Coral
Mieliśmy utrudniony dostęp do Thylane i Sagery. Gdy po zakończonej walce z potworami, które można było zabić tylko poprzez wydłubanie im oczu, ruszyliśmy w kierunku – jak nam się wydawało – naszej szefowej i jej zastępcy, goniących psychopatycznego naukowca, natknęliśmy się na przeszkody w postaci rozwalonych ścian. Na początku próbowałem je obchodzić na około, ale po kilku krokach na mojej drodze pojawiały się kolejne gruzy, blokujące przejście. Gdyby nie mroczne moce bliźniaków, nie mam pojęcia kiedy bym do nich dotarł – jeśli by się to w ogóle udało. Nie potrafiłem dokładnie opisać ich mocy. Podczas ich używania powietrze robiło się chłodniejsze, światło traciło swój blask, a oni potrafili z rąk strzelać strzałami wytworzonymi przez ciemność. Mogli kreować z niej, co chcieli i okazywała się równie śmiercionośna, co szabla bądź rewolwer. Aktualnie dowiedziałem się, że mogli również przechodzić przez obiekty, a w tym przypadku, przez ściany. Jeden z nich przybrał „mroczną” formę, cały był pokryty ciemnością, która pozwala mu wnikać w gruzy. Drugi zaś, specjalnie dla mnie, tworzyć czarne „portale” na ścianach, przez które mogłem przechodzić. Dzięki ich umiejętnością pokonaliśmy przeszkody w szybkim tempie, a ja byłem zaskoczony, jak daleko nasi ludzie musieli się oddalić. Miałem wrażenie, że przez dobre kilka minut przechodziłem przez czarne portale. Dziwnie się czułem, wchodziłem w nicość, by znaleźć się w innym miejscu, aby po chwili ponownie w nią wejść i tak w kółko. Niczym w jakiejś szalonej pętli czasu, która manipulowała rzeczywistością i nakazywała mi wykonywać to samo zadanie przez jakiś czas. Gdyby nie to, że w końcu prócz ściany natknęliśmy się na pomieszczenie, oszalałbym.
Nie wiem, czego się spodziewałem, ale na pewno nie tego, co zobaczyłem. Sagera, wokół którego tańczył czarny dym oraz grupa dziwnych stworzeń, przypominając w połowie ludzi a połowie zwierzęta, stali naprzeciwko Raphaelowi i wyglądali, jakby przeszli piekło. Dopiero gdy zaszedłem z boku, aby znaleźć Thylane bądź Adi, a bliźniacy postanowili pomóc szefowi, zauważyłem krew na twarzy i ubraniach Sagery. Jego oczy płonęły dzika wściekłością, ale twarz miał bladą, a jego dłonie drżały. Stworzenia stojące po stronie czerwonowłosego były pozbawione jakichkolwiek reakcji, wszystkie miały kamienne miny, chodź wyglądały podobnie, jak ich przywódca – z tą różnicą, że zamiast czerwieni, byli pokryci czarną mazią. Raphael, wiszący w powietrzu bez skrzydeł miał poranioną twarz i kończyny, jego ubranie było poszarpane a w wielu miejscach widniała krew. Chociaż jego wyglądał był gorszy, niż u Sagery, mężczyzna wyglądał na pełniejszego energii, jakby rany wcale nie zadały mu żadnego bólu, a cała ta walka była dla niego jedynie rozrywką i oderwaniem od codzienności. Musiał znać ich możliwości i musiał bardzo dobrze się na nie przygotować.
W pomieszczeniu rozległo się istne piekło. Ludzko-zwierzęce istoty nacierały bez opamiętanie i bez przerwy na to, co zsyłał im naukowiec, a potrafił tworzyć duże, czarne istoty, nie będące niczym, czym mógłbym określić. Bez ustanku i bez zmęczenia kreował potwory, jakimi ugościł mnie i bliźniaków. Armia Sagery walczyła, jakby była do tego stworzona, jakby całe ich życie było nieustanną walką; cięli o odrywali kończyny, by na koniec wydłubać im oczy (jak widać nie tylko ja wpadłem na ten pomysł) ale armia Raphaela za każdym razem tworzyła się od nowa; na miejsce każdego poległego pojawiała się kolejna bestia, podczas kiedy ich przywódcy toczyli swoją własną walkę; Sagera odpierał ataki wroga, które polegały na wystrzeliwaniu czarnych, podłużnych pocisków, przypominających ogromne sople lodu, pojawiających się w różnych miejscach, w różnej odległości i pozycji z czarnych portali podobnych do tych, przez które przechodziłem kilka chwil temu, by ominąć przeszkodę. Moce obu mężczyzn były podobne i wiedziałem, że któryś w końcu będzie musiał polec; pytanie tylko, czy miał o być wyszkolony w atakach psychopata, posiadający potężne moce, czy może naukowiec psychopata, który doszkolił swoje ciało i wzmocnił się innymi magicznymi umiejętnościami, zabierając je obcym ludziom?
