Thylane

 Gdy jej towarzysz postanowił oddać się swej dzikiej stronie, wróciła do obskurnego, śmierdzącego wilgocią magazynu artefaktów i dokumentów. Zmęczona i zniechęcona, powyciągała najważniejsze teczki i akta, starając się na nowo zaplanować swoje działania. Pojawienie się tajemniczego mężczyzny wraz z jego synem całkowicie zaburzyło jej plany na najbliższe tygodnie, które miały przebiegać bez zakłóceń. Przygaszona niespodziewanym obrotem spraw, zapaliła kolejnego papierosa, pozwalając gęstym, gryzącym dymowi zapełniać płuca. Z każdym zaciągnięciem, jej myśli stawały się nieco klarowniejsze, choć gorzkie uczucie niepokoju wciąż nie opuszczało jej umysłu. Siedząc na starym, skrzypiącym krześle, Thylane kreśliła kolejne sprawozdania, próbując uporządkować chaos, który nagle wkroczył do jej życia. Z każdą chwilą stawała się coraz bardziej zdecydowana, że nie pozwoli, aby ten manipulacyjny skurwiel zburzył to, nad czym pracowała przez lata. Wyciągnęła telefon i wykonała kilka połączeń do swojej grupy najbardziej zaufanych ludzi. Każde z tych połączeń było krótkie i konkretne, wydała jasne polecenia, by śledzili ruchy nowego zagrożenia. Wiedziała, że muszą działać szybko i precyzyjnie, aby nie dać się zaskoczyć ponownie. Magazyn, choć obskurny i wilgotny, stał się na moment centrum jej strategii, gdzie wśród starych artefaktów i zakurzonych dokumentów, obmyślała swoje kolejne ruchy. Miała nadzieję, że ten niespodziewany wstrząs nie tylko nie zniszczy jej planów, ale wręcz je wzmocni, pozwalając jej z jeszcze większą determinacją stawić czoła przyszłym wyzwaniom.                                           Coralowi zeszło dłużej, niż mogła się tego spodziewać. Czekając, czuła lekką ospałość spowodowaną resztkami alkoholu krążącego w jej żyłach. Mimo że była w pełni świadoma, nie mogła oprzeć się pragnieniu krótkiej drzemki. Wiedziała, że jej ludzie są rozlokowani i pilnują bezpieczeństwa, co pozwoliło jej na moment odprężenia. Siedząc na tyle samochodu, poczuła miękkość skórzanej wyściółki kanapy. Wykorzystując ten krótki moment spokoju, położyła się wygodnie, zamknęła oczy i pozwoliła, by ciało odpoczęło. Jakby los chciał wynagrodzić jej ciężki dzień, ogarnął ją bezmiar braku uszczypliwych wspomnień. Czuła, jak jej mięśnie się rozluźniają, a umysł uwalnia od ciężaru ostatnich wydarzeń. Regeneracja bez snu była dla niej czymś niespodziewanym, lecz teraz, w tej chwili, najbardziej leczniczym dodatkiem pośród nocy. Każda minuta tego stanu była jak balsam dla jej umęczonego ciała i ducha. Cieszyła się, że choć na moment mogła zaznać prawdziwego spokoju, gotowa stawić czoła nowym wyzwaniom, które niewątpliwie czekały na nią już niebawem.

