Coral

Patrzyłem na kobiecą twarz o białych, zadbanych włosach, przerzuconych na jedną stronę, na ten mały piegowaty nosek i na pomarańczowe, łagodne oczy. Przez pierwsze chwile zawisłem na rurze, obserwując mojego widza, dla którego przygotowałem jeden z moich najlepszych spektakli – informacja o tym, że ktoś „ważny” chciał prywatny występ w moim wykonaniu w tak ekskluzywnym klubie, od razu podsunęła mi myśl, aby nie ograniczać się i dać z siebie wszystko i być może dostać większe wynagrodzenie. Nawet jeśli moje konto bankowe było zasilone w taką ilość pieniędzy, że przy swoim normalnym życiu bez luksusu mógłbym nie pracować przez jakieś trzy lata, siedzenie na tyłku nie było dla mnie, musiałem się ruszać, a nie robiłem niczego tak dobrze, jak to, co kochałem robić, czyli tańczyć. Aktualnie dałem popis wygibasów przed moją starą znajomą. Jej widok wzbudził we mnie wiele uczuć. Na początku zdziwienie – mógłbym sobie rękę uciąć, że będzie to ktoś inny. Potem pojawiła się radość – ogromne szczęście, że znowu mogłem zobaczyć tę wredną pokrakę. Następnie zdezorientowanie – czyli to przed nią tak wymachiwałem swoim ładnym tyłeczkiem? Poczułem wstyd, a wtedy opuściłem się na ziemię. Moje nogi dotknęły podłogi, ale dłoń dalej trzymała metalowy pręt. Wbijałem w nią wzrok. Jej twarz była uśmiechnięta, pełna zaczepności i spokoju, ale po chwili stała się poważna. Zacisnąłem mocniej palce na metalowym drążku, moja mina się skrzywiła, pojawił się na niej niezadowolony grymas. Zobaczyłem w jej oczach niepewność, kiedy oderwałem środkową część pręta i zawarczałem. 
Rzuć w nią. No rzuć!
Wtedy spojrzałem na swój czyn, na przedmiot trzymany w mojej dłoni. Zdawszy sobie sprawę z tego, że nie oczekiwała takiej reakcji, uspokoiłem się. Schowałem zęby, odłożyłem rurę na ziemię i zestresowany się zaśmiałem, chowając ręce do tyłu. Uśmiechnąłem się do niej, w końcu cieszyłem się na jej widok.
- Wybacz. To zaskoczenie – i nagle zacząłem machać ogonkiem, a na jej twarz powrócił uśmiech. Zszedłem z podestu i chwyciłem leżący na ziemi szlafrok, którym się okryłem. Spojrzałem wtedy na nią rozbawionym spojrzeniem, żądając odpowiedzi. Zacząłem machać rękami wokół siebie, aby wskazać całą przestrzeń i dowiedzieć się, dlaczego zdecydowała się rozpocząć nasze spotkanie po tygodniach rozłąki w takim miejscu. Kobieta cicho się zaśmiała.
- To za to, że nie poinformowałeś mnie o swoim przyjeździe – wytłumaczyła, a ja w tym czasie podszedłem do niej i pozwoliłem sobie chwycić jej drinka i go dopić do końca. Wydałem po tym głośne mlaśnięcie i zachwycone westchnienie, by dać jej znak, że spożywała dobrej jakości alkohol i cudowne połączenie kilku smaków.  
- Nic ci nie umknie w tym mieście, prawda? Nawet niespodzianki nie można ci zrobić – pokręciła dumnie głową.
- Moje miasto, więc mamy oczy wszędzie – przyznała.
Oboje się uśmiechaliśmy i w takich okolicznościach nie było żadnego wstydu, wręcz przeciwnie, równie dobrze mogliśmy się spotkać w wesołym miasteczku bądź w barze, a reakcja byłaby taka sama. Nasze mordki same dawały znak o tym, że cieszą się na widok drugiego, a mój ogonek nie chciał przestać machać, co poskutkowało zaczepnymi komentarzami ze strony kobiety. Odsunąłem się jak poparzony, kiedy wyciągnęła rękę, by dotknąć moich uszu.
- W sumie powinienem się spodziewać tego – przyznałem, opierając się na tył jej fotela. – Prywatny taniec z uszami i ogonkiem – westchnąłem, zdając sobie sprawę, jak łatwo mnie podeszła.
- Czyli potrafię jeszcze zaskakiwać? – w odpowiedzi chwyciłem jej głowę i zacząłem czochrać po włosach, aż nie zaczęła krzyczeć. 
- Dobra, bo ochrona zaraz przyjdzie – stwierdziłem śmiejąc się. – Stawiasz mi kolacje! – wykrzyczałem, kiedy w biegu oddalałem się w stronę mojej garderoby.

