Thylane

Thylane zwykle była mistrzynią w kontrolowaniu swojego alkoholu, ale dzisiejsza sytuacja była wyjątkowa. Popiła więcej, niż zazwyczaj, by ukoić nerwy po burzliwym dniu. Niezbyt pamiętała sytuację, w jaki sposób zdołała się wykąpać, ogarnąć swoje długie i niedorzeczne kłaki. Zamierzała się martwić po wytrzeźwieniu tym, ile będzie musiała doliczyć dodatkowych zielonych do wypłaty mężczyzny. Kiedy w końcu opadła na swoje miękkie łóżko, alkohol stopniowo zaczynał brać górę nad jej umysłem. Jej oczy zamknęły się z trudem, a światło zgasło, pozostawiając tylko ciemność wokół. Ale sen nie był łagodny. W jej snach odzwierciedlały się wszystkie niepokoje i obawy, które jej towarzyszyły. Wizje były jak burza - pełne chaosu, przerażających wizji i nieokreślonego zagrożenia. Thylane kręciła się i ziewała, próbując uciec od tych mrocznych obrazów, ale snujące się koszmary trzymały ją mocno. Skruchy z przeszłości, obrazy związane z dawno zaginionymi bliskimi, a także własne wątpliwości - wszystko to mieszało się w nieznośnym tańcu jej umysłu. Była jak zaklęta w kręgu niespokojnych myśli, nie mogąc znaleźć wyjścia.
Znalazła się wewnątrz mrocznego labiryntu, w którym płynęły głosy - szepty obcych, przerażonych ludzi i złowrogich istot. Wokół niej panowała ciemność, a jedynym towarzyszem były te bezimienni głosy, które wprawiały ją w przerażenie. Głosy, które nie były jej własne, wołały o zemstę i krzyki, by zakończyć ludzkie życie. Chociaż były to tylko dźwięki wyimaginowanego świata snu, to nie znaczyło, że nie raniły. Słowa te dudniły w jej umyśle niczym echa przeszłości. Spoglądała nerwowo dookoła, chcąc zrozumieć swoje trudne położenie. Roztrzęsiona, zasłonięte uszy, próbowała uciec od tych odgłosów, które wypełniały całe jej wnętrze. Biegła przez ten labirynt mroku, nie wiedząc, gdzie prowadzi jej droga. Czuła się jak więzień własnego koszmaru, błądząc pośród głosów, które miały ją prowadzić do nikąd. Głęboko skonsternowana, Thylane zatrzymała się nagle, przepraszając głośno za swoje czyny. To była jej próba odseparowania się od snutych wizji, próba odsunięcia się od tego, co widziała i słyszała. Ale nawet w jej śnie, te głosy nie ustępowały. Ostatnim aktem desperacji, próbowała zakryć uszy, próbując uciszyć ten straszny krzyk. Jej serce waliło jak dzwon w udręczonym rytmie, a pragnienie ucieczki z tego koszmaru rosło w jej umyśle.
Znalazła się w chwili szczęścia, tam, gdzie wspomnienia układały się w harmonijną scenę. Zobaczyła siebie jako małą dziewczynkę u boku ukochanego ojca, spędzającą beztroskie chwile w słonecznym ogrodzie. To była jedna z tych rzadkich chwil, które pozostawały w jej pamięci jako miejsce bezpieczeństwa i miłości. Ale w tej iluzji spokoju, coś zaczęło się zmieniać. Szczęśliwe obrazy stopniowo zaczęły tracić kształt i barwę, rozmazując się w straszne obrazy. Ojciec i mała Thylane, które jeszcze niedawno śmiały się i bawili wśród kwitnących róż, przekształciły się w makabryczny obraz - stertę kości i popiołu. To idylliczne wspomnienie stało się koszmarem.
