w każdym kącie, noże wbite w ścianę, płyny rozlane, szkła na ziemi. Kiedy Thylane pobiegła do swoich ludzi, ja się rozejrzałem. Zastaliśmy tutaj istny armagedon. Dziecięce zabawki były zniszczone, a z wielu mebli pozostały tylko kawałki drewna i drzazg. W powietrzu unosił się chłód oraz wiele zapachów: pot, rozlana cola, kurz z mebel. Nawet spirytus i denaturat.
Ruszyłem na górę do pozostałych, po drodze znajdując rękaw granatowej bluzki Adi. Podniosłem ją, materiał musiał zostać oderwany od reszty ubrania. Był wilgotny i bardzo mocno zajeżdżał denaturatem. Czy oni bawili się w podpalaczy? Przekroczyłem próg kolejnego pomieszczenia i znalazłem obitego Sagerę siedzącego na krześle, a przy nim Thylane. Bliźniaki stały przy oknach, obserwując otoczenie.
- …dokładnie takie same moce jak ona – usłyszałem urywek zdania. Spojrzał na mnie, a ja zobaczyłem, że miał mocnego sińca na policzku i rozerwane ubrania. Prócz jego wyglądu zewnętrznego, jego skóra raczej nie ucierpiała, nie wyczuwałem w powietrzu zapachu krwi. Wszędzie za to czułem denaturat.
- Jak my ją teraz znajdziemy – przeklęła pod nosem Thylane. Chodziła w kółko i wyglądała, jakby miała zaraz zniszczyć resztki tego budynku.
- Dlaczego cały dom śmierdzi alkoholem? – zapytałem. Sagera ponownie spojrzał na mnie zmęczonym, ale i zdenerwowanym wzrokiem. Zgadywałem, że rzadko kiedy ktoś silniejszy stawał na jego drodze.
- Ten świr stwierdził, że wszystko podpali – wyjaśnił czerwonowłosy. – Ale Adi jakoś powstrzymała ogień. Płomienie zawisnęły w powietrzu – jego wyjaśnienia były nieprawdopodobne, ale znając możliwości tej dziewczynki i wiedząc, że psychol, który jej szukał, miał podobne zdolności, a był starszy i potężniejszy, uwierzyłem mu.
Wyszedłem z tego pomieszczenia, zostawiając ich samych. Zamieniłem się w ratela i wciągnąłem do nosa powietrze. Zapach alkoholu rozciągał się po całym domu, ale zapach denaturatu mocno się odznaczał. Powąchałem materiał bluzki Adi, w którym ciecz zmieszała się z jej potem i nadał charakterystyczną woń. Idealną woń na łowy. Wróciłem do pokoju.
- Mam trop.