Thylane
Thylane wyszła z szarego, przymusowego domu przesłuchań, w którym spędziła wiele godzin, szpiega Rafaela Montague. Przesłuchanie dostarczyło jej ważnych informacji, które mogłyby pomóc w rozwikłaniu niebezpiecznej intrygi. Teraz jednak musiała dać Coralowi szansę na działanie. Wiedziała, że dla niego to osobiście ta sprawa była najtrudniejsza - to on stracił dom, bezpieczeństwo i pewność. Wychodząc na zewnątrz, poczuła ciężar odpowiedzialności na swoich barkach. Wiedziała, że jej ludzie są gotowi na jej decyzje, ale tym razem było inaczej. To była osobista sprawa, która dotknęła nie tylko jej, ale i Corala. Zamknęła drzwi przesłuchania za sobą i westchnęła głęboko, paląc papierosa. Czuła, jak dym wypełnia jej płuca, ale to było jakby krótka ulga od ciężaru, jaki niesie ze sobą.
Spoglądając na zachód słońca, które malowało niebo odcieniami pomarańczy i różu, Thylane zdawała sobie sprawę, że stoi na rozstajach dróg. Jej decyzje wpłyną na przyszłość nie tylko Corala, ale i całej organizacji. Była gotowa na ryzyko, ale zdawała sobie sprawę, że czasem ryzyko może przynieść ból, którego nie można przewidzieć. Rozpłaszczając niedopałek papierosa, Thylane poczuła, jak wiatr rozjaśnia jej myśli. Wiedziała, że teraz musi dać Coralowi przestrzeń. Musi pozwolić mu działać, odzyskać to, co stracił. Odszedłszy od drzwi, poczuła, jak jej kroki zmierzają w kierunku wielkiego kamienia. Była gotowa stawić czoła temu, co przyniesie przyszłość, nawet jeśli było to pełne niepewności i trudnych wyborów. Usiadła na gładkiej i suchej powierzchni ozdobnego niegdyś ogródek głazu, patrząc na zachodzące słońce. Była silna i zdeterminowana, gotowa na to, co nadejdzie. Thylane wiedziała, że teraz musi być oparciem dla Corala, musi być liderką, która poprowadzi ich przez to trudne wyzwanie. Zebrała w sobie resztki sił i wyruszyła w kierunku niepewnej przyszłości, gotowa stawić czoła wszystkiemu, co przyniesie los.
Coral wyszedł na zewnątrz budynku, przemyślenia wciąż towarzyszyły mu w myślach. Jego kroki były ciężkie, a spojrzenie zagubione. Cały był we krwi, ale to nie jego własną, tylko prowodyra utraty jego kolegów z Ruchu Oporu, dla którego zdawał się już nie działać. Wyglądał na znużonego, przewrócił spojrzenie na Thylane, lecz zdawało się, że patrzy przez nią, a nie na nią.
- Nie stawiamy się jutro na miejsce osobiście, prawdopodobnie zrobiłeś mu przysługę, skręcając mu kark osobiście kark - wzruszyła ramionami, przyglądając się sygnetowi na własnej dłoni. - Znając już możliwości faceta, długo by się nad nim pastwił. To typowy psychol, niestety.
- Czyli nadal będziemy siedzieć cicho, hm - odezwał się, nie odrywając wzroku od horyzontu. To była niewątpliwie chwila trudna dla niego. Thylane widziała, jak ten mężczyzna, zazwyczaj silny i pewny siebie, teraz był złamany i zdezorientowany.
- Ależ nie, wydałam odpowiednie już dyspozycje… Nie będziemy jeszcze wytaczać ostatecznych dział przy naszym stanie fizycznym.