Zaskakujący głos ojca w tle zaczął się robić coraz bardziej donośny. Wciąż zapatrzona w to okropieństwo, odwróciła się w popłochu, chcąc zobaczyć źródło tych słów. Zobaczyła ojca, ale już nie w postaci miłującego i ciepłego mężczyzny. Stał tam jako widmo, pełne zgrozy spojrzenie skierowane na nią. Głos ojca dosięgnął ją, oskarżając, że to wszystko jest jej winą. Ten koszmarny obrót zdarzeń zamknął w sobie smutek, ból i poczucie winy Thylane, topiąc ją w straszliwym oceanie lęku i utraty. Zrozpaczona, zalewana falą emocji, zobaczyła w oczach ojca odbicie swoich własnych lęków i wątpliwości. To był koszmar, w którym realność mieszała się z jej najgorszymi obawami. Czuła się zagubiona w tym lęku, próbując zrozumieć, czy to tylko mara sennych wizji, czy może coś więcej, co tkwi w jej sercu i duszy.
- Ojcze! - krzyknęła, zrywając się niespodziewanie na wielkim łóżku wewnątrz swojej ciemnej sypialni. Kiedy się budziła, jej ciało było przesiąknięte potem, a serce biło szybciej niż zwykle. Próbowała oddychać równomiernie, uspokajające pulsujące w jej żyłach nerwy. Zdziwiła się na widok wyciągniętej przed siebie dłoni, jakby chciała kogoś złapać. Szybko się poprawiła, spostrzegając, że na obu policzkach ma ślady łez. Ale pytania ciągle wracały. Czy to był tylko efekt alkoholu, czy może coś więcej? Czy ta moc sprowadzała na nią koszmary jako cenę za jej zdolności rodowe? Tak czy inaczej, Thylane wiedziała, że musi to zbadać - to, co się działo, nie było zwykłym snem po nocnym drinku. To było coś, co miało głębsze źródło. Dopiero teraz usłyszała muzykę przenikającą ciszę w całej posiadłości, nastąpiło nieoczekiwane poruszenie. Kogoś po gwizd zadowolenia rozciągał się echem, zbliżało się nieuniknione. Opadła od razu na plecy, zasłaniając twarz przed światłem. 
- Piękne panie, drodzy panowie… Najwięksi alkoholicy stolicy, zapowiadamy poranny rozruch! - współlokator wpadł w najlepsze do sypialni w akompaniamencie trzasku drzwi i szczekania psa. Nie spoglądając na nią, odsunął ciężkie zasłony, wpuszczając zbyt wielkie ilości porannych promieni słońca. Zaraz przez otwarte drzwi balkonowe wpadło chłodne powietrze, doprowadzające przyjemność nowego życia. Poczuła na sobie przeszywające spojrzenie, niczym drapieżnika rzucanego na ofiarę. - Płakałaś…
- To bardziej stwierdzenie, czy zapytanie o troskę dla ulubionej szefowej? Ciebie też miło widzieć, przyjacielu - mruknęła niewyraźnie, dopiero czując uderzający ból głowy. O cholera… Ruszyła dłonią zbyt mocno, poczuła tysiące mrowień w jednej chwili. Jeszcze dodatkowo migrena po koszmarach, potrzebowała strzykawki i środa odpowiedniego. - Idź do jednego z licznych sejfów, znajduje się w tamtej szafie… Tam jest mała lodówka, daj mi fiolkę stamtąd i strzykawki… 
- Nie będziesz ćpać od samego rana, wyglądasz jak trup! Już ja się tobą zajmę, cholero…
- Coral, naprawdę cię błagam. Bez tych leków nie dam rady funkcjonować, a mam znaczącą operację dziś przeprowadzić - szepnęła, ukrywając nadal swoje łzy. Musiała być w ruchu i przy życiu. - Wieczorem zabiorę cię w jedno z ukrytych miejsc, porozmawiamy o mojej przeszłości i obecnym problemie. Jesteś dziś moim kierowcą, nie idziesz tańczyć. 

