Thylane
W okamgnieniu bitwy, chaos i zniszczenie otaczającej przestrzeni były wręcz przytłaczające. Thylane była przetransportowana przez Corala do stosunkowo bezpiecznego miejsca, ale nawet tam nadal drżała pod wpływem wstrząsu emocjonalnego i fizycznego. Jej ciało wydawało się być w stanie rozpadu, a ból po przejęciu cierpienia od Raphaela wciąż działał jak jad. Spojrzała wokół siebie, próbując zlokalizować jedyne dziecko w tym zamęcie. Kurz i dym unosiły się w powietrzu, utrudniając widoczność. Jej oczy były zaczerwienione i łzawiły, a każdy ruch sprawiał, że ból przenikał przez jej ciało. W oddali dostrzegła postacie walczących ludzi, dźwięk walki docierał do niej w postaci dalekiego echa.
Przypomniała sobie, jak Raphael wyrzucił ją w powietrze, sprawiając, że uderzyła o ścianę. Nogi odmówiły posłuszeństwa, jakby odcięte od jej woli. Przeszywały ją niewyobrażalne bóle, a każdy ruch wydawał się niemożliwy. Przypierała ręką do klatki piersiowej, walczyła z trudem oddechowym, który przeszywał ją z każdym wdechem. Czuła się bezsilna, skruszona i wyczerpana. Jej myśli były rozproszone, a perspektywa dalszej walki wydawała się odległa i nierealna. Coral stał przy niej, troskliwie, ale to nie wystarczało, by zneutralizować siłę cierpienia, którą Raphael na nią nałożył. Thylane zamknęła oczy na chwilę, próbując zebrać myśli i znaleźć resztki swojej siły, by wrócić do walki.
Thylane wyciągnęła z siebie nić ciemności, jedynie delikatną ilość, starając się nie obciążać swojego osłabionego ciała. Ciemność unosząc się wokół niej, zaczęła powoli chłonąć kurz i dym, odsłaniając pole widzenia. To, co wcześniej było jednym mętnym zamazem, teraz zaczynało nabierać wyraźniejszych kształtów.Jej oczy skanowały otoczenie, wykorzystując tę malutką ilość ciemności do oczyszczenia powietrza wokół. Teraz mogła dostrzec szczegóły, które wcześniej były zamazane. Ludzie wciąż toczyli walkę, choć wydawało się, że bitwa osiągnęła swój punkt kulminacyjny. Ruchy były opóźnione, gesty wydłużone, ale były to nadal walki o przetrwanie. Zerknęła w kierunku Sagera i momentalnie zamarła. Mężczyzna był odsunięty na ziemi, krwawiący i widocznie wyczerpany. Jego zwykle pełen mocy i pewności siebie wyraz twarzy ustąpił miejsca zmęczeniu i bólowi. Thylane poczuła ukłucie smutku w sercu, widząc swojego bliskiego przyjaciela w takim stanie.
- Sagera… - jej głos był ledwo szeptem, przepełnionym troską. W milczeniu wiedzieli, że przetrwali tę bitwę, ale nie bez kosztów. Ich bliska więź była teraz jeszcze bardziej widoczna, gdy patrzyli sobie w oczy w tej chwili, w której nadzieja łączyła się z bólem. - Kurwa… - wytarła pojedynczą łzę, jednak zaraz spoważniała. Usłyszała znany jej doskonale pisk, Adi!
W momencie, gdy Thylane próbowała wstać, a Adi na nowo wpadła w sidła swego ojca, sufit nagle zadrżał, a potem rozpadł się, tworząc w dachu wielki, gwieździsty otwór. Srebrny blask księżyca wlał się do pomieszczenia, oświetlając nagle mroczny krajobraz. Przeszywający się promienie światła ukazały postać stojącą na wraku dachu. Kobieta wyłoniła się z dymu i pyłu, odsłaniając swój potężny wygląd. Jej długie, jasne włosy falowały delikatnie w wietrze, a skrzydła, białe jak śnieg, rozpościerały się za nią. Jej postura była pełna majestatu, zaś złote oczy emanowały mocą i pewnością. Wszyscy zamarli zaskoczeni, patrząc na tę nadprzyrodzoną postać. Niezdolni byli oderwać wzrok od jej oszałamiającej obecności. Wszystko wokół wydawało się niemal przytłoczone tym niezwykłym widokiem. Kobieta spojrzała na nich swymi jasnymi oczami, jej spojrzenie było pełne zrozumienia i dobroci. Jej głos, gdy wreszcie przemówiła, brzmiał jak piękna pieśń, która unosiła się w powietrzu. Zwróciła wzrok na każdego z nich osobna, na dłużej zatrzymując się na stojącego w oddali ratela.
