Thylane
Przed powrotem do domu, Thylane odwiedziła szpital, gdzie miała swoje zmiany jako lekarz. Zmiana z roli zarządu ciemnymi sprawami na lekarza była trudna i często przytłaczająca. Czuła się jakby żyła w dwóch różnych światach, które trudno było ze sobą pogodzić. Jej dni były pełne dramatycznych decyzji medycznych, a nocą musiała zarządzać sprawami mafijnego imperium. To ciągłe naprzemiennie przeskakiwanie pomiędzy dwiema odmiennymi rzeczywistościami odciskało piętno na jej zdrowiu i psychice.Thylane wsiadła do swojego samochodu, jednak zamiast ruszyć od razu do swojego azylu, oparła ręce na skórzanej kierownicy. W lusterku wewnętrznym spojrzała na siebie. Miała obolałe oczy i bladą cerę. Jej ręce, chociaż trzęsły się tylko lekko, mówiły jej, że jest zmęczona, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Całymi dniami była lekarzem, podejmując trudne decyzje medyczne, ratując życia i zmagając się z ludzkim cierpieniem. Nocami stawała się szefową mafii, kierującą organizacją, w której przemoc, intrygi i zdrada zbyt mocno uderzyły w ich wszystkich.
Wiedziała, że nie może tego dłużej tak prowadzić. Zawsze miała w sobie chęć pomagania innym, ale teraz to pragnienie przyprawiało ją o ból głowy. Czuła, że jest przyparta do muru, że musi znaleźć sposób na pogodzenie tych dwóch diametralnie różnych światów. Ostatnie wydarzenia, zwłaszcza strata Sagery, tylko pogłębiły jej wewnętrzny konflikt. Była teraz bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej. W jej sercu klęska ta pozostawiła olbrzymią pustkę, a nie obecność kogoś, kto ją wspierał, sprawiała, że czuła się jeszcze bardziej osamotniona. Wiedziała, że musi podjąć trudne decyzje i znaleźć równowagę między swoimi dwiema stronami. Nie chciała rezygnować z pomagania innym ani z przywództwa w mafii, ale musiała znaleźć sposób, aby te dwie sfery życia współistniały. To było zadanie trudne i wymagające, ale Thylane była gotowa stawić mu czoła.
Thylane czuła się rozdarta między swoją lojalnością wobec Corala a odpowiedzialnością za bezpieczeństwo innych ludzi. Widziała, jak bardzo jej przyjaciel zmienił się po ponownym odzyskaniu mocy wewnętrznego ratela. Agresja i chęć zabijania, które się w nim budziły, były niebezpieczne nie tylko dla niego samego, ale także dla otoczenia. Nie mogła pozwolić, by doszło do tragedii. Próbowała wrócić myślami do badań, jakie razem z Sagery prowadzili nad kontrolą silnych umiejętności istot. Wiedziała, że są to trudne i delikatne eksperymenty, ale teraz potrzebowała każdej dostępnej wskazówki. Może czas sięgnąć po wnioski z tamtych eksperymentów i spróbować zastosować je w praktyce. Być może istniał sposób na opanowanie wewnętrznego ratela Corala lub przynajmniej na złagodzenie jego agresji. To wymagałoby czasu i cierpliwości, ale Thylane była gotowa poświęcić to wszystko, aby uratować przyjaciela i chronić innych przed jego wybuchami. Podczas tej samotnej jazdy nocą zastanawiała się, jak przekonać Corala do poddania się tym badaniom. Wiedziała, że nie będzie to łatwe zadanie, ale nie mogła dać za wygraną. Jej lojalność wobec przyjaciela i jej pragnienie pomocy innym wciąż były głęboko zakorzenione w jej sercu. Teraz musiała tylko znaleźć właściwą równowagę i ścieżkę, która pozwoliła jej spełnić oba te cele.
Thylane, wracając do swojej posiadłości, poczuła, że nie jest już w budynku sama. Choć było to tylko echo wspomnień, to dźwięki, które niosły się po korytarzach, przypominały jej o obecności Corala. Uśmiechnęła się leniwie, wciąż słuchając tych pouczających tekstów, które były tak typowe dla niego. wracając z pracy, była świadoma, że nie ma zbyt wiele czasu na odpoczynek. Chociaż była zmęczona, postanowiła wdrożyć swoje plany terapii dla Corala tego wieczoru. Szybko rozebrała się i wskoczyła pod prysznic. Nie mogła sobie pozwolić na zbyt długie marnowanie czasu, nie chciała, żeby kolacja przygotowana przez Corala wystygła.
