Thylane
Odczuwała, że została wyrwana z siebie, jakby stała się obserwatorem własnego życia. Jej emocje, które wcześniej były silne i intensywne, zostały wyłączone, pozostawiając w jej wnętrzu pustkę. Czuła się jak puste naczynie, bez woli, bez pasji, bez tego, co kiedyś ją napędzało. Była to uczuciowa nicość, w której nie potrafiła zidentyfikować nawet jednego silnego odczucia. Mimo że wcześniej była kobietą o głębokich uczuciach i silnych przekonaniach, teraz wszystko to zdawało się być zamknięte w jakiejś odległej skrzyni. Była niemal obojętna na świat dookoła, na to, co ją otaczało. Codzienne czynności stawały się rutyną, a relacje z ludźmi zdawały się być dalekie i nieprzystępne. Jednak w tej szarej rzeczywistości, jaka ją otaczała, Coral był jedynym punktem światła. Nawet jeśli nie była w stanie odczuwać pełnych emocji, wiedziała, że jest mu wdzięczna. To on, swoją obecnością, dawał jej powód, by nie poddawać się całkowicie temu pustkowi. Był słońcem w jej mroku, ciepłem w chłodzie emocjonalnego wyłączenia.
Gdyby nie Coral, Thylane mogłaby stracić siebie w tym bezbarwnym świecie, zrezygnować z walki z demonami wewnętrznymi. Jego wsparcie, opieka i obecność nas swój sposób były jak płomień nadziei, który świecił w ciemnościach jej duszy. Nawet jeśli teraz nie była w stanie tego pełni odczuwać, w swoim wnętrzu wiedziała, że jest mu za to niezmiernie wdzięczna. Stał się tym jedynym powodem, dla którego nie zdecydowała się na ucieczkę w samotność lub nawet na samobójstwo. Był żywym dowodem, że wciąż jest w niej iskierka życia, że istnieje coś, co warto chronić i bronić. W jego towarzystwie, choć emocje były tymczasowo zgaszone, odczuwała cień ciepła, który przypominał jej o jej ludzkości i sile do przetrwania.
Thylane odczuwała ciężar wspomnień, które były jak kamienie na jej sercu. Dwa poprzednie ataki, których doświadczyła w swoim życiu, były jak cienie ciągnące się za nią, przypominające o jej przeszłości i tym, czego zdolna była dokonać w chwilach skrajnych emocji. Te dwie chwile były jak blizny na jej duszy, przypominające jej o mrocznej stronie jej mocy. Pierwszy atak miał miejsce w jej dzieciństwie, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Była to reakcja na brak ojca, którego nieustannie odczuwała. Ciągłe jego nieobecności w życiu Thylane wzbudzały w niej frustrację i gniew, które w jednej chwili przerodziły się w niszczącą moc. To wtedy zniszczyła połowę swojego rodzinnego domu i przyczyniła się do uszczerbku na dłoni swojego ojca. To wydarzenie utkwiło w jej pamięci na zawsze jako symbol tego, jak potężne mogą być jej emocje i moc, gdy wydostają się spod kontroli. Drugie wspomnienie to atak, który wydarzył się już w dorosłym życiu, kiedy to wraz z Sagerą osiągnęła wysokie pozycje w mafijnej hierarchii. Ten atak, chociaż miał miejsce w chwilach triumfu, był bardziej destrukcyjny niż kiedykolwiek wcześniej. To była próba wykorzystania swojej mocy, by osiągnąć pełnię kontroli nad organizacją, lecz skończyło się to tragedią. To wtedy poznała prawdę o ograniczeniach swojej mocy, o tym, że nawet ona ma swoje granice. Była to chwila, w której uświadomiła sobie, że jej moc ma swoją cenę, że nie jest bezkarna i bezwzględna.