- Dziękuje wam za opiekę nad córką - jej głos był miękki i pełen miłości, ale jednocześnie odbijał potęgę nieśmiertelnej istoty. - Wasza odwaga i poświęcenie nie poszły na marne. Walka, którą stoczyliście, jest hołdem dla siły waszej determinacji.
- Pierdolenie… - mruknął Sagera, otrzepując swoje ubranie z brudu, jaki zdążył zebrać. Czasem jego szefowa zapominała, jakim typem się stawał, gdy był na granicy wkurwienia. - Pamiętaj, że to ja go zabiję!
Thylane i Sagera wiedzieli, że stoją w obecności czegoś znacznie większego niż oni. To nie była zwykła kobieta, to była istota nadprzyrodzona, stróżka granicy między światami. Jej obecność była jednocześnie pocieszająca i zaskakująca, wprowadzając do całej sytuacji nowy wymiar.
- O proszę… - zaśmiał się głośno Raphael, niszcząc całą otoczkę lepszych zmian. Przynajmniej każdy tak myślał. - Dawno się nie widzieliśmy, k o c h a n i e…
- Nie masz prawa tak do mnie mówić, pomiocie - stopy kobiety nareszcie dotknęły ziemi, zaś skrzydła w jednej chwili zniknęły z jej pleców. - Oddaj moją córkę, potworze.
- Oddam ci jej resztki, gdy tylko zabiorę to, co należy się mnie… - uśmiechnął się, a jego macki zaczęły oplatywać dziewczynkę.
Matka Adi wkroczyła na pole walki, jej obecność wzbudzała nie tylko zdziwienie, ale i respekt. Z jej pleców zniknęły imponujące skrzydła, które teraz przybierały postać delikatnych tatuaży na jej skórze. Jej oblicze było spokojne, ale w jej oczach widniała determinacja. Raphael, obecny na końcu swoich sił, obrócił się w kierunku Ad, przygotowując się do niecnego ataku. Ale anielica nie zamierzała dawać mu czasu na reakcję. Wykorzystując swoją szybkość i precyzję, zniknęła z oczu, by za moment pojawić się za nim. Jej dłoń zamieniła się w migawki, a potężny cios wyrównał rachunki. W jednym ruchu odcięła mu dłoń, a wstrząs energii wywołał potężną eksplozję. Raphael krzyknął z bólu, a jego ciało odbiło się od ściany, po czym złożyło się na ziemi w bezruchu. Adi, zostawiona w bezpiecznej odległości od walki, została rzucona w przód wprost w ramiona Corala. Manipulacja czasem sprawiła, że spadła w miękki sposób, nie czując nawet uderzenia. Gdy wstała, znalazła się tuż obok Corala, który trzymał ją mocno, chroniąc przed potężnymi zdarzeniami wokół. Matka Adi uniosła spojrzenie, a jej oczy spotkały się z oczami Thylane. W tym spojrzeniu było pełne zrozumienie, wdzięczność i solidarność. Była to chwila, gdy dwa światy, ludzki i nadprzyrodzony, złączyły się w obronie najważniejszych im istot. Raphael leżał na ziemi, pokonany i osłabiony. Jednak było to złudzenie, znali jego możliwości.
- Jego ciało ma więcej umiejętności, niż pamiętasz! - krzyknął Sagera nagle, wstając do pionu. - Pozostało mu jeszcze trzy umiejętności, zależne od tego, ile energii witalnych ma swoich!
- Nie poddam się łatwo - usłyszała, Raphael nie zamierzał się poddać, nie marnował czasu. W jednym płynnym ruchu wyciągnął dłoń w stronę byłej partnerki, skierowując ku niej swą moc. Nagle, niewidzialny łańcuch wyrósł z jego dłoni i migiem skierował się w stronę kobiety. Matka Adi nie miała szansy się bronić, gdy niewidzialny łańcuch chwycił ją za duszę. Poczucie, jakby ktoś zaczepił ją za wnętrzności, ogarnęło ją gwałtownie. Jej oczy szeroko się roześmiały, a ciało zastygło na moment. Wtedy Raphael wydał z siebie przerażający śmiech, a łańcuch zaczął się kurczyć, przyciągając jej duszę w jego kierunku.