Woda była gorąca i odprężająca, ale Thylane zbyt długo nie mogła pozostać pod strumieniem wody. Jej myśli krążyły wokół planów, jakie miała na wieczór. W międzyczasie dokładnie umyła się, oczyściła myśli i ubrała się w wygodne rzeczy, adekwatny do obecnie panującej pory dzienne. Wyszła z łazienki, gotowa na kolejny etap wieczoru i na próbę wprowadzenia terapii dla Corala. Znalazła mężczyznę w salonie, który skupiony był na wykładaniu jedzenia na stół. Jego ruchy były sprawniejsze niż kiedykolwiek, a intensywny zapach smażonych potraw wypełnił pomieszczenie. Kiedy Coral zawrócił po resztę zastawy na blacie kuchennym, kilkukrotnie zwrócił uwagę w jedno miejsce. Kobieta spojrzała w tamto ciekawe jakże miejsce, gdzie znajdował się wiekowy zegar nakręcany. No tak… Ciągłe cykanie mechanizmu zegara było jakby testem wytrzymałości, wywołując reakcję instynktowną u Corala. Mężczyzna zamarł, mięśnie napięły mu się, a spojrzenie stało się bardziej drapieżne. Wydawało się, że jego ratel wewnętrzny był gotowy do działania, zmysły wyostrzone. Obserwowała go z uwagą, ale nie była przerażona. Miała nadzieję, że to wystarczająco bliskie podejście do jego dzikiej natury pomoże mu zrozumieć, jak ją kontrolować. Delikatnie podeszła bliżej, zachowując ostrożność.
- Coral - powiedziała cicho, starając się zachować spokój w głosie. - To tylko cholerny stary i brzydki zegar. Wyluzuj portki… - zaskoczyła go od tyłu, brudząc jego nieskazitelne włosy swoją ręką. Zabrała od niego naczynia. - Siadaj, zajmę się resztą.
Mężczyzna zaczął powoli odzyskiwać panowanie nad sobą. Jego mięśnie rozluźniły się, a wilcze spojrzenie zmieniło się w coś bardziej ludzkiego. Uśmiechnęła się delikatnie, wiedząc, że to był mały, ale ważny krok w procesie pomagania Coralowi opanować swoją dziką stronę. Szybko wykonała końcowe zajęcia, siadając do stołu. Była zdziwiona możliwościami kulinarnymi tego osobnika, jednak nie zamierzała niczym wybrzydzać. Jedyne co miała w ustach tego dnia, to syfiasty, pełen chemicznych dodatków rogalik z marketu i kilka kawałków jabłek, które walały się w pomieszczeniach socjalnych dla lekarzy. Mruknęła cicho pod nosem, biorąc pierwszy kęs. Mięso było delikatne, samo rozpływało się w jamie ustnej. Niebo…
- Raportuj, Leniwcu… - z wymiaru jedzeniowej ekstazy wyciągnął ją zdesperowany głos. Jego właściciel siedział jak król w jej ukochanym, wręcz królewskim krześle, trzymając drinka w dłoni.
- Czuje się jak cholerny niewolnik…
- Ukrywasz ciekawe fakty na swoim podwórku - wskazał na nią palcem. - Nieczyste zagranie.
- W większości to uratowane ptaki z katorżniczych warunków, walczyły o przetrwanie - wyjaśniła od razu, wspominając poszczególne przypadki. - Większość wraca na wolność, jednak te obecne tutaj… Cóż, nie przeżyją same.
- Skąd takie zainteresowania pomocą, hm?
- Odnoga mojej rodziny stroniła od obecności innych blisko siebie, czuliśmy się niezrozumiani - wygodniej usiadła na krześle. - Ujrzeliśmy zrozumienie w tych dzikich oczach zwierząt, które niekiedy potrzebowały opieki. Tak nam pozostało, znaczy mi.
- Musisz mnie z nimi zapoznać, Leniwcu.
- Możesz sowy, czy wróbelki po lasach łapach - przestrzegła go, wytykając koniuszek języka. - Poza tym bez mojej obecności, zwyczajnie by cię zaatakowały.
- Ratele idealnie potrafią się bronić.
- Wiem to - uśmiechnęła się zadowolona, znienacka z kieszeni bluzy wyciągając pojemniczek z tabletkami. Położyła go sprawnie na lakierowany blat, sunąc je w jego stronę.
