Thylane
Thylane, choć wydawała się być niemal pozbawiona uczuć, odczuwała ten straszliwy ból, gdy znalazła się obok ciała poległego Sagery. Jego ciało leżało na ziemi, a jej serce pękło na myśl o tym, co właśnie straciła. Był mentorem, przyjacielem i zastępcą jednocześnie, i teraz był tylko martwą obecnością. Jej dłonie drżały, gdy zbliżyła się do niego i ostrożnie pochyliła się nad ciałem. Chciała znaleźć jakiś ślad życia, choćby najmniejszy. Jej palec dotknął jego szyi w poszukiwaniu pulsu, ale znalazła jedynie jeszcze ciepłą, martwą skórę. Poczuła, jak pustka rozciąga się w jej wnętrzu. Zrozumiała, że Sagera już nigdy nie wróci, że jej mentor odszedł, pozostawiając ją samą w tym mrocznym świecie. Chciała płakać, ale jej oczy były suche, jakby brakowało jej łez. Delikatnie ujęła ciało Sagery w ramiona, trzymając je blisko siebie. Chciała, żeby choć na moment poczuł się bezpieczny, jak wtedy, gdy ją chronił. Ale teraz nie mogła go już chronić.
- Ej… Sagera… - szepnęła cichutko, odsuwając z jego twarzy zagubione kosmyki włosów. Zawsze pamiętała, że nienawidził chaosu swojej czerwonej szopy, jak miała zwyczaju to nazywać. - Jesteś jebanym kłamcą, wiesz?
Czekała na jakąkolwiek odpowiedź, to byłoby wybawienie. Chciała oddać swoje bogactwa, umiejętności rodowe, pozycję w ciemnym półświatku, byle usłyszeć jego uszczypliwość względem niej. Thylane oparła delikatnie policzek o głowę Sagery, patrząc na jego martwe oczy. Wspomnienia przyszły do niej jak fale, każde z nich budząc kolejny ból i tęsknotę. Przypomniała sobie pierwsze dni, kiedy to Sagera stał się jej mentorem i przewodnikiem po świecie mroku. Była wtedy jeszcze dzieckiem, a on otworzył przed nią drzwi do nieznanych jej wcześniej mocy. Wspominała ich wspólne treningi, trudne chwile, kiedy to niemal traciła kontrolę nad swoimi mocami, i Sagera zawsze był tam, aby ją wesprzeć. Był jej oparciem w najcięższych chwilach, jej zastępcą i przyjacielem. Teraz wszystko to stało się wspomnieniem, a on leżał martwy przed nią. Thylane poczuła pojedynczą łzę, która spłynęła po jej policzku. Była to jedyna łza, jaką pozwoliła sobie wypłakać. Zasłoniła twarz swoimi białymi włosami, jakby chciała ukryć ten przejaw słabości przed światem.
- Przepraszam, Sagera - szepnęła cicho, choć wiedziała, że nie może już go usłyszeć. - Przepraszam, że nie mogłam cię uratować… - ostatni raz zerknęła w te znane oczy, które już na zawsze miały pozostać bez wyrazu. Znając anatomię ciała i jego funkcjonowanie po śmierci, zamknęła już na zawsze jego oczy. - Jesteś kłamcą… Ty miałeś niegdyś tańczyć na moim grobie i pić wino na płycie, głupku…
Cisza panująca wokół Thylane była tak gęsta, że mogła ją dosłownie odczuwać. Była to chwila zadumy i szacunku wobec osoby, która właśnie straciła swojego przyjaciela i mentora. Wszyscy wiedzieli, jak ważny był Sagera w życiu Thylane, i choć nie byli bezpośrednio zaangażowani w ich relację, towarzyszyli jej w tym trudnym momencie. Nagle Thylane poczuła delikatny ucisk na ramieniu, co skierowało jej uwagę w dół. Widziała Corala, który klęczał za nią. Jego twarz wyrażała smutek i współczucie. Nie musiał mówić słowa, aby wyrazić swoje uczucia. Spojrzała mu głęboko w oczy, a wtedy zrozumiała, że nie jest sama w tej chwili żałoby. Jej ludzie byli z nią, gotowi wesprzeć ją w trudnych chwilach. To poczucie wsparcia i jedności przyniosło jej pewien komfort w tej bolesnej chwili. Mimo że słowa nie były teraz potrzebne, Thylane wiedziała, że mogła polegać na swoim zespołowym. W ciszy tego smutnego momentu znalazła siłę, aby jakoś się pozbierać. Ale w jej wnętrzu narastała determinacja, że przysiągła jego pamięci, że będzie kontynuować walkę i wykorzysta jego nauki, aby stać się jeszcze silniejszą. Sagera był teraz częścią jej historii, jej motywacją do działania. Otrzeźwiła oczy i wstała, gotowa iść dalej, choć jego obecność zawsze pozostanie w jej sercu.