Ubrany w czarne spodnie i granatową bluzę o rozmiar większą wyszedłem na spotkanie z królową nocy – jak to określenie ją ładnie opisywało. Thylane czekała na mnie nie daleko wyjścia, kryjąc się w cieniu z papierosem w dłoni. Widząc mnie, zgasiło go i znowu się uśmiechnęła. Jej twarz była nieskalana żadna zmarszczką, jakby pomimo swojego wieku trzymała się nastoletniego ciała. 
- Długo się księżniczka przebierała – stwierdziła na przywitanie. Poprawiłem torbę na swoim ramieniu. 
- A ta księżniczka śmierdzi papierosami – wskazałem na nią. Wyszliśmy z klubu, przed którym stało czarne auto. – Chodź na piechotę. Twoje płuca dadzą radę? – zapytałem z chamskim uśmieszkiem. – Czy już nie te lata? – kobieta machnęła dłonią do kierowcy na znak, że nie będzie potrzebny.
- Przyznam, że już nikt nie siedzi mi na głowie i nie każe robić szpagatu – zaśmiałem się, przypominając sobie te wczesne poranki, podczas których Leniwiec usilnie próbowała rozprostować nogi i swoje stare ciało. 
- Powinnaś wynająć sobie jakiegoś trenera.
- Przecież ciebie się nie da zastąpić – przyznała, a ja z grzeczności nie zaprzeczałem. - Działo się coś ciekawego w twym życiu przez ten czas? – wzruszyłem ramionami.
- Czy ja wiem. 

*

Urlop od tych wszystkich mafijnych rzeczy, od niebezpiecznych akcji, ratowania ludzi, narażania życia i myśli, czy dożyjesz następnego dnia był strzał w dziesiątkę. Już dawno tak spokojnie nie spałem. Prawie wróciłem do swojej rutyny; zajmowałem się Sabą, ćwiczyłem taniec i skupiłem się na rozciąganiu ciała, kupiłem nową gitarę i nauczyłem się nowych przebojów, zakupiłem nawet nowe kwiatki, które nie umierały tak szybko jak wcześniej. Stwierdziłem nawet, że rozwinę swoje „pasje” i kupiłem nowe książki. Przez pierwsze kilka dni ich nie ruszałem, ale kiedy brak pracy dał się we znaki ogromną ilością wolnego czasu, zacząłem je wertować, stwierdzając, że są miłą odskocznią od tego życia. Długo nie wytrwałem na kanapie, miesiąc przed nieplanowanym wyjazdem do Ortum postanowiłem wrócić do pracy, ale przez „akcje” jakie odstawiałem w nocnym klubie (nie stawianie się na czas do pracy, wychodzenie wcześniej, czasami w ogóle nie przychodziłem oraz ta mała akcja z dzieckiem) szefowa stwierdziła, że nie ma zamiaru mnie na nowo zatrudniać, ale że ludzie uwielbiali mnie oglądać, a ja chciałem zrobić coś, co uwielbiałem, pozwoliła mi pracować na czarno za połowę stawki. Od razu się zgodziłem. Pewnie sądziła, że znalazła kretyna, ale nie wiedziała, że ten kretyn miał na koncie w banku więcej pieniędzy, niż ona mogła zarobić przez pięć lat. 
Samo życie toczyło się dobrze, było spokojne. Ruch Oporu tylko raz wysłał kogoś, aby ze mną porozmawiał, kiedy doszła do nich informacja o całej sprawie. Prawdopodobnie musieli się skontaktować z Jackals, ale nie wciskałem w to swojego nosa. Stare szefostwo kazało mi przekazać przeprosiny oraz podziękowania i na tym się skończyła moje historia z Ruchem Oporu. Nie pytali o powrót; może mnie nie chcieli? A może znaleźli kogoś lepszego na moje stanowisko? Nie wiedziałem i nie chciałem wiedzieć, bo teraz należałem do innej organizacji, która, chodź bardzo mnie irytowała swoim indywidualnym podejściem do wspólnych spraw, na razie okazała mi więcej zaufania niż ich poprzednicy. 
Niestety wszędzie, gdzie jest dobrze, musi istnieć zła strona.