Bliźniaki się podzieliły. Jeden z nich pomagał Sagerze odpierać ataki, dzięki czemu mężczyzna mógł chwile ochłonąć, zebrać energię i ponownie zaatakować wroga, podczas gdy drugi z bliźniaków pomagał jego armii, w wyniku czego bestie szybciej znikały, niż się pojawiały. To musiała być wygrana walka. W całej sali panowało zimno, odór siarki i gęsta, mroczna atmosfera. Nie miałem takich mocy jak oni, dlatego postanowiłem przydać się w inny sposób; szukałem Adi i Thylane.
Najpierw znalazłem starszą kobietę. Na jej widok wstrzymałem powietrze, a moim ciałem szarpnął chłód. Szybko znalazłem się obok białowłosej, siedzącej pod ścianą. Zawołałem ją po imieniu, ale otworzyła oczy dopiero kiedy dotknąłem jej twarzy. Dziewczyna zakaszlała, po czym przetarła twarz brudną dłonią, rozcierając po policzku pył.
- Sagera… - powiedziała ochrypłym głosem.
- Walczy razem z bliźniakami – wyjaśniłem. – Gdzie Adi? – zapytałem. Thylane przez chwilę nie odpowiadała, jakby otumaniona. Wyglądała strasznie, chociaż jej wygląd fizyczny nie uległ wielkiej zmianie; patrzyła na mnie zmęczonymi oczami, które musiały przejść przez ogromny ból. Twarz miała bladą i nie ruszała się; dopiero po chwili zobaczyłem krew na jej szyi, lecącej znad ucha. Musiała mocno w coś uderzyć.
- Sagera… ją miał – powiedziała cicho. W tym momencie tuż nad nami w ścianę coś uderzyło, nie zdążyłem zobaczyć co, ale to nie miało znaczenia, bo tak czy owak przykryłem kobietę swoim ciałem, a gruba skóra na plecach pozwoliła mi przyjąć przedmiot bez obrażeń.
- Chodź – zarzuciłem jej rękę na swój kark, po czym pomogłem jej wstać. Była lekka i na początku ledwo poruszała nogami, ale po chwili zaczęły wracać do niej siły; przynajmniej takie stwarzała wrażenie. Objąłem ją w pasie i chroniłem przez tym, co nadciągało z pola bitwy, a były to różne przedmioty; prócz mebli widziałem szklane pojemniki, a nawet nieduże maszyny, które przypominały te wzięte prosto z sali komputerowej bądź ze szpitala.
Armia Sagery się wykruszyła, pozostała tylko dwójka wojowników, walcząca z jedną bestią. Bliźniaki połączyły siły i teraz oboje odpychali ataki pocisków, podczas kiedy Sagera przez moment leżał na kolanach, by zaraz wstać i ruszyć prosto na Raphaela. Musieliśmy to wygrać, nie było innej możliwości.
Zabrałem białowłosą w kąt najbardziej oddalony od tej masakry, po czym zacząłem szukać Adi. Rozglądałem się, ale niczego nie znalazłem, dlatego opuściłem Thylane i zacząłem poruszać się po pomieszczeniu, starając się unikać wiru walki. Mijały sekundy i minuty, walka trwała niszcząc wszystko, co znajdowało się w jej centrum i wokół. Widziałem jak obie armię umierają i pozostają tylko żywi ludzie: niestety Sagera nie wyglądał najlepiej.
- Gdzie ona jest… - kląłem pod nosem, przeczesując kolejne obszary.
Nagle całym budynkiem wstrząsnęło mocne uderzenie, a fala wypchała moje ciało w bok, w stronę ściany. Okryłem głowę rękami, chroniąc się przed spadającymi kawałkami sufitu. Wtedy moje uszy wyłapały pisk; głośny i długi, który należał tylko do jednego dziecka. Ruszyłem w stronę Asi, widząc, jak z otworu w suficie wyłania się kobieca postać.