Siedziała tam długo, przytulając ciało Sagera i milcząc. To był czas żałoby, czas, w którym pozwoliła sobie poczuć smutek i stratę. Wiedziała, że musi iść dalej, ale teraz pozwoliła sobie na chwilę słabości. Sagera zasłużył na to, aby zostać wspomnianym i uczczonym. Razem siedzieli tam przez długi czas, nie wymieniając słów, ale dzieląc wspólną żałobę. Coral podtrzymywał Thylane, która wydawała się być teraz bardziej krucha niż kiedykolwiek wcześniej. Strata Sagera była ogromnym ciosem, a jej serce było jak puste miejsce w jej wnętrzu.
Przez beznadziejny stan szefowej, chwilowo szefostwo przejął mistrz broni palnej i jego ludzie, ogarniający wszystko. Bitwa była za nimi, a ciemność, która na chwilę ogarnęła pomieszczenie, ustąpiła światłu. Jednakże cena była wysoka. Społeczność Thylane poniosła straty. Bliźniaki wyciągnęły swe demony w spektakularny sposób, ale ich siły okazały się niewystarczające. Zastrzeliły kilka istot, lecz zapłaciły za to swoim zdrowiem. Inny zespół walczył z bestiami, pomagając w wyzwalaniu tych, które uwięzione były w obrzydliwych stworach, w jakie przekształcono porwanych.
Thylane stała w oddzielonej od reszty grupy, patrząc na tymczasową skrzynię, w której spoczywało ciało Sagery. Był to moment ciszy i smutku, w którym Thylane odczuwała ból straty. Sagera był zawsze u jej boku, wierny towarzysz i wspólnik. Teraz zginął, oddając swe życie w walce. Jej myśli były skupione na wspomnieniach, jakie dzieliła z Sagerą. Razem wspinając się na szczyt mafijnej hierarchii, przeszli wiele prób, a ich więź była niewzruszona. Teraz jednak musiała się pożegnać. Odwróciła się, by nieco odsunąć się od skrzyni, i oparła o ścianę. Z zamkniętymi oczami pozwoliła sobie na chwilę refleksji, na oddanie hołdu temu, który był nieodłączną częścią jej życia. Światła otoczenia tworzyły nieustanny taniec na murach, a atmosfera była nasycona żalem. Thylane zamknęła oczy na moment, oddając cześć swojemu przyjacielowi, a jednocześnie przygotowując się na nową fazę swojego życia, która niewątpliwie czekała ją poza tym miejscem.
- Thylane… - usłyszała doskonale znajomy jej głos, będący w obecnej chwili bardziej cichy, niż kiedykolwiek. Przetarła swoje oczy, unosząc powoli głowę do góry. Zauważyła wyciągniętą w jej stronę rękę. - Waszemu medykowi uda się przywrócić duszę anielicy do ciała… - zaczął zdawać raport, jednak brzmiał jak robot. - Okazało się, że to tylko tymczasowe działanie skradzionej umiejętności, także wszystko wróci do normalności.
- Jakie straty… - skrzywiła się, przypominając sobie, co stało obok niej. Zaraz przywołała się do porządku. - Jak trzyma się nasza rodzina?
- Bliźniaki z deka podupadły na zdrowiu, przez zbytnie nadużycie swoich demonicznych umiejętności. Bliźniak numer dwa stracił trzy palce u dłoni, drugi utracił małżowinę uszną - zaczął wymieniać. - Potrzebują kilku dni i będą mogli wrócić do pracy. Adi jest cała i zdrowa, choć przestraszona i wyczerpana. Dama się nią zajęła…
- A ty jak się czujesz, Coral? - chwyciła go za rękę, próbując wstać do pionu. Potrzebowała większej siły mężczyzny, aby w jakikolwiek sposób się ruszyć. Porażka. Zaczęła obchodzić go z każdej strony, poszukując potencjalnych ran, zadrapań, złamań.