Kobieta przyglądała się mu uważnie, zauważając delikatny drżenie jego dłoni. Wiedziała, że to nie tylko efekt emocji, ale również skutki jego mocnego przemiany w ratela. W końcu był już wiele godzin w tej formie, a zmiany były odczuwalne nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz. Również nie była niewzruszona. Całe to wydarzenie wstrząsnęło nią głęboko. Była to zemsta za zdradę, osobista sprawiedliwość, ale teraz widziała, że to sprawiało, że traciła wewnętrzny spokój. Jej zmysły były na skraju przeciążenia, a cień niestabilności czaił się w tle. Miała wrażenie, że kłoda po kłodzie zostaje rzucona pod jej nogi, z każdym kolejnym wyzwaniem stając się coraz mniej pewną siebie. Nie była pewna, co zrobić dalej. Zobaczyła, jak Coral zamyśla się, nie zaczynając tematu jatki krwawej, która była efektem rozwiązania tej osobistej sprawy. Wiedziała, że teraz musi być dla niego wsparciem, pomóc mu przetrwać to, co przeszli razem. Jednak Thylane sama musiała znaleźć w sobie siłę, aby utrzymać równowagę, której tak bardzo potrzebowali teraz oboje. Symptomy, które ukrywała przed wzrokiem mężczyzny, były coraz bardziej uciążliwe. Czuła, jak napięcie w jej ciele wzrasta, a niepokój zaczyna wydostawać się na powierzchnię. Jej ręce lekko drżały, choć starała się je trzymać w ryzach, nie pokazując słabości. Głosy w jej głowie stawały się głośniejsze, nieustannie snując wątpliwości i negatywne myśli. Działające w ukryciu emocje wkrótce zaczęły wypływać na powierzchnię, a jej krok stawał się coraz bardziej niepewny. Próbowała to tłumić, kontrolować, ale czuła, że to jest walka z samą sobą.
Serce biło szybciej, a oddychanie stało się płytsze. Przemoczone dłonie świadczyły o tym, jak bardzo się stresowała, choć próbowała to ukryć. Widziała, że Coral miał własne problemy, a ona nie chciała go dodatkowo obciążać. Jednak im bardziej się starała ukryć swoje symptomy, tym bardziej odczuwała presję. Thylane przekształcała swoje wewnętrzne napięcie w siłę, zachowując pozory normalności. Była wreszcie u boku mężczyzny, którego szczerze kochała, i chciała mu towarzyszyć w jego trudnościach. Ale była to walka wewnętrzna, której nie mogła pozbyć się tak łatwo. W miarę jak minuty mijały, Thylane stawała się coraz bardziej zdezorientowana. Jej myśli krążyły w kółko, a zmysły wydawały się być nadmiernie wyostrzone. To wszystko było niemal niewidoczne dla oka, ale w jej wnętrzu toczyła się bitwa, której nie mogła wygrać tak łatwo. Patrzyła na Corala, starając się utrzymać na twarzy uśmiech, choć wewnątrz czuła się kompletnie rozdarta. Była tu dla niego, wiedziała, że potrzebuje wsparcia. Ale jednocześnie czuła, że jej własna stabilność jest coraz bardziej zagrożona, a to zaczynało się widocznie odbijać na jej postawie. Jej wzrok krążył po otoczeniu, choć nie była w stanie skupić się na niczym konkretnym. Chwilami była nieobecna, zapominając o otaczającym ją świecie. Jej myśli i emocje były rozbite, a ona starała się zapanować nad tym chaosem, co było coraz trudniejsze. Wiedziała, że musi znaleźć sposób, by wrócić do równowagi. Ale na razie musiała stawiać czoła skutkom braku kontroli, ukrywając je przed Coralem, aby nie przytłaczać go swoimi problemami. To była ich wspólna walka, a Thylane była zdeterminowana, by przejść przez nią razem.
- Ej, nienawidzę, jak nie słuchasz swego pana! - poczuła puknięcie dość solidne w czoło, z deka kwasząc się. Czy naprawdę nie mógł raz powstrzymać swojej siły i ją terroryzować?
- Muł komputerowy próbuje odratować zajebane wirusem pliki z laboratorium, musimy się kurować - zacisnęła wargi boleśnie, zeskakując gładko z kamienia. Narzuciła na siebie kaptur, a dłonie dla niepoznaki ukryła w kieszeniach. Cholera, jakże by teraz się jej przydał zastrzyk z narkotykiem
- To wszystko za długo trwa, musimy to zamknąć! Zabić tego człowieka, przez którego cierpią wszyscy dookoła!
- Nie można się spieszyć, Coral… - przystanęła zmęczona, zaglądając przez swoje ramię. - Powolne działanie jest efektywnym, przemyślane zmniejsza straty i pozwala na zwycięstwo nasze. Jacklas, moi ludzie tak działają, dlatego mamy taką renomę.
- Jesteś w błędzie, może czas na zmianę tego głupiego, starego systemu!
- Odpuść! Proszę! - krzyknęła, co mało kiedy miało miejsca w jej życiu. Nie musiała nigdy podnosić głosu, zbytni respekt budziła wśród ludzi, z którymi pracowała, czy opiekowała się jako lekarz w szpitalu. Szanowała też Corala i za każdym razem brała jego zdanie jako sugestie, łącząc ze swoimi poglądami. Nie na darmo wolała go zatrzymać w swoich szeregach, by bardziej nie dostał od życia po twarzy. Jednak nie pomagał fakt, że nie wytrzymywała przez swoje wnętrze. Trochę mniej śmiercionośne od jego, jakie posiadał, za to destrukcyjne w środkach. - Nie możesz czasem odpuścić?