Zdawała sobie sprawę, że każdy z tych ataków miał swoje miejsce w jej życiu, były one punktami zwrotnymi, które kształtowały ją jako osobę i przypominały o potędze, którą posiada. Jednak także były one źródłem bólu i wątpliwości. Wiedziała, że zdolność do tych ataków przyszła wraz z mocą jej rodziny, ale również była świadoma, że mogła je wykorzystać w sposób, który przyniósłby pożytek, a nie zniszczenie. Mimo że była jednym z niewielu, którzy mieli dostęp do tej potężnej mocy, to nieustannie towarzyszyła jej myśl, że jest nią słaba, że traci kontrolę. Zmarnowała już trzy z pięciu możliwych ataków, które przysługiwały każdemu z jej odnogi rodu. Te wspomnienia były jak dzwony, które dzwoniły w jej umyśle, przypominając jej o jej przeszłości i obowiązku, jaki miała wobec swojej mocy.
Mimo apatii, która jak cień ciążyła nad Thylane, zaczęła ona powoli stawiać pierwsze kroki ku przezwyciężeniu swojego stanu. Choć emocje pozostawały ukryte głęboko wewnątrz, to widziała, jak trudne dla Corala było zrozumienie i zaakceptowanie tego, co się z nią działo. Ona była tą, która zawsze była stanowcza, silna i gotowa na wszystko. Teraz jednak czuła się jak wypełniona powietrzem pozbawiona sensu bańka. Jej obecny stan wywoływał spory konflikt w Coralu, który wyraźnie zdumiewał się widokiem Thylane, zmienionej, podłamanej i niezdolnej do działań. W jego oczach widziała, jak niezadowolony był z tego, że nie mógł zrozumieć, co się z nią dzieje. Był tą, która zawsze trzymała go w ryzach, była nieugięta i niepodatna na słabość. Nawet w tym stanie, Thylane nie mogła się oprzeć uśmiechowi, gdy Coral, odzyskujący swój charakterystyczny entuzjazm, wskoczył jej na plecy w kuchni. Był taki jak zawsze – radosny, pewny siebie i gotowy na wyzwanie. Był jak promień słońca przebijający się przez chmury w jej mroku. Zaskoczenie Thylane było widoczne, chociaż nie wyrażała tego zbyt mocno. Jego szczęśliwy sposób bycia wobec jej stanu wydawał się wręcz niemożliwy do zrozumienia. Jak mogła go obarczyć swoimi problemami, jak mogła wyznaczać taką ciężarową atmosferę? To pytanie dręczyło ją i jeszcze bardziej podkreślało dystans, jaki istniał między nią a resztą świata. Ale w tym momencie, patrząc na Coralowe wybuchy radości, była w stanie na chwilę zapomnieć o swoich kłopotach i zobaczyć w nim pewną iskrę nadziei.
- P-po…pomocy… - zdołała się tylko chwycić blatu szafki, opierając o krawędź swoją miednicę. Jak miała do cholery przeżyć, skoro ciężar tych sterty wytańczonych mięśni mógł ją połamać!
- Nigdy więcej tego nie rób, trupie! Bo następnym razem załatwimy to mniej humanitarnie, zostawię cię w błocie! - krzyczał dalej, jedną z macek oplatając tuż nad piersiami. Drugą macką zaczął robić z jej włosów gniazdo dla ptaków, albo norę dla ratela. - Obiecaj to, niewdzięczna!
- W-wy… Wygrałeś! - krzyknęła, wtórując mu upragnioną informacją. Jakby dla potwierdzenia jej słów, dotąd spokojnie siedząca Saba przy stole, zaczęła szczęśliwie skakać dookoła nich. Głośno wturowała dwóm białowłosym baraną, siłującym się na środku małej kuchni. - P-powietrza…
- He? Ej, żyjesz?!
