Coral
- Leki – powtórzyłem po niej, ściągając ogromną pajęczynę pokrytą kurzem, która mogłaby wylądować na mojej twarzy, gdybym jej w porę nie zauważył. Rozumiem, że jej rodzina mogła uwielbiać wina i trzymać je w tym ciemnym pomieszczeniu przez kilka lat, ale raz na rok ktoś, czyli Thylane, mogłaby się postarać o porządne czyszczenie tego schowka Davy’ego Jonesa. Nawet ten stary i martwy pirat lepiej dbał o kadłub swojego okrętu, niż ona o tą piwnicę. – Chcesz wiedzieć, czy po nim wymiotuje, czy może urosła mi trzecia ręka? – zapytałem sarkastycznie, nie mając ochoty na uprzejmości. Aktualnie byłem zdenerwowany. Kazała mi znaleźć konkretne wino w piwnicy, ale nic nie wspominała o tym, że miejsce to było odwiedzane… chyba z dziesięć lat temu. Gdy znalazłem drzwi do tego miejsca, równie dobrze mógłbym się przenieść do krainy czarów, ponieważ wejście było stare i wyblakłe i wyglądało bardziej na marny kawałek kłody niż porządny kawał deski. Okazały się jednak solidne, a stare, zardzewiałe zamki potrzebowały mocnego kopniaka, aby odpuścić. Żarówka w piwnicy się spaliła, dlatego polegałem wyłącznie na swoim zwierzęcym wzroku, problem polegał jednak na tym, że poszukiwany rodzaj wina nie był nigdzie na wylocie i pożałowałem, że nie wróciłem do domu, by poszukać latarki.
- Chce wiedzieć wszystko, a w szczególności, jeśli urośnie ci dodatkowa część ciała – mówiła spokojnie, jakby od niechcenia. Miałem wrażenie, jakby robiła coś innego, bardziej atrakcyjniejszego niż nasza rozmowa, ale z drugiej strony mnie słuchała i odpowiadała, więc nie mogłem się do tego przyczepić, chociaż miałem ochotę na kłótnie.
- Na razie nic, żadnych zmian, ani wewnętrznie, ani zewnętrznie. Powiem ci jednak – na moment zamilkłem, kiedy nie zauważyłem jakiegoś kawałka drewna leżącego na ziemi o który uderzyłem małym palcem u stopy. Zacząłem przeklinać i szybko rozmasowałem bolącą część, modląc się, aby to miejsce szybko się zawaliło. Potem się okazało, że ów drewniany przedmiot był zwykłym pieńkiem, który nie mam pojęcia co tu robił. – Powiem ci jednak – kontynuowałem podniesionym tonem głosu. – Że jak wymyślacie jakiegoś cholerstwo, to chociaż dodajcie do tego sok malinowy. Te tabletki zostawiają po sobie ohydny smak – drugie zdanie wypowiedziałem już trochę spokojniej, kiedy kontynuowałem swoje poszukiwania.
- Mówiłam, że będziesz testerem – odparła, jakby trochę rozbawiona moją reakcją. No cóż, najwidoczniej ona się dobrze bawiła, kiedy ja tu spełniałem jej dziecinna prośbę o winko.
- A ty będziesz martwa, jeśli twój kuzyn ma ponad sto kilogramów i poci się jak świnia – przyznałem. Bałem się, że moim następnym klientem będzie ktoś bardzo ohydny i równocześnie bardzo podniecony. Przy takich jegomościach zawsze musze się pilnować, by nie zrobić niczego głupiego.
- Nie martw się, wygląda lepiej niż większość twoich klientów. Tylko niech ci w główce nie zawróci – przyznała z lekkim rozbawieniem, na co zmarszczyłem brwi.
- Sam sobie wybieram z kim sypiam! – krzyknąłem i się rozłączyłem, zdając sobie sprawę, jak bardzo głupia była ta wypowiedź. Schowałem telefon do kieszeni i zacząłem oglądać etykietki, cały czas kląć pod nosem.
Butelkę z jej zamówionym winem znalazłem dobre dwadzieścia minut potem. Wyciągnąłem dwie, na wypadek, gdyby zachciało jej się jeszcze jednej i chciały mnie znowu tu przysłać. Nie boje się takich pomieszczeń, ani dziwny zapach stęchlizny i opuszczonego miejsca, razem ze szmerem szczurów to nie są najprzyjemniejsze bodźce, które chciałbym otrzymywać od świata.