~     *     ~

Kolejne dni zdawały się wyzbyte spokoju. Ciągły pośpiech nakręcał coraz to większe tempo działań, zmuszając do nieustannego kombinowania. Praktycznie była zmuszona zrezygnować z rezydentury w szpitalu, gdy na jaw wychodziły kolejne zbrodnie Albedo. Kiedyś uważany za spokojnego najemnika i dowódcę grupy czarnych typów spod ciemnej gwiazdy, teraz jego działania były naznaczone chaosem i cierpieniem. Miasto, które było pod jej kuratelą, znów spowijał cień niebezpieczeństwa. Plotki o krwawych zbrodniach zaczęły wędrować po ulicach, wpraszając się niepewność i bojaźń o życie. Wtyki w policji szybko przesyłały kolejne raporty o manewrach służb, co tylko zwiększało jej niepokój. Relokacje i poznanie prawdy na własne oczy powodowały coraz częstsze migreny. Czuła, że traci kontrolę. Z każdym dniem jej obowiązki się piętrzyły, a czas wydawał się jej wrogiem. Równocześnie jej osobiste demony, wspomnienia i koszmary, stawały się coraz bardziej natarczywe. Miała wrażenie, że cały jej świat może runąć w każdej chwili. Musiała działać szybko i zdecydowanie, aby utrzymać porządek w mieście i zapobiec dalszemu rozprzestrzenianiu się chaosu. Jej zaufani ludzie byli na nogach 24/7, ale nawet oni czuli presję sytuacji. Wydawanie kolejnych rozkazów, analiza danych i podejmowanie ryzykownych decyzji stały się codziennością. Musiała mieć na oku nie tylko Albedo, ale również możliwych zdrajców w swoich szeregach. Każda godzina przynosiła nowe wyzwania, a Thylane, mimo wyczerpania, wiedziała, że nie może się poddać. Jej miasto, jej ludzie, jej duma — wszystko to było na szali. Pozostawała nieustępliwa, wiedząc, że jej jedyną szansą na przetrwanie jest szybkie i bezbłędne działanie. 

Po raz pierwszy zdecydowała się wziąć swojego prywatnego dzikusa na spotkanie z drugim szefem gangu. Było to posunięcie ryzykowne, które wprowadziło odrobinę stresu w jej życie. W miarę jak zbliżali się do miejsca spotkania, czuła narastające napięcie. Jednakże, ku jej zaskoczeniu, Coral zachowywał się taktownie, wtrącając swoje trzy grosze tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne. Ottawio, drugi szef gangu, skinął głową ze zrozumieniem, akceptując jego obecność u jej boku. Jego reakcja była dla niej nieoceniona, a Thylane poczuła, że zyskała nie tylko wsparcie, ale także nowy poziom szacunku w oczach swojego sojusznika. Siedząc naprzeciwko Ottawia, była wdzięczna za obecność bestii, której surowy wygląd i zachowanie dodawały jej pewności siebie. Ze swoimi milutkimi uszami, nie tylko wzbudzał respekt, ale także dawał jej poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo potrzebowała. Bez jego surowej obecności przy swoim boku, czułaby się znacznie bardziej bezbronna w obliczu negocjacji z Ottawiem. Teraz jednak wszystko zdawało się zmieniać. Thylane czuła, że z nim u boku może osiągnąć znacznie więcej. Jego dzika natura, połączona z jej strategicznym myśleniem, tworzyła nieocenioną kombinację. To spotkanie, które miało w sobie tak wiele niepewności, stało się początkiem nowego etapu w jej życiu. Razem z niegrzecznym misiakiem, mogła stawić czoła wszystkim wyzwaniom, jakie przyniesie przyszłość.

- Przechodzę na jebaną emeryturę, pass - mruknęła ledwo, nim rzucając skórzaną kurtką na pobliski fotel, sama wylądowała w odmętach kanapy. Dziękowała za nieodsłonięte tego dnia ciężkie zasłony, dające przyjemny dla życia mrok. Głowa pulsowała jej rozbrajającym bólem, równie szybko przyłożyła worek lodu na czoło, gadając niezrozumiałe słowa pod nosem. Równie szybko poczuła znajomy ciężar na klatce piersiowej, ostatnimi dniami kochana psina Corala przechodziła samą siebie. - Ja ciebie też kocham, Saba. 

 - Ściągaj te jebane buty, nie masz sprzątaczki na etacie - ciągle poirytowany głos przeciął ukochaną ciszę, który równie szybko zamilkł. Białowłosa parsknęła jedynie śmiechem, gdy musiał zrozumieć sens swych słów. - Nie komentuj, nawet nie kiwnij palcem, najlepiej... Nie oddychaj, leniwcu! 