Matka Adi krzyknęła, próbując się uwolnić, ale łańcuch był nieugięty. Nagle, z potężnym pchnięciem Raphaela, dusza wyrwana została z jej ciała i poleciała w powietrze jak krucha ptasie pióro. Chwile później, z ogromną siłą, dusza została rzucona w kierunku okna. Anielica obróciła się w powietrzu i z prędkością błyskawicy poszybowała przez okno, zostawiając za sobą zdumione twarze i chaos. Jej ciało padło na ziemię na zewnątrz, ale dusza wciąż unosiła się w powietrzu, wplątana w nieuchronny taniec kontrolowany przez Raphaela.
- Jednak moja niespodzianka na ciebie, po tylu latach, znalazła zastosowanie… K o c h a n i e - uśmiechnął się, wyrywając pasek z swoich spodni. Mocno zacisnął skórzany element ubrania wokół obrzeża kikuta, aby powstrzymać krwotok. Musiał się pospieszyć, zdobyć moc córki i odpłacić się za krzywdy. Jak roboty, powoli obrócił głowę do tymczasowego ojca i jego bękarta, którzy skończyli swoją niewidzialną wymianę zdań. Nie wiedzieli co mają zrobić. Raphael wydał przerażający chichot, a jego postać nagle zniknęła z jednego miejsca i pojawiła się tuż przed Coralem. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, mężczyzna rozciągnął rękę i potężnie uderzył Corala, który momentalnie padł na ziemię. Adi krzyknęła przerażona, a jej wzrok przesunął się na prawdziwego ojca. Wydawał się triumfować, zbliżając się do Adi i wyciągając dłoń w jej kierunku, gotowy odebrać jej moc. Raphael stał przed Adi, jego oczy błyszczały złowrogim blaskiem. Rozciągnął dłonie ku niej, a powietrze wokół zaczęło drgać, tworząc wirującą aurę ciemności. Adi poczuła, jak energia wokół niej zaczęła się skupiać, a jej własna moc zaczęła pulsować w jej wnętrzu, jakby wibracje w odpowiedzi na wezwanie Raphaela. Podniósł ją na wysokość swojej twarzy. Jej serce waliło się szybko, a strach paraliżował ją na chwilę. Widok, który próbował odebrać jej moc, był przerażający. Jednak kiedy jej wzrok spotkał się z Coralem, który stał z boku, jej wewnętrzna siła zaczęła narastać. Pamięć o wszystkich trudnych momentach, przez które przeszła, dała jej determinację i wolę do walki. Coral nagle ruszył biegiem w kierunku wyjścia, krzycząc zrozumiałe tylko dla ich dwójki słowo.
Wiedziała, że teraz musi sięgnąć głęboko w swoje wnętrze i wyzwolić moc, której jeszcze nie zdołała opanować do perfekcji. Jednak nauki z czerwonym wujaszkiem dały wielkie efekty. Zamknęła oczy i skupiła się, wchodząc w kontakt z tą ukrytą energią. Poczuła, jak pulsuje ona wewnątrz niej, gotowa do wydobycia na powierzchnię. Raphael zbliżał się coraz bardziej, chcąc dotknąć Adi i odebrać jej moc. Wtedy dziewczyna nagle otworzyła oczy, a wokół niej zaczęła się formować potężna aura światła. Jej włosy powiewały, a oczy błyszczały intensywnym blaskiem. Czas jakby się zatrzymał, choć straciła większą część mocy, nie zamierzała dać mu satysfakcji. Nastapił potężny wybuch, zaś czas jakby stanął w miejscu. Teraz to dziewczynka biegła w kierunku wyjścia, cała i zdrowa. Tam pojawiła się współpracownica Thylane, wyciągając dłonie w jej stronę.
Raphael zatrzymał spojrzenia przed sobą, jakby dopiero teraz budząc się z letargu. Jego twarz wyrażała zdziwienie i zaniepokojenie. Nie miał już przed sobą małej dziewczynki, a dorosłego mężczynę, który z bólem odczuwanym przez odebranie mocy zdołał go kopnąć. Wylądował boleśnie na ziemi.
- Co to ma znaczyć?! - krzyknął, dając złudzenie, że wszystkie ściany poruszyły się pod wpływem krzyku.