Przed szesnastą zabrałem z wieszaka klucze do auta i ruszyłem po Thylane. Na drodze dzisiaj było bardzo spokojnie, a wiecie jaki jest plus mieszkania na odludziu? To, że można się rozpędzić. Uwielbiałem jeździć szybko, ale też nie chciałem zostać ponownie złapanym, skoro oficjalni prawo jazdy mi odebrano, więc się ograniczałem, a na takich obszarach kto miał mnie powstrzymać? No może tylko zwierzęta, przechodzące przez drodze, ale byłem dobrej myśli, że w ciągu dnia nie przechodzą one tędy, tylko o poranku i o zmierzchu. W mieście jechałem już spokojniej, zastanawiając się, co takiego zrobił kuzyn Thylane, że miałem go „ładnie uprzedzić”, że jest obserwowany. Jaki towar sprzedawał? Gdzie? Dlaczego miałoby to szkodzić kobiecie? Jednak kiedy dojechałem pod jej miejsce aktualne przebywania, zignorowałem te pytania i ich nie zadałem, bo bardziej zainteresował mnie szpital, w którym pracowała. Zaparkowałem pod wejściem, ale jej jeszcze nie było, chociaż było już pięć po szesnastej. Wysiadłem z auta, zamknąłem go i wkroczyłem do lekarskiego świata.
Jak każde takie miejsce pachniało w nim medykamentami, ludźmi i środkami dezynfekującymi. Kobieta za ladą spojrzała na mnie, po czym się łagodnie uśmiechnęła, zapraszając mnie do krótkie rozmowy.
- Dzień dobry, w czym pomóc? – zapytała wysokim, kobiecym głosikiem, a jej blond włosy opadły na jej czoło. Odgarnęła je szybkim ruchem smukłej dłoni, na której zobaczyłem pierścionek zaręczynowy. Taka młoda i już mężatka? Biedna.
- Thylane już skończyła? – zapytałem bez ogródek. Spojrzała na ekran, po czym pokiwała głową.
- Pięć minut temu skończyła zmianę – przytaknąłem, po czym odsunąłem się od blatu i rozejrzałem na miejscu. Przychodnia jak przychodnia, wszystkie te lekarskie miejsca wyglądały podobnie. W końcu z korytarza wyłoniła się białowłosa w ciemnym ubraniu, który ją wyróżniał na tle białych ścian i jasnego ubioru personelu. Kobieta spojrzała na mnie i uniosła pytająco brew do góry.
- Tak bardzo nie mogłeś się doczekać, żeby mnie zobaczyć? – zapytała, a ja ponownie zmarszczyłem czoło. Na starość będę bardzo pomarszczony, ale na szczęście ją dopadnie to szybciej.
- Tak, bo zaparkowałem twoje auto w miejscu, gdzie mogą go odholować – kobieta po tych słowach zerknęła przez szybę na samochód, który stał w tym samym miejscu, w którym go zostawiłem. Przyspieszyła również kroku zatrzymując przy drzwiach, które na jej ruch się odsunęły.
- Tutaj można parkować – stwierdziła, na co ją tylko wyminąłem i posłałem jej nic niewiedzące wzruszenie ramionami. Ta lekko pokręciła głową i wsiadła do auta.
- Dobra, gdzie sobie pani życzy?
- Do klubu. Umówiłam cię już na wizytę z moim kuzynem – przyznała poprawiając się na siedzeniu. Odwróciłem w jej kierunku powoli wzrok, niedowierzając.
- Widzę, że nie lubisz czekać – stwierdziłem niezadowolony, nie zamierzając się jednak kłócić z szefową. W końcu to ona wyznaczała mi zadania i całkiem ładnie za nie płaciła. Tylko czemu nie mogła mnie uprzedzić wcześniej, dla mojej zwykłej świadomości?
- Musze działać szybko, niż zrobi o jeden krok za dużo. W końcu to jakaś rodzina – westchnęła, a ja odpaliłem auto i ruszyłem przed siebie. – To Rhys Vladve – powiedziała nagle. - Prowadzi rodziną korporację i ma największe w niej udziały. Firma jest od dawna przykrywką nie tylko do tych widocznych gołym okiem prac i inwestycji, działając w szemranych interesach. Liczy się rozwój i pieniądze, nic więcej – opowiedziała.
- Masz jakieś konkretne życzenia? Mam być incognito? Czym handluje?
- Narkotyki, leki, środki odrzucające – wymieniła po krótce. - Kieruje się zasadą, że im człowiek mniej wie, tym lepiej śpi. Zdam się na twojego ratelka.
- Cudowna ta twoja rodzinka – przyznałem, zatrzymując się na światłach. – Chyba się cieszę, że żadnej nie mam. Masz jeszcze kogoś? – kobieta wyciągnęła paczkę papierosów i uchyliła okno.