- Będziesz dobrym ratelkiem i zatańczysz dla szefowej? Daj mi trochę przyjemności z życia, hm? - odparła, zrzucając worek na podłogę. W najlepsze zaczęła miziać psiaka po uchem i po szyi, jak dotąd poznała najlepsze miejsca do tego typu czynów. Zaśmiała się kolejny raz, dostrzegając zawistny wzrok w jej kierunku. - Spinasz się jak baba, która dostaje pierdolca przez brak... Echem, nieważne. Idź do burdelu i sobie użyj, faceci tego potrzebują. 

- Nie skomentuję tego...

- Zdenerwowałeś się o mój śmiały pomysł, bym wydawała się w ręce władzy pod przykrywką chodzącego mordercy? - zapytała z zaciekawieniem, obserwując go kątem oka. - Od razu by się mną zainteresowali, dobra atrakcja dla mediów. Dochodzi do wielu masakr, facet nie potrafi w ryzykach podtrzymać własnych ludzi, kryminalistów.

- Prędzej bym jakiegoś wolał dorwać osobiście, wiesz?

- Stęskniłeś się za wspólnymi polowaniami na złych ludzi, mój Ty kochany ratlerku? - strąciła z siebie pupila, siadając wygodniej na kanapie. Gdyby alkohol bywał na swoim miejscu, już dawno by zatapiała ból z jego pomocą. - Mam kilku na oku, nawet wiem, gdzie rezydują... Coral, chcesz dzisiejszej nocy zatopić pazurki w ofierze?

- Wiesz co lubię, hm?

- Oboje jesteśmy ostro pierdolnięci - wystarczył szatański uśmiech na jej obliczu, by zrozumieli się bez słów.

Obrzeża stolicy słynęły z czarnego handlu, obskurnych miejsc i zdobycia łatwego koksu. To tutaj można było przehandlować własne ciało za substancje niewiadomego pochodzenia, by podtrzymać uzależnienie. Haj był tu jedynym wartościowym stanem raju, by przetrwać. W tym mrocznym, nieprzyjaznym świecie, ledwo zdołała utrzymać się na nogach, gdy wzrok co rusz nastręczał jej przeraźliwych aluzji. Jakże pragnęła ściągnąć te koszmarne szpilki, zrzucić kusą sukienkę i nareszcie się położyć. Zatrzymała się przy barze, jej wzrok prześlizgnął się po tłumie, aż napotkała tego, na kogo czekała. Wysoki mężczyzna o zimnym spojrzeniu siedział w kącie, otoczony swoimi ludźmi. Jego twarz była nieprzenikniona, ale Thylane dostrzegła w jego oczach coś, co mogła wykorzystać. Pragnienie? Ciekawość? Może jedno i drugie. Zrobiła krok do przodu, starając się utrzymać równowagę. Te środki rzeczywiście były przerażająco mocne. Musiała wyglądać na pewną siebie, silną, nieustraszoną. Kiedy zbliżyła się do niego, poczuła na sobie jego wzrok, który badał ją od stóp do głów. Była świadoma swojej atrakcyjności i wiedziała, że musi wykorzystać każdy jej aspekt, by osiągnąć swój cel.
Uśmiechnęła się lekko, podchodząc bliżej. – Mogę się dosiąść? – zapytała, jej głos brzmiał pewnie, perwersyjnie ustawiając ciało dla swych korzyści. Mężczyzna skinął głową, wskazując na wolne miejsce obok siebie. Thylane usiadła, starając się nie zdradzić swojego zmęczenia. To była jej szansa, jej moment. Musiała go przekonać, zdobyć jego zaufanie i dowiedzieć się wszystkiego, co mogło jej pomóc. Rozpoczęła rozmowę, używając całego swojego uroku i inteligencji, by wyciągnąć od niego informacje. Wiedziała, że to nie będzie łatwe, ale była gotowa na wszystko. Cokolwiek było potrzebne, by zdobyć to, czego szukała. A wystarczyło wyciągnąć go w ciemności uliczki, by pewna persona zrobiła swoje.