- Co to za trucizna?
- Adekwatna dawka tabletek na uspokojenie, nie te beznadziejne z apetki bez receptu - obserwowała bacznie jego najmniejszy ruch. - Gdybym dała ci moje specyfiki, byłbyś przyćpanym, biegającym z kiwającym ogonkiem ratelekiem.
- Thylane…
- Zaczniemy od odpowiedniej farmakologii, aby ułatwić sobie zadanie.
- Czuję się jak zwierzak w lecznicy…
- Zawierają jednak pewne dodatki, pomagające zachować spokój i panowanie nad możliwościami nadnaturalnymi - w najlepsze zabrała się za jedzenie, nie zwracając uwagi na mężczyznę. - Pracowałam nad pewnymi badaniami z Sagerą… Jednak, abym zapoznała cię z oranżerią, zawartością, mam dla ciebie trochę pracy w terenie.
- Zaczyna się…
~ * ~
Thylane wiedziała, że dzisiaj będzie miał to być jeden z tych dni. Praca w szpitalu zawsze była dla niej wyzwaniem, ale równocześnie stanowiła ucieczkę od innych problemów, jakie musiała rozwiązywać w swojej roli szefowej mafii. Była tu, wśród pacjentów i personelu medycznego, czuła się bardziej przyziemnie. Jej zmiana rozpoczęła się spokojnie. Przechodziła przez oddziały, rozmawiała z pacjentami, starała się ich pocieszyć i dodawać otuchy. Przejmując rolę lekarza, koncentrowała się na innych osobach, zapominając na chwilę o własnych problemach. Jednak nie mogła uniknąć telefonów od Corala. W trakcie krótkich przerw między pacjentami, w cichym zakątku korytarza, odbierała połączenia. Słyszała jego głos, pełen frustracji i niepokoju, i choć chciała być obok niego, musiała wykonywać swoją pracę. Była to równocześnie ulga i obciążenie. Ulga, bo praca w szpitalu pozwalała jej na chwilowe oderwanie się od pełnych sprzeczności i braku moralności zadań. Obciążenie, bo nie mogła zaniedbać swojej roli szefowej, nawet w obliczu pewnych trudności. To była równowaga, którą musiała utrzymać każdego dnia.
- Znalazłem tutaj… Multum skrzynek z jednym, tym samym winem… - odsunęła od ucha telefon, mogła uszkodzić sobie słuch. Co chwila coś zacinało w oddali, oraz głos Corala nie ukazywał zadowolenia. Co chwila wpadał w pajęczyny, kichał, przez występujący w piwnicach kurz. - Kurwa!
- Nawet nie wiesz, ile jedna butelka jest warta na rynku.
- Pewnie więcej, niż moje dotychczasowe życie - warknął, zatrzaskując drzwi. Thylane tylko uśmiechnęła się pod nosem, skreślając kolejną pozycję na liście nieruchomości Sagery. Przynajmniej tak chciała nazywać jego różne nory, które były rozsiane wokół miasta. - Słuchasz mnie?!
- Ehem… Jasne… - spojrzała na zdjęcie stojące na jej biurku, gdzie widniały wraz z nią ważne dla niej osoby. Niestety dwie były już martwe, a ona sama nie była już tym małym dzieciątkiem. - Podjedź po mnie po szesnastej, mamy biznesy do załatwienia.
- Wyglądam na twojego szofera, hm?
- Kucharkę, mecenasa sztuki tanecznej, góru porannego rozciągania… - skrzywiła się, czując ten powstały rano ból w swoim krzyżu. - Słodki ratelek z ogonkiem, zatańczysz dla mnie?
- Urwę ci głowę przy samej d u p i e…
- Musimy zastraszyć mojego kuzyna, poważnie. - odwróciła fotel w kierunku przestronnych okien. - Zbyt wiele kombinuje, sprzedając towar gdzie nie powinien.
- Nie możesz sama tego zrobić?
- Często pije w naszym klubie, Coral - bardziej stwierdziła. - Dodatkowo uwielbia prywatne tańce i… Ehem, wykonywanych nie przez kobiety.
- Chcesz jawnie mnie wykorzystać! - ewidentnie nie był zadowolony z takiego scenariusza zdarzeń.
- Tylko powoli kończę rozgrywkę partii szachów, przyjacielu. Połowę rzeczy wykonałeś dzisiaj, jak działają leki?