~     *     ~

Żywot dzisiejszego dnia dla Thylane był dość ciężki, nawał pracy w szpitalu był iście okropny. Czepialstwo rodzin pacjentów, dwa nagłe i ciężkie przypadki, operacja ratująca życie przez powstały zator w miejscu zabiegu rutynowego. Wszystko miało wyjść z czasem, przez brak czasu, swoje czarne obowiązki szefowej przerzuciła na Corala. Skoro i tak większość jej bandy uznała go za jej zastępcę, o dziwo słuchali się go z pokorą. Choć zachowywał się jak wielce dumny paw z ogonkiem i temperamentem ratelka. Praktycznie nie odbierała tego dnia telefonów, dbając tylko o nawodnienie i zadawanie kolejnych partii środków na ból głowy.
Opuściła szpital z iście widocznym dla siebie i innych zmęczeniu i beznadziejnej dyspozycji. Jednak musiała odkurzyć pewne mankamenty przeszłości, by cokolwiek móc kombinować na większości płaszczyzny w kolejnej sprawie. Coral i tym razem potraktował powagę rzeczy, które musiał wykonać. Spotkała go przy jej samochodzie, gdzie prowadził charyzmatyczną rozmowę, trzymając w ustach najpewniej kolejnego to papierosa. Uśmiechnęła się jedynie na jego widok, znacznie bardziej pasował tutaj, niż w jakimś Ruchu Oporu. Ale nie chciała drażnić go, wystarczająco odczuwała skutki porannego wylewania potu przy ćwiczeniach i rozciąganiu. Poza tym jedzenie, jakie wykonał jej do pracy spowodowały przeciążenie żołądka. Ewidentnie chciał ją upaść, niczym prosiaka na święta. Pomachała mu, wsiadając do samochodu. Od razu rzuciła ciężką torbę na tylne siedzenie, ustawiając na wyświetlaczu namiary do miejsca, gdzie mieli dojechać. Ściągnęła buty, aby nie pobrudzić tylnych kanap. Przeniosła się na tył, wykorzystując fakt, iż szyby całkowicie były przyciemnione. W najlepsze ściągnęła ubrania z pracy, jednak akurat wielki pan i władca usiadł zza kierownicę.
- Wpierdoliłaś mnie w bagno pracy… Co ty odpierdalasz, kościotrupie?! - zdziwiony jej zniknięciem, spojrzał na tył, gdy akurat wciągała typowe dla szefowej  czarne spodnie na tyłek. Automatycznie wystrzelił twarz na przednią szybie, powarkiwując na ostrzeżenie.  - Mogłem cię utopić…
- Ale nikt nie załatwi ci najwyższej jakości mięska, nie pozwoli jeździć wygodnie swoim autem i kto będzie ci marudzić? Nie narzekaj tak na mnie, pokażę ci mój świat, słodki ratelku - zaśmiała się dość głośno, kończąc swoje pląsy. Ubieranie rzeczy typowo do jej drugiego biznesu było upierdliwe, jednak musiała utrzymywać
 standardy. Rzuciła na przód swoje ciężkie, aczkolwiek wygodne buciory z blachą. 
Po chwili ruszyli z piskiem opon spod szpitala, kierując się w odpowiednią stronę pod dyktando nawigacji samochodu. Choć tancerz na początku opieprzał ją za jej banalny pomysł, wypiła dostarcząną kawę i zwyczajnie usnęła. Znając drogę i perspektywy dojazdu, miała całe dwie godziny na ładowanie wewnętrznych baterii. 
Miejsce, które wybrano na odludziu, ukryte było w gęstwinie lasu, gdzie drzewa tworzyły gęsty baldachim nad opuszczoną, ale dobrze utrzymaną drogą. To tajemnicze terytorium było uznanym miejscem prywatnym, znaczącym jedynie dla tych, którzy wiedzieli o jego istnieniu. Podróżując zapomnianym i mało uczęszczanym traktem w środku nocy, można było dostrzec cienie poruszające się pośród drzew. Były to osoby, które pilnowały tego miejsca. Ich sylwetki topiły się w mroku, a jedynym śladem ich istnienia były delikatne światła latarki bądź tajemnicze rozmieszczenie się wokół terytorium. Pewnie jak cienie, przemierzali granice tego terenu, utrzymując czujność i wnikliwie kontrolując każdy ruch czy dźwięk. Ich zadanie było jasne - strzec tego miejsca przed intruzami, zachować jego tajemnicę i izolację od światła dziennego. To miejsce było schronieniem, ukrytym miejscem, które strzegli jak skarb, chroniąc przed wzrokiem ciekawskich czy postronnym wtargnięciem. Bunkier, zarośnięty mchem i pokryty gęstym podkładem krzaków, zdawał się być pochłonięty przez otaczającą przyrodę. Jego zewnętrzne ściany uległy erozji czasu. 