- Jeszcze jednego kuzyna – zapaliła używkę. – Dalej jeździsz bez prawa jazdy? – lekko się uśmiechnąłem, jakby był z tego dumny, po czym skinąłem głową. – W wolnej chwili lepiej je sobie wyrób, bo nie chce mi się potem ciebie wyciągać z aresztu – przewróciłem oczami, ale nic nie odpowiedziałem, bo miała rację. Mogłem jeździć przepisowo, ale wystarczyłaby zwyczajna kontrola, aby mnie umieścić w celi za jazdę bez uprawnień.
Mojego specjalnego klienta miałem umówionego na dwudziestą, dlatego po przywiezieniu Thylane do klubu, ona poszła załatwiać swojego formalne rzeczy, a ja wyszedłem jeszcze na miasto. Obserwowałem tą szarą rzeczywistość, zdając sobie sprawę, jak bardzo podobał mi się dom białowłosej, ze względu na lokalizacje. Ponad to mieszkałem z kimś, kogo szanowałem i nie chciałem zamordować, więc to był kolejny plus. Nie miałem pojęcia, jak mógłbym jej to wszystko wynagrodzić, jej dobroć, pomoc i współpracę. W porównaniu do niej, nie miałem nic do zaoferowania, więc mogłem bawić się w małe rzeczy, na które nikt nie zwraca uwagi: gotować jej obiady, dbać o jej sprawność fizyczną i zdrowie oraz grzecznie i ze skutkiem wypełniać zlecone przez nią zadanka. Poradzę sobie, nikomu nie dam jej skrzywdzić.
Gdy nadeszła wyczekiwana pora, wróciłem do klubu, gdzie dostałem „ładny, króliczy strój”. Thylane wręczyła mi go z powagą, chociaż kiedy się w niego przebrałem, a ona zajrzała do garderoby, powstrzymała się przed wybuchem śmiechu. Miałem długie, białe uszka i krótki, puszysty ogonek oraz gdzieniegdzie futerka.
- Mój kuzyn uwielbia takie rzeczy, więc rozumiesz, siła wyższa – wyjaśniła, a ja jej posłałem krzywy uśmiech.
- Mogło być gorzej, niektórzy sobie życzą takiego ogonka z korkiem analnym, a potem trzeba im tłumaczyć, że ja tylko tańczę i nie sypiam z nimi – powiedziałem nie wiedząc, czy się złościć, czy śmiać.
- Ty tylko tańczysz? – zapytała zdziwiona, a widząc moją rosnącą frustrację wybuchła śmiechem.
- Zobaczysz, ja ciebie będę truł tymi obiadami – wystawiłem jej język, po czym wyprosiłem ją z pomieszczenia. Ruszyłem na polowanie, chociaż to ja wyglądałem jak zwierzyna.
Obserwował mnie. Jego wzrok dokładnie oglądał każdy ruch mojego ciała i gdybym nie robił tego pierwszy raz, rzuciłbym to. Mężczyzna siedział wygodnie w fotelu z rozstawionymi szeroko nogami, trzymając jedną dłoń na drinku, a drugą na udzie. Milczał, a jego spojrzenie mówiło wszystko. Byłem seksownym panem tańczącym na rurze, no jak tu do łóżka nie zaciągnąć? Wystarczy dorzucić trochę zielonych i po sprawie. Gdy występ dobiegał końca, zsunąłem się z rury i ruszyłem do podnieconego mężczyzny, znowu się zastanawiając, jakie szemrane interesy siedziały w tej ślicznej czuprynie. Thylane miała rację, mężczyzna był niczego sobie i w pewnym sensie widziałem podobieństwa w wyglądzie między nimi, różnili się tylko oczami: jego dawały mi wyraźnie do zrozumienia, że pragnęły mojego ciała.
Wyciągnął dłoń i zatrzymał ją na moim udzie. Przeszły mnie delikatnie ciarki, kiedy postanowiłem usiąść na jego biodrach, czując twarde uwypuklenie w jego spodniach. Przysunąłem dłoń do jego policzka, a potem do szyi, z której ściągnąłem krawat. Drugą ręką złapałem obie jego dłonie i pozwoliłem sobie je związać jego częścią ubioru. Mężczyzna nie protestował, zamiast tego czekał cierpliwie na moje kolejne ruchy.
I wtedy chwyciłem go za gardło.
Przemieniłem się w ratela, ukazując mężczyźnie śmiercionośną szczękę wyposażoną w ostre kły, a pazury zacisnęły się na jego grdyce. Drgnął i szarpnął się, ale przytrzymałem jego związane dłonie, a nogami zablokowałem go w siedzeniu. Mocno przycisnąłem biodra do jego krocza, szeroko się uśmiechając.
