Coral

Czułem się tak, jakbym dawno tego nie robił. Przemieniwszy się w bestię wyczułem językiem ostre kły, które dawno nie wgryzły się w żadną ofiarę. Dłońmi bawiłem się własnymi pazurami, stukając je o siebie nawzajem, a uszy przemiło pozwalały mi doskwierać tego cichego łoskotu. Tak dawno nikogo n i e  z a b i ł e m. 
Ostatni raz porządnie się wyżyłem podczas walki z tym dziwnym kolesiem, przez którego straciłem miejsce w Oporze Ruchu, mojego kochanego kociaka i w sumie cały dobytek – nie żeby tego było dużo, ale kilka lat zbierania tych zafajdanych rzeczy poszło się za przeproszeniem jebać.
Powtórzę – dawno nikogo n i e  z a b i ł e m, a myśli pałętające się w mojej głowie o odczuciach podczas zatapiania pazurów i kłów w miękkim ciele ofiary, zapach krwi docierający do nozdrza i zdławione krzyki ofiar, a wszystko to połączone przesyconą agresją adrenaliną dawało mi podobną reakcję, jak uderzenie prądem masochisty: szybka i chcąca więcej. 
Może to wynik braku rodziców i „odpowiedniego” wzorca do naśladowania, albo przesiąknięcie cuchnącym kłamstwami i krwią światem, a może zwykłe „urodzenie się w jakimś celu” sprawiały, że po prostu lubiłam z a b i j a ć. Mordować, pozbawiać życia i tak dalej. A jednak nie byłem poszukiwanym na skalę krajową, czy chociaż w mieście, mordercą. W rzeczywistości większość się nie domyślała, że stałem za wieloma śmierciami, ale bądźmy szczerzy, czy ktoś się interesuje jakimś plugastwem chodzącym po dziwkach, gwałcącym co mu się nawinie pod łapą, pijącym w każdym tanim pubie, narkomanami nie wiedzącymi kiedy jest poniedziałek, a kiedy piątek, albo handlarzami ludźmi bez żadnego poszanowania do człowieka? Nie. A za takim uwielbiałem się brać.
Po pierwsze, odczuwałem zawsze dziwne poczucie wyższości: zabijam złego człowieka, więc ja jestem dobry. Ja pomogę babci przejść przez światła, a ten dziad nie, więc nikt się nie będzie o niego martwił, kiedy zniknie. Ponad to po każdej wygranej walce karmiłem swoje ego wiedząc, że jeszcze nikt mnie nie pokonał. 
Po drugie n i e n a w i d z e złych ludzi. Pomimo tego, że sam nie byłem przykładnym obywatelem, pałałem się zabijaniem i kłamaniem, a na dodatek nie odczuwałem żadnej skruchy po złych czynach, nienawidziłem z całego serca tych, którzy popchnięci głupią żądzą pieniędzy, poparcia bądź seksu niszczyli inne, niewinne i bezbronne owce. A takich owiec w mieście było pełno.

Czaiłem się w ciemnościach pod przykryciem bestii, czekają, aż Thylane wyciągnie moją ofiarę na zewnątrz. Długo jej to zajmowało – albo pod wpływem niecierpliwości i powoli krążącej w moich żyłach adrenaliny czas leciał bardzo powoli. W głowie rozwijałem plany, jak poprowadzić tortury, aby mężczyzna powiedział wszystko, czego chcieliśmy. Rozwijałem je, tworzyłam od nowa, poprawiałem, ale kiedy i tak doszło do ostatecznego spotkania, chyba żaden z nich nie miał miejsca, przynajmniej nie w całości.
Drzwi się otworzyły, a pierwsza wyszła kobieta w krótkiej czarnej sukience, odkrywającej ramiona, dekolt i połowę ud. Kroczyła powoli z elegancją, wcale nie kołysząc się na szpilkach, ani nie uginając kolan, jak to robiła znaczna część kobiet, nie potrafiąca chodzić na „szczudłach”. Za nią wysunął się młody mężczyzną: koło czterdziestki z delikatnymi zmarszczkami przy oczach, ale na ogół bardzo dobrze utrzymanego, ubranego w elegancki czarny golf. 
Mężczyzna sunął za kobietą niczym zahipnotyzowany, a ta prowadziła go wprost w moje objęcia. Następne chwile działy się szybko, okazało się bowiem, że mężczyzna zajmujący się mroczną sztuką pozbawiania życia zna całkiem dobre techniki karate.
Jego ciosy i kopnięcia kontra moje pazury i zęby. Jego determinacja by wyjść z tego cało i moja wściekłość, że ktoś próbuje ze mną walczyć. Moje siniaki kontra jego rany otwarte. To była dobra walka.
Mężczyzna sprzedał mi kilka mocnych i konkretnych ciosów, po których na pewno będę miał siniaki, a w zamian dostał kilka szram ciętych, z których sączyła się krew. Jego upadek przypieczętowało cięcie z tyłu kolana, które zmusiło go do przykucnięcia, a poprzednia rana po wewnętrznej stronie uda na drugie nodze uniemożliwiła mu dłuższą walkę chociaż z jedną nogą.
Wydałem z siebie krótki, cichy okrzyk, strzepując przy tym oznaki walki z ramion. Stanąłem nad mężczyzną łapiąc oddech.
- Podobało mi się – stwierdziłem z uśmiechem, zapominając o wszystkich siniakach powstających na moim ciele. Thylane wyłoniła się z cienia. – Nie poplamiłem ci sukienki? – zapytałem lekko rozbawiony, widząc niewielkie kropelki krwi na jej obojczyku.