Krok po kroku, docierając do wejścia, Thylane emanowała pewnością siebie, a jej kroki były niezwykle staranne. Szanując to miejsce jako ukryte skarby przeszłości i znaczące dokumenty, które tam były przechowywane, zachowywała ekstremalną ostrożność. Szefowa wiedziała, że te relikty przeszłości, broń, niebezpieczne artefakty i tajne teczki na wielu znaczących ludzi musiały być pilnie strzeżone i szanowane. Podejście Thylane, z jednej strony pełne dumy, a z drugiej z pokorą, ukazywało znaczenie tego miejsca dla niej i jej współpracowników. To było nie tylko zapomniane miejsce, ale też skarbnica historii i tajemnic, które otrzymały klucze do wielu niezwykłych historii i wydarzeń.
- Witaj w pozostałościach rzeczy, jakie zostały po drogim mi ojcu. Są tutaj nie tylko sprawy organizacji, ale również rzeczy należące do mojego rodu, dorobek przeszłości - odpowiedziała, wchodząc po dłuższym spacerze do wielkiego zbiorowiska akt. Na środku stał wielki stół i krzesła. Nie przejęła się zbytnio, zapaliła stare lampy, rozświetlający nieprzyjemne, dość zimne miejsce. Zaczęła grzebać w głębokich szufladach, by znaleźć to, co chciała. - Rozsiądź się wygodnie, będę twoim przewodnikiem po rzeczach, jakie kiedyś zrobiłam. 
- Traktujesz mnie jak niewolnika, doprawdy… Tłumacz się bardziej, niż kiedykolwiek. 
- Jestem niewolnikiem Twojego zimnego serduszka, jeszcze się nie przyzwyczaiłeś? 
-Zabije, przetnę strategiczne żyłki, by spoglądać z satysfakcją… - szybko jednak postawił zamilknąć, gdy usłyszał znaczący śmiech starszej kobiety. Rozbawiona rzuciła przed nim stos dokumentów. Chyba o niczym nie zapomniała? Również przysiadła naprzeciw, zaglądając do najważniejszych z teczek. - Będę spoglądał, jak cierpisz.
- Po śmierci będę Cię gnębić, cały pierdolnik i szefostwo zwalę na Ciebie. Przed moim grobem ciskać będziesz obelgi, wyzywając mój łaski zad, wiem - spoważniała, wyciągając pod jego nos stare zdjęcie. Był na nim jej ojciec, Sagera, Albedo i nastolatka z krzywą miną. - Wszystko miało miejsce szesnaście lat temu, gdy pierwszy raz szarpnięto mnie do krzywych interesów. Pod pryzmatem pierścienia i mocy Sagery, musiałam udawać policjantkę, którą sami zabili. Musiałam być przez pewien czas wtyką, mając siedemnaście lat, rozumiesz? Kurewskie życie. Działo się to może tydzień, a wpłynęło na mnie źle. Miesiąc później straciłam ojca, a ten Albedo… Dostał wszystko, dodatkowo haki na mnie. 
-Jak mógł mieć coś na Ciebie, skoro byłaś pod przykrywką?
- Musiałam mądrze wykorzystywać moc pierścienia, wtedy miałam tylko pół godzinne przeszkolenie… Działanie pierścienia wyłączyłam, gdy zdawało się, że jestem sama… Chuj wszystko ukartował, rzucając na komendzie, że istnieje korupcja - skrzywiła się, zaplatając dłonie na klatce piersiowej. - Nie wiedzieliśmy nic o kamerach w gabinecie, na którym widziano moje rzucające się w oczy kłaki i tęczówkę.