- Diabli złego nie biorą - spróbował zażartować, jednak wzdrygnął się, gdy znienacka pani lekarz uścisnęła jego kręgosłup. Cały, odetchnęła z ulgą. - Auć…
Thylane, wyczerpana emocjonalnie po stracie Sagery, nie mogła dłużej ukrywać swoich uczuć. Delikatnie podeszła do Corala, jakby obawiając się, że te chwile mogą zniknąć w każdej chwili. Zarzucając mu dłonie na biodra, oparła czoło o jego ramię. To były chwile bez słów, ale pełne znaczenia. Thylane potrzebowała wsparcia i bliskości, a w Coralu znalazła osobę, która była gotowa ją wesprzeć. Był tam, bezwarunkowo, gotów służyć jej ramieniem na oparcie. Ich obecność dla siebie nawzajem była jak spokojna przystań po burzy. W ciszy i bezruchu mogli poczuć się naprawdę blisko siebie. To były chwile, które pomagały im zrozumieć, że nawet w obliczu trudności i straty mieli siebie nawzajem.
- P-przepraszam, że zgotowałam ci takie piekło, Coral… - szepnęła, ciesząc się chwilą czyjeś bliskości. Choć znała nienawiść tego osobnika na naruszenie jego przestrzeni osobistej, potrzebowała kogoś. Przez te kilka miesięcy wspólnych działań, kłótni i nawet rękoczynów, przywiązała się do tego skurwysynka z słodkim ogonkiem i uszkami. - Przeze mnie tyle straciłeś, nadszarpnąłeś swoich nerwów… Przynajmniej mogłeś z kimś na poziomie się pokłócić. Zapłacę za wszystko z nawiązką, będziesz zawsze mógł na nas liczyć, jesteś…
- Jestem częścią najbardziej pierdolonej rodzinki, jednak podoba mi to…
- Coral…
- Milcz już - chwycił ją znienacka za tył głowy, aby dać jej swoisty przekaz, że jednak przeżyje ten kontakt z drugą osobą. - Szefowo… Biorę tylko dłuższy urlop od was, a teraz… Płacz, ukaż emocje…
Coral, wiedząc, że Thylane potrzebuje wsparcia, zachowywał się cierpliwie i troskliwie na swój sposób. Jego słowa otuchy były jak balsam na jej duszy. Kiedy Thylane opłakiwała swoją stratę i pozwoliła sobie na płacz, Coral nieznacznie ulokował swoje ręce na jej plecach. Tak, Thylane mogła pozwolić sobie na chwilę słabości. W tych chwilach towarzyszyła jej bliskość Corala, który był tam dla niej w najtrudniejszym momencie. To była niezwykle cenna więź między nimi, która wzmacniała ich obie ducha. Coral trwał przy niej, nie opuszczając jej ani na chwilę, i w duchu dziękował, że może jej pomóc, być jej oparciem i wsparciem w tych trudnych chwilach.
Kilka dni po wygranej bitwie, życie zaczęło wracać do pewnej stabilności. Thylane i Coral przemieszczali się ostrożnie, starając się odzyskać siły po wszystkim, co się wydarzyło. Zamieszkali tymczasowo w mieszkaniu, gdzie próbowali zapomnieć o koszmarach minionych dni. Rankiem pożegnali się z Adi i jej matką. To było poruszające pożegnanie. Adi wydawała się szczęśliwa, że w końcu może żyć w pokoju i spokoju, z dala od niebezpieczeństw, które je otaczały. Thylane i Coral byli wdzięczni, że mogli im pomóc, choć cena była straszliwa. Wiedzieli, że nie mogą zatrzymać Adi i jej matki, nawet jeśli bardzo by chcieli. To była najlepsza decyzja, aby zapewnić im bezpieczeństwo. Teraz pozostawało im zacząć odbudowę i próbować znaleźć sposób na powrót do normalności po tym, co przeszli. Ciało Sagery już dawno zostało przetransportowane bezpiecznie do Dystryktu Górnego, gdzie czekało na oficjalne pożegnanie i pochówek, zgodnie z wolą zmarłego. Wszystko co dobre, kiedyś musiało się skończyć. Szefowa mafii chciała już na zawsze zostawić za sobą to miasto, czekało ją teraz pełno wyzwań, z którymi musiała radzić sobie sama.
- Kurna, przestań marudzić, kobieto… - mruknął kolejny raz tego dnia, gdy kobieta mieliła mu to samo. Ile można się powtarzać na temat urlopu i późniejszej ich współpracy. - Jesteś przewrażliwiona, wypij ziółka!
- Martwię się o ciebie, cholero…
- Mówiłem… Znajdę cię, jak tylko odpocznę od was wszystkich.
