Thylane
Usiadła w swym eleganckim gabinecie, który mieścił się na wyższym piętrze klubu. Odgłosy z poniżej były wyraźnie słyszalne. Muzyka huczała głośno, przeszywając przestrzeń basowymi rytmami, a stłumione rozmowy i śmiechy klientów podkreślały, że klub żył swoim nocnym życiem. Słuchała tego wszystkiego, a jednocześnie skupiła się na swoich myślach. Próbowała zrozumieć przebieg zadania, które zleciła Coralowi. Wiedziała, że ten mężczyzna miał zadanie podjąć negocjacje z pewnym dostawcą, który od pewnego czasu zaczął sprawiać problemy w dostarczaniu towarów dla mafii. Thylane zdawała sobie sprawę doskonale z tego, iż jej kuzyn nie powinien prawić się czarnym rynkiem. Jego zdolności negocjacyjne były niezaprzeczalne, ale obawiała się ryzyka, jakie niesie ze sobą ten rodzaj interesów. Przemyt narkotyków, leków to delikatna sprawa, a wszelkie komplikacje mogły zaszkodzić mafii i jej reputacji. Chciała i wręcz na to naciskała, aby jej swoista rodzina wcale ni ebyła kojarzona z tego typu brudnym interesem. Mieli być swoistym stręczycielem niebezpieczeństwa w swoich miastach, a nie jeszcze więcej roznosić syfu wszędzie.
W miarę jak myśli Thylane krążyły wokół Corala i tego zadania, jej obawy rosły. Słyszała już historie o śmiałych, obrzydliwych podbojach kuzyna, które zdawały się sięgać aż do jej umysłu, a jednocześnie docierały z dołu, skąd dochodziły dźwięki muzyki i życia nocnego. Corala cechowała pewność siebie, ale czasem może zbyt wielka. Jej gabinet był miejscem, w którym podejmowała najważniejsze decyzje i planowała kolejne kroki. Z determinacją przypominała sobie, że teraz to ona jest szefem mafii, a na jej barkach spoczywa odpowiedzialność za utrzymanie ładu i kontroli w tym mrocznym świecie przestępczym. Czuła, jak gorące emocje burzą się w niej, kiedy dawno niewidziany mężczyzna niespodziewanie pojawił się w klubie z synem. To był nieodparty znak, że coś ważnego musiało dziać się w jej życiu mafijnym. Chociaż przeszło wiele lat od czasu, gdy ostatni raz widziała tego człowieka, pamięć o nim była wciąż żywa. Był to człowiek, który kiedyś dość blisko udzielał się w interesy przy jej ojcu, choć wydawał się być zwyczajnym człowiekiem. Jednak z czasem okazał się być cwanym lisem, jakich było pełno dookoła.
Wraz z czasem, gdy jeden z bliźniaków zapowiedział jego wkroczenie na jej bezpieczny rewir, odczuła te cholerne drganie swoich dłoni. Czuła niepokój. Nie wiedziała się, czego może się spodziewać po tylu latach po każdej jednostce. I jaki normalny ojciec zabierał swoje dzieci w takie miejsce?! Z tego co zauważyła na nagraniach, zdawało się to małemu wcale nie przeszkadzać.