Mężczyzna postanowił od razu ulżyć w jej cierpieniu, zeskakując obok niej. Thylane skrzywiła się w pochyle, opierając ręce o pobliski blat. Pal licho jej płuca, ona walczyła o życie swojego kręgosłupa. Była przerażona, jak wiele sił i wagi musiała stracić. Już przy wykonywaniu śniadania musiała trzy razy skorzystać z krzesła, nie wspominając o innych czynnościach czysto domowych. Pisnęła, gdy poczuła lekkie wybicie palca w między żebra i cmokanie. Niezadowolenia? Huh?
- Wyglądasz jak cholerny trup, ciało samo ciebie zjada, ugh…
- Co ty nie powiesz, dbam o linię - wytknęła mu język, na potwierdzenie, odsuwając obszerny rękaw koszulki i napinając mięśnie. Coral poważnym wzrokiem ocenił z bliska wielkość urojonego i “potężnego” mięśnia, uciskając go. - Bój się moich kaszalotów.
- Tego to nawet nie przyrównam do rozmiary gałki tandetnych lodów - skrzyżował ręce na klatce piersiowej. - Saba, proszę potwierdzić!
Pies od razu zaszczekał, siadając przy nodze właściciela i słodko merdając ogonem.
- Mam urojenia… - westchnęła Thylane niczym męczennik, przecierając swoje czoło.
- Witamy w dziczy, gdzie trzeba walczyć i liczyć na siebie! - wskazał na stygnące jedzenie i wielkie kubły kawy. - Szeregowa, do jedzenia!
- Też za tobą tęskniłam, zgryźliwy skunksie…
~ * ~
Przez kilka dni po uwolnieniu ogromnej mocy Thylane i Coral starali się w delikatny sposób znaleźć nowy rytm życia. Coral, pełen troski o Thylane, postanowił wykorzystać swoje umiejętności i zaangażowanie, aby pomóc jej poczuć się lepiej. Ich codzienne życie wypełniało wiele momentów, które obok subtelnej irytacji Thylane, wprowadzały powoli pozytywne zmiany. Chociaż dziewczyna kategorycznie chciała zapierać się dłońmi i nogami, chcąc uciec jak najdalej od tych dziwnych dla niej przeżyć.
Rankiem wraz z mężczyzną często przygotowywała śniadanie, które MUSIAŁO się urozmaicać zdrowymi składnikami i porcjami, co niestety nie zawsze było na rękę Thylane. Po prostu nigdy nie miała w zwyczaju jedzenia TAK wielkich ilości pokarmów stałych, zwyczajnie zapominając o tym. Odkąd miał świadomość, że moc wydobyła z niej wiele energii, starał się zapewnić jej odpowiednie odżywienie. To jednak bywało irytujące dla niej, zwłaszcza gdy czuła się jeszcze ospała po nocach spędzonych na analizowaniu dokumentów czy planowaniu działań. Każdego dnia Coral zachęcał Thylane do ćwiczeń fizycznych, chcąc wzmocnić jej ciało i przywrócić siły. Czasem wprowadzał nawet przymusowe sesje rozciągania i prostych ćwiczeń, które wprawdzie były korzystne, ale nadal irytujące dla niej. Widząc jej opór, starał się to robić w sposób zabawny i motywujący, czasem sam dołączając do treningu.
W międzyczasie Coral organizował spacery po okolicy, czasem nawet drobne wypady do pobliskiego lasu, by Thylane mogła się zrelaksować i oderwać od codziennych trosk. Starał się zadbać o jej komfort, zrozumieć potrzebę przestoju, ale także subtelnie pomagał jej wracać do normalności, do życia, które znała przed uwolnieniem potężnej mocy. Ich wieczory były zazwyczaj spokojne. Coral starał się zaskoczyć ją posiłkami, które sam przygotowywał, aby ukoić jej smak i pomóc zrelaksować się. Wspólne rozmowy były cenniejsze niż kiedykolwiek wcześniej, budując ich więź na nowo. Chociaż Thylane bywała zirytowana próbami Corala, by pomóc jej poprawić zdrowie i na nowo znaleźć równowagę, to stopniowo zaczynała doceniać jego starania. Wiedziała, że to wszystko robione jest z miłością i troską o jej dobro. Coral był jak światełko w jej mroku, służąc nie tylko jako oparcie, ale także jako osoba, która wydobywała z niej to, co najlepsze. Choc i tak najgłupsze było poranne rozciąganie, po których ledwo mogła wstać.