- Ranisz moje serce, ratelku - westchnęła, zamykając swoją małą walizkę. Ściągnęła ją z kanapy, przesuwając do samych drzwi wyjściowych. Pozostało załatwić formalności i wrócić do Dinlauo, gdzie musiała załatwić wiele spraw, jakie dotąd prowadził Sagera. - Potrzebuję takiej osoby, jak ty, mówiłam niejednokrotnie. - wyciągnęła w jego stronę teczkę i klucze, jakie znajdowały się na wierzchu. - Mieszkanie opłaciłam na najbliższy rok, kosztami nie musisz się martwić. Pieniądze zasiliły twoje konto, gdybyś czegoś potrzebował, nasze numery i rezydowanie znasz, hm?
- Przerabiałem to, Leniwcu…
- Będziesz tęsknić? - uśmiechnęła się blado, gdy zarzuciła na swoje ramiona cienki płaszcz.
- Rano nie będzie nas budzić trzask starych, drętwych kości - oparł się wygodnie o framugę drzwi, zaś Saba siedząca w samym centrum salonu, zawtórowała mu głośnym wyciem.
- Martwię się po prostu… - nie ukrywała tego, zauważyła pewne zmiany w mężczyźnie, jakie nastały po tym, gdy na nowo odzyskał swoją moc ratela.
- Nie jesteś moją matką, Leniwcu…
- Ale przyjaciółką już tak, hm? - poczochrała jego włosy, nie zamierzała się żegnać. Wiedziała, że Coral dotrzymuje zawsze danego słowa. - Widzimy się niebawem!
- Nie piszcz…
~ * ~
Po powrocie do swojego miasta, Thylane musiała stawić czoła wyzwaniom, które niesie rola szefa. Jednak bez Sagery było to znacznie trudniejsze. Pustka, jaką pozostawił po sobie jej przyjaciel i zastępca, była niemożliwa do zapełnienia. Thylane zrozumiała, że musi radzić sobie sama, i choć była wciąż utalentowaną i potężną osobą, to teraz musiała walczyć z własnymi demonami. Jej postawa stała się bardziej surowa i zdystansowana. Ludzie w jej otoczeniu odczuwali tę chłodność i niepewność wobec jej działań. Thylane stawiała na ostrożność, nie biorąc na siebie więcej, niż mogła udźwignąć. Zaczęła też selektywnie dobierać swoich ludzi, biznesy zawiązywała tylko wtedy, gdy była pewna, że są opłacalne i bezpieczne. Pomimo tego, jej serce nadal tęskniło za czerwonym psychopatą, a każdy dzień przypominał jej o jego braku. Była gotowa na nowe wyzwania, ale teraz musiała iść tą drogą sama.
Często pojawiała się w ostatnich promieniach słońca na cmentarzu, wpatrując się w granitową płytę. Zimną, niezmienną odkąd pamiętała. Spełniła życzenie swojego przyjaciela, chowając go obok jej ojca, a jego poprzedniego szefa. Kto by pomyślał, że taka chodząca menda, mająca wywalone na życie innych, polubiła towarzystwo akurat ich. Za każdym razem, gdy miała rozterki zapalała nad pomnikiem papierosa, dla niego przynosząc jego ukochane kwiaty.
- Pewnie się cieszysz, gdzieś obok, co dupku? - uśmiechała się smutno za każdym razem, gdy dziwnie wiatr uderzał ją, odsłaniając twarz z białych kosmyków włosów. Czuła, że zawsze będzie miała go za swoimi plecami, zawsze te cholerne trzy kroki bezpieczeństwa.
Wieczorem Thylane często wracała do klubu nocnego Sagery, miejscu, które miało dla niej szczególne znaczenie. To było jak święto dla pamięci jej przyjaciela i zastępcy, miejsce, które ożywało w nocy tak samo jak on kiedyś. Klub ten emanował luksusem i ekskluzywnością. Był znany ze swojego wykwintnego wystroju, niezrównanej obsługi i wybitnych artystów na scenie. Thylane zawsze czuła się tu jak w domu, dzięki czemu mogła zrelaksować się w towarzystwie swoich zaufanych ludzi.
Siedząc w eleganckim fotelu przy jednym z prywatnych stolików klubu, Thylane przeglądała raporty biznesowe, rozmawiała z członkami swojego zespołu i załatwiała sprawy mafijne. Klub, tak jak za czasów Sagery, przyciągał ludzi z różnych środowisk, którzy przyszli tu na rozrywkę i interesy. Na scenie pojawiała się utalentowana tancerka, a jej pląsy niesamowicie zagrzewału tłum mężczyzn do zabaw i wydaniu większej ilości pieniędzy. Nadal była zdania, że jej ulubiony skunks lepiej wywijał tyłkiem, niż ktokolwiek. Thylane zamyśliła się na chwilę, jej myśli wracały do czasów, gdy Sagery stał obok niej, a klub tętnił życiem i energią. Mimo smutku, jaki towarzyszył wspomnieniom, Thylane była teraz szefem mafii, a to oznaczało odpowiedzialność za dziedzictwo Sagery i prowadzenie interesów w jego imieniu. Klub nocny pozostawał dla niej miejscem, w którym mogła uczcić jego pamięć i celebrować swoje dziedzictwo w świetle neonów i rytmie muzyki.