Mężczyzna przyszedł, aby załatwiać interesy, co sugerowało, że nie zamierzał tracić czasu. Jednak to, co jeszcze bardziej zszokowało Thylane, to fakt, że przywiódł ze sobą syna. To oznaczało, że nie tylko wrócił do nielegalnych interesów, ale także przekazał je swojemu potomkowi. Thylane zdawała sobie sprawę, że musi zrozumieć, co ten człowiek chce. Czy miał jakieś ukryte intencje wobec niej? Czy przekazywał jej wiadomości od kogoś innego, kto chciał nawiązać kontakt z mafią? Może próbował wywierać presję na nią i Corala, wiedząc, że są teraz szefami? Te burzliwe rozmyślania sprawiły, że Thylane czuła się bardziej napięta niż kiedykolwiek. Wiedziała, że musi zacząć działać, zbadać tę sytuację i odkryć, co stoi za tym nieoczekiwanym powrotem mężczyzny z przeszłością. Jej przyszłość i przyszłość mafii mogły zależeć od jej zdolności rozwiązania tej zagadki. Czuła, jak ręce delikatnie drżą. Sagera nie było obok niej, a ta nieobecność sprawiała, że czuła się wyjątkowo niepewnie. Sagera był zawsze przy jej boku, a jego obecność była dla niej jak tarcza, która ją chroniła. Teraz tego zabezpieczenia brakowało, a tajemniczy przybysz przyniósł ze sobą wiele niewiadomych. Thylane opanowała się z trudem, starając się ukryć swoje drżące dłonie, które teraz zdawały się być jedynym dowodem na jej wewnętrzny niepokój. Czuła, jak w jej gardle pojawia się gula, próbując połknąć wszystkie słowa, które nagle utknęły tam, jakby zgubiły się na drodze z umysłu na język. Chwila niesmaku przebiegła przez jej myśli, kiedy uświadomiła sobie, że wciąż jest jej sytuacja nieco niepewna. Jednak Thylane była przywódczynią, i choć może na chwilę zwątpiła w swoje umiejętności, nie pozwoliła, aby to zewnętrzny obserwator dostrzegł jej słabość. Stała więc, duma i pewność w twarzy, gotowa na konfrontację, choć w głębi duszy czuła, że musi szybko dowiedzieć się, kim jest ten mężczyzna i co do niej przyniósł. Dziecko, które dotąd stało i rozglądało się po kryjomu dookoła, dopiero teraz ukazało swoje miłe, głośne oblicze typowego dzieciaka. Zaczął skakać dookoła Thylane, zadając salwę pytań, jak jakaś broń automatyczna prosto zabrana z frontu.
- Co sprowadza pana po tylu latach, hm? - przerwała nareszcie ciszę, klękając na kolano, aby przywitać się z sympatycznym dzieckiem. Najpewniej wdało się w matkę, gdyż ojciec był za bardzo ponury. - Z niegdyś przejrzanych dokumentów, wnioskuję, że jednak nie mamy żadnych zatargów.
- Hm… - mruknął jedynie, siadając na wygodnym, skórzanym fotelu dla gości, tym samym skrywając się w ciemnościach pomieszczenia. - Wydajesz się czymś zdenerwowana…
- Skądże…
- Ma pani białe włosy! Jakim cudem to możliwe, huh? - chłopiec o mało jej nie przewrócił, gdy zaciekawiony szarpnął za jej długie, zabłąkane pukle.
Drzwi do gabinetu nagle trzasnęły z wielką siłą o ścianę za sobą, a odsłoniły wirujący w kłębach dymu portal. Z tego wiru wyszedł Coral, jego uśmieszek odbijający się echem w pomieszczeniu, wypełniając je niespokojnym napięciem. To wejście nie zapowiadało niczego dobrego, a Thylane instynktownie prostowała się, zachowując choć odrobinę zimną krwią i profesjonalizmu w tej niekomfortowej sytuacji.
Coral stanął w progu, jego oczy zaczęły skanować pokój, jakby szukały czegoś lub kogoś. Przy jego ustach wykwitł złośliwy uśmieszek, który sugerował, że miał w zanadrzu coś, co miałoby zaimponować lub zmartwić Thylane. Te chwile czekały w napięciu, jak dwie drużyny na starcie wyścigu, gotowe do rywalizacji, choć nikt jeszcze nie wiedział, jakie są zasady tego starcia.
Chciała zapaść się pod ziemię, gdy usłyszała tę krótką i dziwną wymianę zdań między swoim gościem a Coralem. Wydawało się, że nic nie jest w stanie zaskoczyć tej kobiety, szefowej mafii, ale ta sytuacja przynosiła jej subtelny wstyd. W głębi duszy nie przewidziała, że ten ekscentryczny człowiek zareaguje w taki sposób na cokolwiek, co wydarzyło się w jej świecie, a już na pewno nie na jego takie przywitanie. To było jak trafienie w czułe miejsce, które nikt wcześniej nie odważył się tknąć, a Coral właśnie to zrobił w sposób, który sprawił, że poczuła się upokorzona. Podeszła do niego nagle, powstrzymując go tym samym przed kolejną kąśliwą uwagą rzucaną do ich gościa. Stanęła przed nim jak gdyby nic, kładąc dłonie na jego bluzie. Udając, że poprawia jego faktycznie z lekka wygniecioną wierzchnią warstwę ubioru, spojrzała na niego wręcz zabójczo.