*

- A jakieś powikłania… po wiesz. Jak ci Raphael zabrał moc – zapytała Thylane, kiedy przemierzaliśmy przez nocne miasto. Pomimo późnej pory ludzie tutaj żyli jak w dzień, a ja zacząłem się zastanawiać, dlaczego nie przyjechałem do Ortum wcześniej. Byłem tu kilka razy, w końcu miasto znane z nocnych klubów i hazardu, aczkolwiek nigdy nie pomyślałem, aby tutaj zostać, może dlatego, że Ruch Oporu częściej mi przyznawał zadania w innych zakątkach Varasel? W każdym razie uwielbiałem obserwować wysokie oświetlone na kolorowo wieżowce, pomniejsze budynki mieszkalne, na których roiło się od ludzi. Słyszałem, że była tutaj również plaża, wiedziałem, że będę musiał ją w końcu odwiedzić i kogoś podtopić. 
- Z tym to trochę gorzej – przyznałem.

*

Gdy miałem w sobie ratela, byłem silny, wręcz niepokonany. Śmiałem się śmierci w oczy, strach pobudzał mnie do działania i zawsze byłem pełen energii by coś zrobić. Gdy moc ta została mi odebrana, byłem niczym nastolatek, bojący się wszystkiego, mający myśli samobójcze i będący praktycznie do niczego. Po odzyskaniu mocy to się zmieniło, ale nie wróciłem do swojego starego ja. Ponure myśli zniknęły, nie chciałem już się powiesić, ani skoczyć z okna, ale strach czasami wracał. 
Przez pierwsze kilka dni nie mogłem się przemienić. Wiedziałem, że bestia jest we mnie, a jednak nie potrafiłem jej przywołać, co stworzyło mały problem, kiedy natknąłem się na złodziei, którzy chcieli mnie okraść. Pierwszy raz od kilku miesięcy użyłem swojego biczu, aby uciec. Zignorowałem swoje problemy, wiedząc, że w końcu same się rozwiążą i w pewnym sensie tak było. Nie miałem już problemu, by się przemieniać, problemem stała się zaś sama przemiana w nieoczekiwanych momentach wysokiego napięcia emocjonalnego. Dopiero wtedy zrozumiałem, że przechodziłem naukę kontrolowania bestii od początku, jakbym wrócił do sierocińca i odkrył tam swoje możliwości. 
Przemiany były nagłe, szybkie i nieoczekiwane. Za każdym razem gdy targały mną silne emocje, moja twarz przybierała zwierzęce rysy, pojawiał się ogon, potem uszy, następnie kły, a ciało pokrywało się futrem. Dwa razy przysporzyło mi to kłopotów, kiedy zdenerwowałem się w sklepie na starą kobieta albo gdy na ulicy czyjś pies chciał mnie ugryźć. Nie powiem, musiałem się przez jakiś czas ukrywać. Zmieniłem miejsce zamieszkania, zabierając ze sobą mojego kundla, który był przyzwyczajony do mojej bestii. Ratel nigdy go nie skrzywdził, był częścią mojego małego stadka. 
Po ponad miesiącu męczarni nauczyłem się przywoływać przemianę na zawołanie, ale dalej nie potrafiłem jej kontrolować, gdy emocje brały górę. Co dziwniejsze, przemiany te stały się w pewien sposób bolesne; odczuwałem ogromny dyskomfort gdy wyrastały mi uszy i ogon, a podczas obrastania futrem miałem uczucie wbijania kilkuset igieł w ciało. Ignorowałem te uczucia, chociaż spowodowały one, że o wiele mniej chętniej się przemieniałem, niż wcześniej.
Zacząłem brać tabletki na uspokojenie i pić litrami parzoną melise, co mi pomogło się nie denerwować. Mogłem utrzymać nerwy w ryzach, nie wybuchałem przy każdej możliwej okazji, chociaż od powrotu mocy stałem się o wiele bardziej drażliwy na otaczający mnie świat. Bodźce stały się bardziej wyraźne, a ludzi nienawidziłem. Z czasem każdą obcą osobę traktowałem jak wroga i nie byłem pewny, czy byłem przewrażliwiony, czy to bestia znowu zaczynała walczyć o to ciało. Bezpieczni byli tylko moi znajomi, ci, których traktowałem jak członków mojego wyimaginowanego stada. Cała reszta… no cóż. Musiałem się pilnować. Głosy w głowie słyszałem coraz częściej i głośniej. Krótko mówiąc – czuje się po części tak, jakbym na nowo poznawał moc.