- Okej, czas na rozciąganie! - Coral rzucił uśmiechnięty, a w jego oczach było widać złośliwą iskrę. W ostatniej chwili pociągnął ją za poły wielkiej koszuli, przywracając ją do porządku. Pisnęła z lekka, chwytając się framugi drzwi. Tym razem nie zdążyła uciec do łazienki.
- Nie będę się rozrywać na pół! - krzyknęła, robiąc swoje wygibasy, pomagające jej uciec z workowatego ubrania. Zaśmiała się, widząc, jak mężczyzna patrzy zdezorientowany na posiadaną w ręku rzecz.
- Jesteś pod moją kontrolą, trzeba nadać ci jakieś… Wytworności, a sztywność nie jest sexi - zadrwił, odrzucając zwiniętą koszulkę w powietrze, gdzie z wyskoku złapała ją zadowolona Saba. Istny pierdolnik. - Ruszaj tyłek!
- Pff…
Thylane spojrzała na niego z nieufnością, ale zgodziła się, mając na uwadze, że przecież mógł mieć rację co do jej kondycji. Wspólne ćwiczenia były codziennością, a on zawsze starał się wpleść do nich trochę konkurencji i humoru. Zaczęli od prostych rozciągających ruchów, ale Coral szybko przeszedł do bardziej wymagających pozycji. Thylane z westchnieniem wcielała się w każde z polecanych ćwiczeń, a mężczyzna z nieukrywaną przyjemnością dodawał swoje komentarze, próbując zdenerwować ją, gdy tylko jej twarz przybrała bezemocjonalny wyraz twarzy. Gdy przyszedł czas na szpagat, Thylane wcieliła się w to z pewnym sceptycyzmem. Jednak w miarę, jak opuszczała się w stronę podłogi, poczuła, jak Coral nagle mocniej naciska na jej ramiona. Zdębiała na chwilę, próbując zrozumieć, co się dzieje.
- Wiesz, żeby szpagat był efektywny, musisz się nieco bardziej rozciągnąć, prawda? - Coral spojrzał na nią z fałszywie niewinnym uśmiechem. Thylane skrzywiła się, ale nie dała po sobie poznać, że ta mała "motywacja" zaskoczyła ją. Podniosła się z powrotem, patrząc na niego z zażenowaniem.
- Ty się nie śmiej, bo jeszcze się nagle rozerwę na pół - mruknęła, usiłując zmusić się do uśmiechu. - Nie jestem taka młoda, jak ci się zdaje!
- He? Powiedz, że masz trzydzieści lat, to stanę na rękach i zaklaszczę “miziatymi uszami”...
- Hazardzistą nie będziesz, ale blisko - wygięła już w pionie swój kręgosłup, chcąc się rozruszać. - Niedługo trzydzieści dwa, stara jestem.
- Że co kurwa?!
- O, gdzie stoją? - żartobliwie spojrzała przez okno, obserwując chodniki. - Żadnej nie widzę, ładna chociaż?
Pomimo drobnej irytacji, która wciąż tkwiła w niej po nieudanych próbach szpagatu, Thylane poczuła wewnętrzny śmiech. Coral zawsze potrafił ją zaskoczyć i poprawić nastrój, nawet w momencie, gdy próbował ją rozciągać. Uwielbiała jednak fakt, że nadal bywał po prostu sobą, z deka jednak powstrzymując swoje harde teksty. A w miarę jak razem kontynuowali ćwiczenia, nieśmiało dochodziła do wniosku, że jego obecność i troska o nią naprawdę zaczynają działać na jej korzyść.