- Sprawa jest prosta. Powstrzymujesz się od brudnych interesów, a ja ci nie podrzynam gardła – wyjaśniłem szybko, trzymając twarz blisko jego. Zobaczyłem w jego oczach strach, przyrodzenie zmiękło, a on nie odpowiedział nawet ruchem głowy. Zmarszczyłem czoło. – Język przegryzłeś? – zapytałem zirytowany. Mężczyzna w końcu odzyskał świadomość i lekko się uśmiechnął.
- Myślisz, że jakaś męska dziwka może mi dyktować warunki? – zaśmiał się, ale nie poruszył. Był spięty, chociaż nie okazywał już strachu.
- Oczywiście! – powiedziałem entuzjastycznie, wsadzając mu dłoń w spodnie i wbijając jeden pazur w jego jądro. Facet pisnął jak kobieta. – A wiesz dlaczego? – potem mocno i nieprzyjemnie ścisnąłem jego krocze, zgniatając je w zwierzęcej łapie. – Bo jeśli jeszcze raz sprzedasz coś po za swoim terenem działań, to ci wyrwę to krocze i wsadzę do gęby – wykręciłem jego przyrodzenie w dłoniach, na co mężczyzna krzyknął, a z jego oczu popłynęły łzy. Mimo wszystko, penis to najwrażliwsze miejsce nawet największego i najsilniejszego bydlaka, wychodowanego na sterydach i testosteronie.
- Jeśli sprzedałem coś na twoim terenie, to mogę… - zaczął, ale mu przerwałem, łapiąc go za język dłonią, którą przed chwila miałem na jego penisie. Chwyciłem jego obślizgłą część ust pazurami i wbiłem dwa z nich, jeden od góry, drugi od dołu, aby się nie wyrwał.
– A żeby ci się do buzi wszystko zmieściło, wyrwę ci język i zęby – dodałem obserwując jego białe uzębienie. – Widziałeś kiedyś jak dentysta używa obcęgów? – zaśmiałem się. – Czy na moim, czy na czyimś, nie ważne. Po prostu ogranicz ten swój chory popęd do pieniędzy, a dożyjesz ładnej starości. W sumie, to możesz tez ograniczyć popęd na małe dzieci, w innym razie – puściłem jego język i przesunąłem pazury do jego oczu. Odsunął głowę najdalej jak mógł, ale ja i tak przyłożyłem pazur do jego białka, delikatnie je dotykając, dzięki czemu bał się drgnąć, a jego spodnie zrobiły się nagle mokre. Chyba wiedziałem już, czego najbardziej się bał. – sprawdzimy, jak oko się wylewa z oczodołu. Nigdy tego nie widziałem, a ty masz dwa śliczne oczęta – przyznałem, po czym go puściłem i wstałem.
Mężczyzna złapał głęboki wdech i zaczął szybko oddychać, obserwując mnie uważnie. Jedną rękę trzymałem na twarzy, a drugą na mokrym kroczu. Westchnąłem jeszcze.
- Gdybyś nie był takim głupcem, to aż dałbym ci wspaniałą noc, ale tak to możesz się obejść smakiem – moje zwierzęce atrybuty zniknęły.
- Pożałujesz tego… - powiedział cicho pod nosem. Posłałem mu mordercze spojrzenie.
- Nie myślisz. Zastanów się, czy groził bym takiemu facetowi jak ty, gdybym nie miał pleców – nie odpowiedział, patrzył się tylko na mnie, więc jedyne co mi pozostało, to nałożyć szlafrok, po czym opuścić to miejsce. Zza drzwiami wyciągnąłem ręce do góry, poprzechylałem głowy na boki, by trochę rozluźnić barki, po czym żwawym krokiem ruszyłem do garderoby, by móc się przebrać z tego króliczego kostiumu.
Zastałem Thylane przy boku jakiegoś małego dziecka, którego skakało wokół niej i ewidentnie potrzebowało jej uwagi. Gdy kobieta mnie zobaczyła, zignorowała chłopca, który nie uszedł mojej uwadze.
- A to co? Kolejny twój bękart? – zaśmiałem się. – W sumie jak ty nie grzeszy urodą – dodałem jeszcze. Wtedy zza kobiety wysunął się jakiś mężczyzna, który nie był zadowolony z tego, co usłyszał.
- To mój syn – powiedział ostro, a chłopiec spojrzał to na mnie, to na swego ojca. Uśmiechnąłem się krzywo.
- Widać.