Coral

Pozostałem sam na płaskich dachu, obserwując dziurę, w której zniknęła Thylane. W jakiś sposób nie podobało mi się puszczenie jej samej do środka, chociaż nie miałem powodów: nie przez przypadek była szefem bandy. Obmyślając plan nie wyglądała, jakby pierwszy raz to robiła, a jej poważna twarz i stoicka postawa, bez trzęsących się rąk czy niepewnego głosu zdradzała, że kobieta wiedziała, co robiła. Musiałem przestać o niej myśleć i skupić się swoim zadaniu. Rozejrzałem się, teren był czysty. Podszedłem do krawędzi dachu i zeskoczyłem, lądując na czterech kończynach jak kot. Sagera był gdzieś w pobliżu, pamiętałem jego zapach, dlatego ruszyłem w jego kierunku. Poruszałem się bezszelestnie i płynnie, stając tylko raz i ukrywając się za ścianą, kiedy z budynku wyszli strażnicy. Nie wyglądali, jakby szykowali się na zasadzkę, co upełniło mnie w przekonaniu, że to był dobry plan. Mamy duże szanse odbić dziewczynkę i dorwać w łapy tego, który za tym stał; musieliśmy tylko walczyć razem. Skoro nawet Sagera go nie pokonał w pojedynkę, musiał to być bardzo potężny przeciwnik. Do walki z nim przyda się każda para rąk czy łap.
Przeszedłem obok wrogów i schowałem się za drewnianymi skrzyniami, które pachniały naftaliną. Przypominając sobie, że związek chemiczny był wykorzystywany w środkach wybuchowych, zacząłem się zastanawiać, czy mamy do czynienia z psychopatą piromanem. Moje myśli przerwał znikomy ruch za szybą budynku; cień był szybki, więc musiała to być białowłosa. Bez problemu pokonała wentylację i znalazła się w środku. Musiała jeszcze tylko wyłączyć światło i byliśmy na wygranej pozycji. Odwróciłem głowę i zobaczyłem Sagerę; mężczyzna ubrany był w czarny strój, przykrywający jego burze czerwonych włosów. Przez moment chciałem się śmiać, on był rudy, Adi była i jeszcze jedna dziewczyna z bandy, którą widziałem pierwszy raz na oczy, ale miała taką klasę, że nigdy o niej nie zapomnę (chociaż Thylane miała lepsze rysy twarzy). Szybko się jednak uspokoiłem, wiedząc, że to jest najgorszy moment na taki wybuch pozytywnej energii. Dlaczego zazwyczaj w poważnych sytuacjach mój organizm musiał znaleźć sobie powód do śmiechu?
Najpierw zobaczyłem, jak światło gaśnie, a potem usłyszałem ten charakterystyczny dźwięk. To był sygnał dla nas; razem z Sagerą ruszyliśmy do budynku, kiedy zdezorientowanym strażnikom musiało zająć chwilę czasu, aby zrozumieć, że coś się stało. Wysiadły korki? Przeciążenie systemu? W momencie w którym Sagera po cichu załatwił dwójkę strażników przy wyjściu, wiedziałem, że to tylko kwestia kilku sekund. Nie miało to znaczenia, ponieważ już weszliśmy do środka, a ja wysłałem wiadomość przez telefon białowłosej.
Było całkowicie ciemno. Nie miałem pojęcia jak widział czerwonowłosy, ale ja rozróżniałem poszczególne kształty, które były ciemniejsze, niż pozostałe otoczenie, a po zapachu, jaki każdy z nich wydzielał, wiedziałem, że atakuje przeciwnika. Przemieszczaliśmy się szybko i cicho załatwialiśmy każdego z napotkanych. Nie wiedziałem, czy Sagera postanowił ich zabić czy tylko ogłuszyć, ale ja dalej uważałem, że miałem na rękach już zbyt dużo krwi, a strach, że mogłem spotkać tutaj kolejnych ludzi z Ruchu Oporu sprawiły, że nikogo nie zabiłem; zamiast tego ich ogłuszałem, za pomocą uderzeń w splot słoneczny. 
Oczyściliśmy cały korytarz i w momencie, w którym wpadliśmy do mniejszego pomieszczenia, który ewidentnie był stołówką, w budynku zapaliło się zapasowe światło o czerwonej barwie.
- I incognito szlag trafił – stwierdziłem, ruszając w kierunku przeciwników, którzy chwycili swoje bronie i zaczęli atakować. 
Musieliśmy poruszać się szybciej, niż wcześniej. Tym razem nie mieli żadnych utrudnień w walce z nami. Skakałem z jednego przeciwnika na drugiego, powalając tego wcześniejszego. Ludzie zaczęli do nas strzelać, ale moja skóra ratela miała to w czterech literach, tak samo Sagera, który wytworzył sobie tarczę z ciemności. Podskoczyłem do ostatniego chłopaka, ewidentnie ode mnie młodszego, który upuścił broń i podniósł ręce do góry. Przygwoździłem go do metalowej ściany i zawarczałem. Zaczął się trząść. To przykre, że tacy młodzi zaciągają się w takie miejsca; chociaż moje życie było podobne. 
- Szukam takiej małej rudej dziewczynki – powiedziałem spokojnie, nie chowając kłów. Niech ma świadomość, że w każdej chwili mogłem mu odgryźć twarz. 
- Tędy i na lewo – wskazał palcem na drzwi. Puściłem go, ładnie podziękowałem, po czym uderzyłem. Osunął się wzdłuż ściany na ziemię.
- Nie za łagodny jesteś? – usłyszałem pytanie z boku. Wzruszyłem ramionami, po czym spojrzałem w kierunku drzwi, wskazanych przez chłopaka.
- Nie brudzę sobie rąk byle jaką krwią – oznajmiłem. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz. Bliźniaki wkroczyły i znalazły pomieszczenie, w którym przetrzymywano więźniów, a Johnny stał w gotowości po za budynkiem. Schowałem przedmiot i ruszyłem w kierunku drzwi. Korytarz był pusty, a zakręt w lewo nie zakończył naszej misji, ponieważ wkroczyliśmy do pomieszczenia, w których aktualnie urzędowali bliźniaki. Okazało się, że więźniowie byli podwieszani na rękach do sufitu. Teraz nie było żadnych wątpliwości, że walczyliśmy z psycholem, co oznaczało, że jeśli idzie nam tak łatwo, musiał być w tym wszystkim jakiś ukryty haczyk.