- Nie bawimy się już w jebany teatrzyk, CORAL… - szepnęła tuż przy jego nosie, aby nikt z gości ich nie usłyszał. - Zachowaj jebaną powagę sytuacji, teraz jesteś wyżej w stopniu hierarchii, niż kiedykolwiek.
- Jakoś zbytnio mnie to nie obchodzi - wzruszył jedynie ramionami, chcąc jakby pozbyć się naruszenia jego przestrzeni osobistej.
- Możesz mi docinać, ale nie… Gdy jestem szefem! - warknęła jak on niejednokrotnie w ich krótkiej, wspólnej historii. Walnęła go nieoczekiwanie w żebra, stawiając ich w lepszym świetle. Nie mogła pozwolić, aby to wtargnięcie, zepsuło to, co budowała w schedzie po ojcu. Już mogła sobie zdać sprawę, że może nie przeżyje do kolejnego dnia. Amen.
- Auć… Tego się nie spodziewałem, tato! - zaklaskał syn, który usiadł na podłokietniku fotela ojca. Mężczyzna obserwował wszystko niemrawo, nie okazując ani jednej zmarszczki.
- Proszę wybaczyć za komplikację, możemy przejść do konkretów państwa przybycia - poprawiła koszulę, zasiadając na swoim standardowym miejscu. Powiodła wzrokiem za Coralem, który dopiero teraz ruszył się podnieść do pionu. Niemo przekazał jej, że zabije ją przy najbliższej możliwości. Rozsiadł się jak niegdyś Sagera do wygodnej kanapie, czekając na rozwój wydarzeń.
Drzwi do gabinetu otworzyły się bezgłośnie, a Thylane mogła poczuć wibracje wywołane głośnym hałasem z dołu klubu. Weszła Rosa, zaufana szefowa kelnerek, niosąc na tacy szklanki ze świeżym lodem i alkoholem. Jej wyraz twarzy był bezdźwięczny, a po wyrazie ciała można było poznać, że nie lubiła przerywać ważnych spotkań, ale wiedziała, że Thylane może tego teraz potrzebować. Ale to, co stało na tacy dla jej gościa, wprawiło Thylane w pewne zakłopotanie. Obok szklanek dla dorosłych, na malowniczej misce z białego porcelany, stał ogromny pucharek pełen kolorowych lodów, z kolorowymi posypkami i bitą śmietaną. Nim ktokolwiek się odezwał, pucharek i dwie łyżki zostały pochwycone przez dzieciaka. Ten w najlepsze rozsiadł się na kanapie obok wściekłego drapieżnika, przed którym stanął jego ulubiony, dość smakowity drink. Chyba wszyscy zbyt bardzo pojęli, że ten ratel mógł już zastępować swoiście Sagerę.
- Co pana tutaj sprowadza?
- Konto mamy czyste, jednak… Potrzebuje drobnej przysługi, co może przynieść wiele wam korzyści - oho, już zrozumiała, jaką kategorię tej sprawy może przypisać. Usłyszała też prychnięcie Corala, kurna.
- Nie zajmuje się osobiście takimi sprawami, mówię otwarcie na wstępie.
- Moje szczere kondolencję, widziałem nagrobek obok twojego ojca…
- Takie było jego ostatnie życzenie, spełniamy każde prośby swoich ludzi.
- Szlachta od zawsze była taka chwalebna w czynach, hm? - jego ton głosu się zmienił, ociekając swoistym jadem. Rozsiadł się wygodnie, ówcześnie odsuwając od siebie szklankę z lodem. - Nie przyszłem tutaj rozmawiać o głupotach, tylko biznesie.
- Właśnie tego próbuje się dowiedzieć… - zmrużyła oczy, nie okazując żadnych emocji. Zdenerwował ją aż nadto, uczucie chłodu zwiększyło swoją odczuwalność. - Mów konkrety, albo zniknij z mojego przybytku, Albedo.
- Potrzebuje zdobyć pewne dokumenty z przybytku policji, Thylane - uśmiechnął się, unosząc brew. - Kiedyś byłaś dobra w obrabianiu policyjnego archiwum, hm?
- Mówiłam, to był jednorazowy występek… Nie mam już nawet możliwości zmiany wyglądu, odkąd mój zastępca zginął.
