Coral
Spojrzałem na jej czerwoną, poharataną od szkła dłoń, próbując zidentyfikować większe kawałki, które łatwiej było usunąć. Korzystałem w tym celu ze swoich pazurów, które o węższej i cieńszej budowie niż same palce, pozwalały mi wyciągać te malutkie kawałeczki, chociaż moje zdolności do leczenia były niczym w porównaniu z profesjonalnością Thylane. Skupiając się na tym, aby żadna część nie wsunęła się głębiej pod skórę, ignorowałem fakt, że czasami za mocno naciskałem na jej dłoń, stwarzając przy tym ból – nie ukrywając, czerpałem z tego w jakimś sensie korzyść. Co jej strzeliło, żeby uderzać ręką w szybę? Nie obchodziło mnie to, cieszyłem się tylko, że dostała za swoje i chociaż rozumiem powagę sytuacji, w jakiej się wtedy znajdowaliśmy, moja duma nie pozwalała mi przyznać jej racji.
- W tym cyrku widzę tylko jedną małpę, którą właśnie iskam – powiedziałem marszcząc brwi, kiedy nie mogłem złapać jednego mniejszego kawałka szkła. – Rany… łatwiej byłoby tą rękę amputować – marudziłem, na co kobieta wypiła łyk alkoholu, odstawiła szklankę na stół z głośnym hukiem, po czym spokojnie zabrała okaleczoną dłoń do siebie.
- Poradzę sobie – wymamrotała, nie patrząc na mnie, tylko na Sabę. Psinka obrzuciła ją przelotnym spojrzeniem i wróciła do gapienia się w ścianę, walcząc z tym, czy zamknąć oczy, pójść spać i mieć nas gdzieś, czy jednak czuwać nad nami i reagować, jeśli skoczymy sobie do gardeł.
- Poradzisz sobie z kolejną butelką – złapałem ją, być może za mocno, za nadgarstek. – Dawaj tą rękę – pociągnąłem do siebie jej kończynę, na nowo łapiąc koncentrację, identyfikując małe szklane gówienka i wracając do przerwanej przez Thylane czynności. Kobieta nie walczyła, oparła tylko głowę o ramię i westchnęła.
- Wchodząc wtedy do gabinetu chyba chciałeś mi coś przekazać – zmieniła temat, a mówiąc to, miała lekko przymrużone oczy. – Miałeś ten swój głupkowaty uśmiech – uśmiechnąłem się lekko.
- Taaa też go uwielbiam – na moment zamilkłem, próbując sobie przypomnieć jaką jej wtedy informacje przynosiłem. Szybko do głowy wróciło wspomnienie podniecającego tańca na rurze i wbijanie pazurów w genitalia ofiary.
- Już pamiętam. Chciałem ci powiedzieć, że wykonałem zadanie. Twój śliczny kuzyn zsikał się w gacie, bo boi się stracić oczy – słysząc co Thylane się lekko uśmiechnęła i cicho zaśmiała. Był to dźwięk, który chodź trochę rozwiał gęstą atmosferę. – Z wyglądu jesteście do siebie podobni – dodałem jeszcze.
- Tak, wszyscy mamy te same wspaniałe geny – nie byłem pewny czy mówiła to sarkastycznie czy nie, ponieważ jej głos zaczął się rozmazywać przez alkohol, który w dalszym ciągu w siebie wlewała. – Nie patrz się tak, proponowałam ci go – miała na myśli dobrej jakości whisky, znajdujące się w jej szkle.
- I podświadomie mi proponując, abym przypadkiem rozerwał twą dłoń. Jeszcze się może przydać – kobieta wzruszyła ramionami. – Myślisz, że sprawa z twoim kuzynem załatwiona?
- A co? Chciałbyś go jeszcze spotkać?
- Pewnie, miał urocze jąderka, które mu trochę zmiażdżyłem – tym razem oboje wybuchliśmy śmiechem, na co Saba podniosła głowę, zainteresowana zmianą naszego nastroju.