- Szefowo… - spojrzała na jednookiego specjalistę od broni, który bawił się kostkami lodu w pustej już szklance. - Kazali przekazać, że udało się zmienić grafik na pani korzyść.
- O proszę… Dało się go przekonać? - zatrzasnęła kolejne umowy, zbyt dużo tego wieczoru dowiedziała się o nieruchomościach, jakie przepisał jej ten czerwony gbur.
- Zażyczył sobie potrójną stawkę, przez dziwne upodobania fundatora.
- Warte to będzie swej ceny - chwyciła szklankę z whiskey, kierując się w stronę pokoju dla vipów. Prywatny taniec wręcz ją zaciekawił, a jeszcze bardziej, widząc minę tego pewnego typa. Musiała mu zagrać na nerwach, nawet jej nie powiadomił, że przyjechał. Też mi coś.
Thylane postanowiła zaskoczyć Corala. To była jej pierwsza wizyta w klubie od jego powrotu, a w duszy drgnęła ekscytacja i radość. Wiedziała, że czasem trzeba zrobić sobie przerwę od surowego świata mafii i pozwolić sobie na chwilę rozrywki. Klub Sagery był dla niej jak drugi dom, a ta noc była wyjątkowa.
Usiadła w ciemnościach prywatnego pokoju dla vipów, w którym odbywały się ekskluzywne pokazy na rurze. Wybór tego miejsca miał być niespodzianką dla Corala. Thylane nie była pewna, czy już wie, mężczyzna od kilku dni pracuje właśnie dla niej. Chciała, żeby ta noc była niezapomniana.
Pokój był osłonięty grubymi, ciemnymi zasłonami, a jedynym źródłem światła była pojedyncza, niewielka lampa stołowa, rozświetlająca lekko pomieszczenie. Thylane czekała z zapartym tchem na chwilę, gdy drzwi do pokoju zostaną otwarte. Gdy nadeszła ta chwila, w pomieszczeniu nagle rozbrzmiała hipnotyzująca muzyka. Kobieta usiadła wygodnie, oczekując z niecierpliwością na pojawienie się Corala. Nie była pewna, jak zareaguje na tę niespodziankę, ale wiedziała, że ten wieczór będzie inny niż wszystkie.
Thylane w milczeniu przyglądała się w osłupieniu temu, co działo się na scenie. Coral był nie tylko utalentowanym tancerzem, ale prawdziwym artystą. Jego ruchy były płynne, pełne ekspresji i emocji. Każdy gest, każdy skok na rurze, każde wygięcie ciała było perfekcyjnie wyreżyserowane, jak fragment choreografii w prestiżowym teatrze. Muzyka w połączeniu z jego tańcem tworzyła niemal hipnotyczny nastrój. Thylane widziała, jak energia między Coralem a publicznością płynęła w obie strony. Była ona zafascynowana tym, jak potrafił kontrolować atmosferę w pokoju, jak potrafił przyciągnąć uwagę każdej osoby obecnej w klubie.
Jego ciało poruszało się z wdziękiem i zmysłowością, ale także z siłą i pewnością siebie. Nie było wątpliwości, że Coral to prawdziwy mistrz w tym, co robił. W jednym momencie mógł być delikatny i subtelnym, a w drugim dziki i pełen pasji. To było coś więcej niż tylko taniec - to był spektakl, który trudno było zapomnieć.
Chociaż była przyzwyczajona do widoku spektakularnych przedstawień w swoim klubie, to to było coś wyjątkowego. Właśnie wtedy przypomniała sobie, jak bardzo podziwała tą konkretną osobę. Zaklaskała głośno, choć wcale nie odłożyła drinka na bok. Upiła łyk, jednak jednocześnie większa ilość podsufitowych świateł rozświetliła pomieszczenie.
- Dasz pomiziać swoje mięciutkie uszka, drapieżny ratelku? - uśmiechnęła się zachęcająco i cwanie, wskazując na czubek jego głowy. Gdyby jego szczęka mogłaby dopaść podłogi, leżał by razem z nią. - Nie najgorzej się ruszasz, podwoję ci wypłatę.