- Nie podnoś głosu! Nienawidzę tego! - cholera, zrobiło się źle. Oboje nie umieli odpuścić, gdy znaleźli godnych siebie rywali, nawzajem. Po tylu latach braku pionka, który by miał taki temperament jak oni. Nie chciała nikogo krzywdzić.
- Odpuść mi choć raz, co?!
- Ktoś musi się zabrać za prawdziwą pracę, do cholery!
Słowa wypowiedziane w gorączce emocji były jak kije do bębenków, rozdzierając ciszę wokół. Thylane, którą dotąd kontrolowała się perfekcyjnie, nagle poczuła, jak bariera w jej umyśle zaczyna pękać. Jej moc, długo tłumiona, wypłynęła na wierzch w sposób destrukcyjny. W otoczeniu zapanowała nagła ciemność, rozbijająca się o drzewa i kamienie. Moc była tak potężna, że korzenie drzew wydawały się uginać pod jej wpływem, a ziemia drżała pod jej stopami. Thylane padała na kolana, chwytając się za bolącą głowę, która była teraz areną walki między jej wewnętrznymi konfliktami.
Mrok otaczał Corala jak czarna mgła, choć nie krzywdził go. Był to mrok, który odzwierciedlał wewnętrzne burze Thylane. Mężczyzna stał w centrum tego chaosu, zdezorientowany i przerażony, ale zarazem zafascynowany potęgą, jaką widział w akcji. Walczyła, próbując kontrolować swoją moc, by nie dopuścić do całkowitego zniszczenia. Była to walka o jej własną duszę, walka z jej wewnętrznymi demonami. Udawało jej się utrzymać mrok na tyle, by otaczał tylko Corala, nie rozprzestrzeniając się dalej.
Ciemność unosiła się wokół Corala, otaczając go jak cień, ale nie raniąc go. To było imponujące i przerażające jednocześnie. Thylane z trudem powstrzymywała destrukcję, choć cierpiała wewnętrznie. Była to walka, którą starała się wygrać dla swojego dobra i dla dobra Corala.
- N-nie… - szepnęła, próbując powstać z miejsca, jednak moc działała niczym najmocniejszy ciężar spadający na jej braki.
- Thylane?! Gdzie jesteś?! - jednak nie mogła tego usłyszeć, skupiała się na jednym, by Coral wyszedł z tego cało.
Walczyła ze swoją wewnętrzną burzą, używając swojej mocy ciemności w sposób, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Mrok otaczał ją jak oszałamiająca eksplozja, wciągając ją w wir chaosu i destrukcji. Jej włosy, które dotąd były jednym z oznaczeń jej tożsamości, szare zaczęły blaknąć, tracąc resztki naturalnego koloru. Każda strzępka ciemności, którą wydobywała z siebie, pochłaniała kolejną cząstkę koloru, a jej włosy stawały się coraz bardziej białe. W miarę jak mrok rozprzestrzeniał się, Thylane zdawała sobie sprawę, że musi utracić resztki koloru z włosów, aby skonsolidować swoją kontrolę nad mocą. To była jedyna droga, by zapewnić stabilność mrokowi, ale także jednocześnie oznaczało to utratę ostatniego elementu, który łączył ją z normalnym światem. W trakcie walki o kontrolę nad swoją mocą, Thylane nieświadomie zdołała drasnąć Corala w rękę, jej ciało reagując na eksplozję energii. Kobieta i mężczyzna byli świadkami całkowitej destrukcji wokół nich, widząc, jak ich siły wewnętrzne sprowadziły chaos na ziemię.
Po burzliwych chwilach destrukcja powoli zaczęła się stabilizować. Ciemność cofała się, pozostawiając wokół zniszczone otoczenie. Thylane upadała na twarz, zupełnie wyczerpana. Jej oddech był nieregularny, a serce biło szybko. Jej włosy były teraz całkowicie białe, odbijając efekt użycia potężnej mocy. Chwilę później Thylane straciła przytomność, opadając na twardą ziemię. Była to kolejna zbita wewnętrzna bitwa, której Thylane musiała stawić czoła. Teraz leżała spokojnie, białe włosy opadające na zniszczoną i mokrą ziemię, symbolizując zarówno jej potęgę, jak i ofiarę.