- Nie masz wstydu – stwierdziła, a ja jej tylko przytaknąłem, kontynuując swoją czynność.
Kiedy w końcu pozbyłem się z jej ręki wszystkich kawałków szkła (przynajmniej taką miałem nadzieję) i zdezynfekowałem rany, zacząłem nakładać bandaż. Wiązanie go opornie mi szkło, ale prosić o jej pomoc nie zamierzałem, ponieważ zamknęła oczy i zaczynała zasypiać, oparta o dłoń. Szturchnąłem ją, a ona wydała z siebie cichy pomruk, pytając czego chce.
- Masz jutro do pracy? – znowu tylko cichy mruk. – Odpowiedz ustami.
- Tak – wydusiła z lekką złością.
- Wiesz, że będziesz jutro umierać? – odpowiedziała tak samo, na co tylko pokręciłem rozbawiony głową.
Tyle stresu, tyle emocji, tylko problemów i tylko alkoholu. No cóż. Mieliśmy zadatki na jebanych alkoholików!
Kiedy w jakimś stopniu udało mi się zabandażować jej dłoń, próbowałem przez moment obudzić Thylane, ale ona wydawała się być już dwiema trzecimi myślami na tamtym świecie. Podniosłem ją więc do góry i przerzuciłem sobie jej ciało przez ramię, po raz enty zdając sobie sprawę, że jeśli nie będzie normalnie jadła, zostanie anorektyczką. Poczłapałem na schodach na górę, a moja psina ruszyła za mną. Skierowałem się do łazienki, a zwierzę pozostało przy schodach, obserwując tylko jak znikam za otwartymi drzwiami łazienki.
Lekko wybudzona białowłosa była w stanie ustać na swoich nogach, kiedy zacząłem ściągać z jej ubranie.
- Wrzucę cię do wanny z wodą – uświadomiłem ją, kiedy zaczynała coś marudzić. Pokiwała głową i już sama ściągając bieliznę, zarzuciła jedną nogę za wannę. Pomogłem jej z drugą, po czym usiadła na zimnej powierzchni, co sprawiło, że otworzyła oczy i zaczęła marudzić, że najpierw mogłem jej nalać gorącej wody, a potem rozbierać. – Wiem, ale tak jest zabawniej – po tych słowach odkręciłem kran.
Nie mogła mieć jutro kaca, ponieważ w planach miała dużo pracy, a ja jej nie zamierzałem odpuszczać rutynowego rozciągania się oraz ponad to musiała mi wszystko wyjaśnić, o co chodzi z tym Albedo, jeśli miałem jej pomóc. Woda miała sprawić, że jutro obudzi się zdrowa, jakby wcale nic nie piła – cudowny, sprawdzony sposób. Trzeba tylko poleżeć wystarczająco długo.
- Mogę cię zostawić i się nie utopisz? – zapytałem, na co pokiwała głową, chociaż wiedziałem, że w tej kwestii nie mogłem jej ufać. Mimo wszystko często w takich chwilach dobitego człowieka dopada myśl, „a co by było gdybym jednak…”. Przerabiałem to setki razy: osunąć się po krawędzi dachu, wejść pod szybko jadące auto, skoczyć pod koła auta jako ratel, dać się zastrzelić łowczemu, zjeść tabletki nasenne… bo co by było gdybym jednak…
Zakręciłem wodę w kranie i w tym momencie do łazienki weszła Saba, która postanowiła położyć się pod umywalką. Podrapałem ją po głowie, po czym wyszedłem z łazienki, lekko przymykając drzwi. Wróciłem na dół, gdzie posprzątałem miejsce, w którym opatrzyłem jej dłoń.
Minęło pół godziny. Wróciłem do dziewczyny i przez moment zaparło mi dech w piersiach, kiedy okazało się, że postanowiła się położyć; na szczęście jej głowa wystawała ponad wodę, więc tylko spojrzałem na Sabę.