*

- Trochę straciłem nad tym kontrolę – powiedziałem Thylane. Nikomu nie mówiłem o swoich problemach, ale ona wydawała mi się kimś, komu bym mógł to powiedzieć, a ona w odpowiedzi pomogłaby mi znaleźć rozwiązanie. W końcu nie mogę do końca życia z tym walczyć, prędzej czy później ulegnę i rozszarpię wszystko wokół. – Nie chciałem jechać autem, bo jakoś bardziej nie lubię ludzi. 
- Dlatego tak długo się nie odzywałeś? – zapytała.
- Długo? To raptem dwa miesiące – prychnąłem. – Aż tak się stęskniłaś? – kobieta się ponownie zaśmiała. To zabawne, jak bardzo brakowało mi tego dźwięku.
- Mam dla ciebie kupę roboty – nie byłem pewny, czy mówiła na poważnie, czy żartowała.
- Ja się do papierków nie pcham! – wykrzyczałem głośno, co zwróciło na nas chwilową uwagę grupki znajomych po drugiej stronie ulicy. Pomachałem im ręką, a w odpowiedzi wszystkie osoby mi odmachały. 
- Nie lubisz ludzi? – usłyszałem złośliwy komentarz z jej strony i nie wiedząc co na niego odpowiedzieć, przemilczałem go. Po prostu aktualnie czułem się spokojniejszy i bardziej swobodnie, więc nie chciałem nikogo zabić. 
- A jak ty się trzymasz? Zasypali cię robotą? – zapytałem, kiedy skręciliśmy w inną ulicę. 
- Musiałam parę spraw pozamykać i przejąć robotę Sagery – mówiła spokojnie. – Ten stary psychol zapisał na mnie swoje nieruchomości i klub – na moment mnie zamurowało. 
- Klub nocny? Ale nie ten… - kobieta powoli się uśmiechnęła i pokiwała głową. – No nie, nie gadaj, że teraz pracuje dla ciebie – Thylane ponownie pokiwała głową. Westchnąłem i udałem, że to był cios prosto w serce. – I tak mi mało płacą! – zaśmialiśmy się.
- Mogłeś zostać u siebie, ale wiedziałam, że nie wytrzymasz długo beze mnie – pokręciłem rozbawiony głową, nie chcąc jej przyznać racji. 
- Coś mnie zmotywowało, by tutaj przyjechać.

*

Po dwóch miesiącach ustabilizowałem trochę swoje życie. Panowałem nad złością, pracowałem i opiekowałem się Sabą, która była moim oczkiem w głowie. Pewnego wieczoru coś stukało w moją szybę, dźwięk ten był na tyle głośny i długi, że gdy stał się irytujący, podszedłem do okna. Niczego nie zobaczyłem, ale gdy mój pies zaczął szczekać, otworzyłem je. Wtedy nagle znikąd do pomieszczenia wpadła niebieska koperta. Wylądowała na podłodze, a ja przez moment patrzyłem na nią, zastanawiając się, skąd się wzięła. Za oknem panowała tylko ciemność oświetlona neonami miasta. Zamknąłem okno i podniosłem kopertę, którą pies prawie zdążył obślinić. Wyciągnąłem ze środka biały list, na którym było niewiele słów, nabazgranych dziecięcą rączką.

„Cześć! Ja dziękuje za opiekę, a mama za pomoc. Jak podrosnę, to was odwiedzę, więc pilnujcie się i nie wpadajcie w kłopoty.”

Nie było żadnego podpisu, ale wiedziałem, że był to list od tej małej smarkuli, która zdążyła już z mamą znaleźć bezpieczne miejsce. Do listu było dołączone również zdjęcie: ciało ubrane w białą sukienkę i piękny górski krajobraz. Jak widać mama Adi postarała się zachować wszelkie środki ostrożności, aby nikt nigdy nie odnalazł ani jej, ani jej ukochanej córki: brak adresu, brak imiona oraz brak twarzy na zdjęciu.
Czytając to poczułem, że tęskniłem.

*

Podałem Thylane list, który szybko wyciągnęła swoimi zgrabnymi palcami, przeczytała i się uśmiechnęła.
- A że za często wpadasz w kłopoty, stwierdziłem, że muszę cię pilnować – wyjaśniłem, obserwując miasto i widząc lokal, do którego chciałem zajrzeć. Miałem ogromną ochotę na jakieś mięso!