- Najpewniej sobie poradzisz doskonale - rzucił plik zgiętych kartek na blat. - Teczki na kilka osób i akta jednej sprawy. Bądź grzeczna Thylane, bo jak każdy rozsądny… Mam na ciebie trochę brudów.
- Nic mi nie udowodnisz, gnoju! - trzasnęła nieoczekiwanie w stół, przesuwając się na krawędź mebla, na którym siedziała. Musiała pokazać psychologicznie, kto tak naprawde rządzi tutaj. Bo niedługo każdy wejdzie jej na łeb.
- Nie potrafisz utrzymać emocji, gdy miałaś dotąd swojego negocjatora - zakpił, spoglądając na swojego syna, pałaszującego lody. - Nie chcesz więcej mieć wrogów, hm?
- Coral
- Czego? - mruknął, ściągając wzrok znad ekranu telefonu.
- Pokaż naszemu gościowi, gdzie są drzwi - mruknęła, podchodząc do okna, skąd rozpościerał się widok na okoliczne budynki.
- Ehe…
- Skontaktuj się z jednym naszym łącznikiem… - została zażegnana suchym “ do zobaczenia” i śmiechem małego matołka. Nim drzwi się za nimi zamknęły, Thylane z impetem uderzyła dłonią w ścianę. Przynajmniej tak chciała, jednak ręką zboczyła z toru uderzając i roztrzaskując szybę. - Kurwa mać!
~ * ~
Siedzieli w swoim ekskluzywnym apartamencie, choć kobieta w ogóle nie mogła docenić jego luksusu w tym określonym momencie. Jej głowa była wciąż w zamęcie po burzliwym spotkaniu z niespotykanym facetem, a co gorsza, jej dłoń zaczęła pulsować bólem. Coral siedział naprzeciwko niej, z koncentracją opatrując jej dłoń. Skorzystał z pierwszej pomocy znając życie, które często może być nieprzewidywalne w ich biznesie. Był to jego sposób na wyrażenie złości bez używania słów. Thylane zacisnęła zęby, próbując nie skupiać się na bólu. Wzięła do ręki szklankę ze swoim ulubionym trunkiem, który teraz był jednocześnie lekarstwem na jej zdenerwowanie. Jej dłoń trzęsła się nieznacznie, kiedy podniosła kieliszek do ust.
Alkohol przepalił się w jej gardle, pozostawiając gorycz w ustach. Jej wzrok skupił się na pełnej szybie, w której odbijał się mroczny widok jej posiadłości. Próbowała ocenić sytuację i zrozumieć, co przyniesie przyszłość. Pisnęła znienacka, gdy ratelek zbyt mocno nacisnął zranione miejsca przez szkło. Nie należał do profesjonalistów pierwszej pomocy i jej udzielania. To mogło być przerywnikiem w ich burzliwych relacjach. Ale obiecała sobie, że nie pozwoli, aby jakakolwiek słabość jej zdefiniowała.
Spojrzała na Corala, jego twarz była nadal wyrazem frustracji. Jednak w jej oczach widział też coś innego - zrozumienie i pewien rodzaj współczucia. Thylane znała go na tyle, aby wiedzieć, że nie wszystko, co mówił i robił, odzwierciedla jego prawdziwe uczucia. Zamiast kontynuować rozmowę, wzięła kolejny łyk alkoholu i poczuła, jak gorączka gniewu stopniowo opada. Oboje byliście częścią tej samej mafii, i wiedzieliście, że nie można sobie pozwolić na zbyt wiele osobistych emocji w świecie, w którym przeżycie było priorytetem.
- Nie patrz tak na mnie - mruknęła cicho, spoglądając na niego kątem oka. Ich wierna towarzyszka spała smacznie pod ich nogami, wykończona, gdyż nie dostała potrzebnej atencji.
- Milcz, bo zabije cię…
- Musiałam ustawić cię do pionu, nie można zaczynać z tym gościem.
- Nie zmieniaj tematu, do cholery - odpyskował, polewając kolejne rany bez szkła. - Wjebałaś się w bagno, a raczej mnie też pociągniesz za tym.
- Mój cyrk, moje małpy… - sięgnęła po butelkę, aby dolać kolejnego mocnego na swoją głowę. Jutro naprawdę będzie zdychać, znając swoją łatwą głowę.