- Pilnuj jej – rozkazałem, chociaż nie byłem pewny, czy pies wyczuje, kiedy ta jędza będzie się topić.
Poszedłem do pokoju z którego zabrałem swoją pidżamę i wróciłem do łazienki.
- Śpi? – sam nie wiem kogo pytałem, psa, ją czy samego siebie, ale spokojny i regularny oddech Thylane uświadomił mnie, że spała, dlatego spokojnie mogłem się rozebrać i wziąć długi prysznic.
Zastanawiałem się, co stanie się w kolejnych dniach. Nastraszyłem jej kuzyna, który z czasem może o tym zapomnieć i wrócić do starego systemu, przez co znowu będę go miał na głowie. Może być, że mężczyzna będzie poszukiwał moich „pleców”, albo przy najbliższej okazji będzie próbował poderżnąć mi gardło, w każdym razie nie ma co o nim zapominać. On się gdzieś tam będzie czaił w ten czy inny sposób.
Był jeszcze ten Albedo, którego widziałem pierwszy raz na oczy, ale jeśli już zabierał syna na takie spotkania, oznaczało to, że musiał być niezłym sukinkotem. Byłem ciekawy, czy ma na uwadze życie swojego syna, czy w końcu użyje go jako swoistej tarczy. W każdym razie, musiałem jutro wypytać Thylane o wszystko; o jej poprzednie zakłamane życie wśród kundli, o fałszywe dokumenty, o brudy. Wszystkie brudy z tej sprawy musiały wyjść na zewnątrz, jeśli miałem jej pomóc: nie dlatego, że jej nie ufam, ale dlatego, że tak bardzo nie spodobał mi się ten facet, że mam ochotę go zniszczyć.
Zniszczyć, zmiażdżyć, spalić, rozszarpać.
Zaczynając wyobrażać sobie, co zrobiłbym z jego marnym ciałem nieświadomie zaczynałem przemieniać się w ratela i kiedy pazury zaczynały mi się wbijać w policzki, usłyszałem szczek Saby. Momentalnie się uspokoiłem, wróciłem do ludzkiej postaci i się odwróciłem. Zaparowana szyba uniemożliwiła mi zobaczenie, na co moja psina szczekała, ale kiedy sobie przypomniałem o Thylane, momentalnie otworzyłem szeroko drzwi wypuszczając ciepłe powietrze na zewnątrz.
Głowa kobiety znajdowała się pod wodą. Jednym susem znalazłem się przy wannie o mało się nie wywracając i złapałem ją za włosy, ciągnąc do góry. Kobieta wciąż śpiąc zakaszlała, a ja poczułem jak kamień spada mi z serca. Gdybym chciał ją utopić, już dawno znalazłbym setkę powodów, by ją związać i wrzucić do kanału.
- Ja pier… -powiedziałem powoli i spojrzałem na stojącego psa, uważnie mnie obserwującego i merdającego ogonem. Westchnąłem, puściłem jej włosy (chodź przez moment myślałem, by je związać, podciągnąć do góry i zawiązać drugi koniec sznurka na czymś sztywnym, by utrzymać jej głowę nad wodą) i upewniłem się, że jej twarz jest powyżej tafli wody. Następnie kucnąłem przy psince i zacząłem ją głaskać. – Jutro w nagrodę zjesz z nami dobre śniadanie – ucałowałem ją w czoło i zdałem sobie sprawę, że sierść przyległa do mojej mokrej skóry.
Podniosłem się i spojrzałem na Thylane. Miała zamknięte oczy i wyglądała, jakby to całe podtopienie zdarzyło się tylko we śnie. Wróciłem pod prysznic, szybko spłukałem sierść i pianę.
Zostawiłem kobietę w wannie jeszcze na dodatkową godzinę, aż woda stała się zimna – podparłem tylko jej brodę, dla pewności, że twarz znowu nie wyląduje pod wodą. Po tym czasie zacząłem ją lekko uderzać w policzek, aż się nie wybudziła.
- Wstawaj, musisz się ogarnąć.